Rozpoczęcie inwigilacji Turcji w 1976 roku zatwierdził ówczesny kanclerz RFN Helmut Schmidt - podała gazeta.
To kolejne kłopotliwe dla Niemiec doniesienia prasowe w tej sprawie. 16 sierpnia tygodnik "Der Spiegel" podał, że BND co najmniej od 2009 roku jako oficjalny cel inwigilacji traktuje Turcję, swego sojusznika w NATO. W związku z tymi doniesieniami dwa dni później ambasador Niemiec Eberhard Pohl został wezwany do MSZ Turcji.
Według "Focusa" obecny mandat na podsłuchiwanie tureckich instytucji kulturalnych i politycznych został zatwierdzony przez rządową grupę roboczą, w której skład wchodzili przedstawiciele biura kanclerz Angeli Merkel oraz ministerstw obrony, spraw zagranicznych i gospodarki.
Rzecznik niemieckiego rządu odmówił komentarza.
Z kolei deputowany konserwatywnej CDU Hans-Peter Uhl powiedział w rozmowie z "Focusem", że rząd niemiecki ma "dobre powody", by prowadzić inwigilację Turcji. Jako kwestie wzbudzające niepokój Berlina wymienił m.in. handel ludźmi, przemyt narkotyków i terroryzm.
"Musimy wiedzieć, co do nas przychodzi od starającej się o przyjęcie do UE Turcji" - powiedział Uhl. Jak zauważa agencja Reutera, jego stanowisko podziela wielu niemieckich polityków.
Doniesienia "Focusa" to kolejny powód do zakłopotania dla rządu Angeli Merkel - dodaje Reuters. Władze w Berlinie - które wcześniej publicznie krytykowały USA za prowadzoną przez amerykański wywiad inwigilację niemieckich obywateli, w tym samej Merkel - obecnie oskarżane są o hipokryzję.
Niemcy są sojusznikiem Turcji w NATO i jej największym partnerem handlowym spośród krajów unijnych. W RFN mieszka też największa w Europie, około 3-milionowa diaspora turecka. (PAP)