PST wyruszyło na Ukrainę z dwiema sztukami – „Zapiski oficera Armii Czerwonej” oraz, dla młodych widzów, „Powtórka z Czerwonego Kapturka”. W festiwalu uczestniczył także Teatr z Żytomierza (reż. Mikołaj Warfołomiejew) Teatr we Lwowie (reż. Zbigniew Chrzanowski), natomiast Anna Seniuk przywiozła z Polski spektakl, w którym wystąpiła z synem Grzegorzem Małeckim.
– Zazwyczaj na Wiosnę Lwowską przybywają teatry z krajów sąsiednich – Węgier, Czech, Polski, Litwy. W tym roku zza granicy byliśmy tylko my i Polska. Dotychczas uczestniczyliśmy w przeglądzie czterokrotnie, m.in. ze spektaklami Mrożka „Zabawa” i „Emigranci”, wystawialiśmy Miłosza. Tym razem zawieźliśmy dwa przedstawienia, które ostatnio zrealizowaliśmy – powiedziała Lilia Kiejzik, kierownik i reżyser teatru. Zwróciła przy tym uwagę, że jednym z celów wyjazdu było pokazanie Lwowa młodszej grupie aktorów, która ani razu nie była w tym mieście. – Zależało mi, aby wyjazdy naszej ekipy były także edukacyjne, a młodzież poznała polskie niegdyś miasto, które po dzisiaj ma w sobie czarujący urok. Niewiele jest miast, do których jedzie się tylko raz, aby stale do nich wracać – zauważyła reżyserka, podkreślając, że jednym z obowiązkowych miejsc, które odwiedzili był Cmentarz Orląt Lwowskich.
Oba przedstawienia były bardzo dobrze przyjęte przez publiczność, bo, jak zaznacza kierowniczka, aktorzy dali z siebie wszystko, mimo iż od premiery minęło ponad pół roku. Frekwencja na obu spektaklach była imponująca, widocznie istnieje wewnętrzne zapotrzebowanie na taki rodzaj sztuki teatralnej. Na „Kapturku” bawiły się dzieci z polskich szkółek niedzielnych, które między sobą i z rodzicami rozmawiają na co dzień po ukraińsku, ale trudności ze zrozumieniem sztuki nie miały i chętnie włączały się do zabawy, którą prowadzą w spektaklu aktorzy.
– Zawsze lubię obserwować, jak widownia reaguje na spektakl, który gramy. Muszę przyznać, że wilniucy i Polacy z Macierzy mają podobną reakcję na nasze sztuki. „Zapiski oficera Armii Czerwonej” Wilnianie odbierali na wesoło, jako żart. Tragizm bohatera był przyjęty dopiero w końcówce spektaklu. Z kolei publiczność w Londynie, tzw. polonia, która Piaseckiego uważa za swego ziomka, oglądała spektakl przez pryzmat sentymentalnej tęsknoty za Wilnem. Po przedstawieniu podchodzili do nas widzowie, którzy znali jeszcze Janinę Strużanowską, wypytywali o inne osoby z polskiego środowiska. Zaś reakcja publiczności we Lwowie zaskoczyła mnie zupełnie: czuło się bijącą od nich jakąś nienawiść (że użyję takiego określenia) do bohatera – opowiadała kierowniczka Polskiego Studia Teatralnego. Zaznaczyła przy tym, że nawet „Kurier Galicyjski”, zamieścił publikację o spektaklu pt. „Do Lwowa wrócili sowieci?”. Spektakl zebrał owacje na stojąco, co jest dość rzadkim zjawiskiem na lwowskich scenach. Widzowie podchodzili po spektaklu do Edwarda Kiejzika, odtwórcy roli, dziękując mu za grę, za spektakl.
Udział w festiwalu we Lwowie był okazją do spotkania się z przyjaciółmi – kolegami z Żytomierza i Polskiego Teatru we Lwowie oraz omówienia planów współpracy, bowiem Polskie Studio Teatralne już się przygotowuje do festiwalu „Monowschód”, na którym zaprezentują się teatry z Ukrainy, Polski, Kanady. O szczegółach Lilia Kiejzik jeszcze jednak nie mówi, ale uchyliła rąbka tajemnicy i zdradziła, że PST zabrało się do pracy nad przygodami czeskiego wojaka Szwejka.
Podsumowując podróż do Lwowa podkreśliła, że spotkania z innymi, granie na gościnnych scenach pozwala nabrać dystansu do własnej pracy, dopisać kolejny szczebel do drabiny artystycznego rozwoju, a zarazem wzmacniać poczucie własnej tożsamości i solidarności z innymi Polakami.
– Ten wyjazd był dla nas szczególny: zwiedziliśmy prawie całą „Polskę” – byliśmy we Lwowie i Warszawie, zabrakło nam tylko Krakowa. Bo właśnie te miasta ja nazywam Polską – Wilno, Warszawa Lwów i Kraków – z uśmiechem mówi pani Lilia. Natomiast w Warszawie aktorzy PST uczestniczyli w pogrzebie Łupaszki. Mieli na tę okazję przyszykowany transparent z napisem „Wileńszczyzna pamięta o swoich bohaterach”. Na grób Łupaszki zawieźli kwiaty, które otrzymali za spektakl. – Nasza lwowska wiązanka była symbolicznym wydarzeniem, gdyż matka Zygmunta Szendzielarza pochodziła ze Lwowa – zauważyła kierowniczka PST, podkreślając, że podczas marszu dołączyły do nich inne grupy z Wileńszczyzny, w tym solczanie, którzy przywieźli ziemię na grób. I tak, ramię w ramię, podążali za bohaterem dając wyraz przywiązaniu do najważniejszych wartości w życiu.
Wyjazd do Lwowa i Warszawy oraz przygotowanie transparentu finansowo wsparło biuro poselskie europosła Waldemara Tomaszewskiego.
Teresa Worobiej
"Rota"