Jutro w Limie Dakar ruszy po raz 40. Na jego starcie stanie przeszło pół tysiąca uczestników, w tym dziesięciu Polaków: motocykliści Maciej Giemza, Paweł Stasiaczek, Jakub Piątek i Maciej Berdysz, Jakub Przygoński w samochodzie, w quadach Rafał Sonik i Kamil Wiśniewski, piloci (w innych załogach) Sebastian Rozwadowski i Maciej Marton oraz Michał Wrzos w teamie belgijskiej ciężarówki. Z tego grona Sonik wie, jak smakuje dakarowe zwycięstwo. Triumfował w 2015 roku, a wcześniej zajmował czwarte, trzecie i drugie miejsce. Także przed rokiem był blisko podium, ostatecznie plasując się tuż za nim. – Teraz mamy zaplanowane dwa maratony, z których drugi będziemy pokonywać w okrytym złą sławą regionie Fiambali. Na sam koniec organizator zapowiedział etap, w którym do pokonania będzie kilkadziesiąt rzek. O zwycięstwie zadecyduje więc także zwykłe szczęście – zapowiedział, dodając, że wybrał się do Ameryki Południowej, by powalczyć o podium.
Wysoko mierzy również Przygoński, startujący w najbardziej prestiżowej kategorii – samochodów. Zasiądzie za kierownicą imponującego Mini, z wiarą w możliwość pokonania Peugeotów. Ta francuska stajnia od pewnego czasu dominuje na „pustynnym maratonie”, nie tylko dlatego, że wystawia najlepsze rajdówki, ale też z powodu niebywałej klasy kierowców. Stephane Peterhansel, Sebastien Loeb, Cyril Despres i Carlos Sainz to wielkie gwiazdy motorsportu, ludzie mający na kontach sukcesy, o jakich każdy z ich konkurentów marzy. Ale Przygoński przed nimi nie „pęka”. – Pojedziemy nową konstrukcją Mini, która jest lżejsza o 100 kg i ma większy skok zawieszenia. Dodatkowo skorzystamy z nowych opon. Są to dość istotne zmiany i wierzę, że dzięki temu samochód będzie na tyle konkurencyjny, że pozwoli podjąć wyrównaną walkę z Peugeotem. Moim celem minimum będzie poprawienie siódmego miejsca z poprzedniej edycji – powiedział, wyliczając składowe dakarowego sukcesu. – To pięć punktów. Dobry, szybki kierowca, bardzo dobry, świetnie z nim współpracujący pilot, odpowiedni zespół, niezawodny sprzęt i właśnie szczęście. Jeśli te wszystkie punkty w jednym czasie zadziałają, można myśleć o sukcesie, czyli wysokim miejscu. Jestem świetnie przygotowany, ale wiem jednak, że wiele rzeczy mnie ponownie zaskoczy, zarówno pod względem wizualnym, jak i trudności terenu. Dakar zaskakuje bowiem zawsze, bo zawsze coś się na nim przydarzy. Sztuka polega tylko na tym, by być na taki moment przygotowanym i umieć znaleźć odpowiednie rozwiązanie, gdy już się wydarzy. Dakar to ciągłe napięcie, jazda na granicy ryzyka. Nie znamy odcinków, nie wiemy, co będzie jutro, a nawet za 100 kilometrów, a musimy gnać przed siebie, non stop – podkreślił.
Jutro uczestnicy Dakaru przejadą wybrzeżem Pacyfiku z Limy do Pisco, gdzie czeka ich krótki odcinek specjalny. To, co najważniejsze, najtrudniejsze i prawdziwie dakarowe rozpocznie się w niedzielę. Po kilku dniach rywalizacji na zdradliwych peruwiańskich wydmach zawodnicy zmierzą się z bezdrożami w Boliwii, a potem przeniosą się do Argentyny, gdzie 20 stycznia zakończą rywalizację na mecie w Cordobie. Niemal 350 załóg (a w jednej m.in. Portugalczyk Andre Villas-Boas, słynny trener piłkarski – Dakar znany jest z tego, że przyciąga celebrytów lub osobowości z innych dyscyplin sportu) w tym czasie pokona 14 etapów o łącznej długości ponad 9000 km, z czego 4500 km to odcinki specjalne. Do mety, zapewne, dotrze około połowa uczestników.
Piotr Skrobisz
"Nasz Dziennik"