Kuchnia wileńska łączy w sobie tradycje szlacheckie i chłopskie, zachowując wiele dań z czasów staropolskich. Na wielkanocnym stole najważniejsza była szynka pieczona w cieście chlebowym na zakwasie, pieczona cielęcina szpikowana słoniną, pieczony boczek oraz pieczone prosię faszerowane kaszą gryczaną z jajkiem w ryjku. Królowały pachnące wanilią baby pieczone w donicach. Było ich bardzo dużo, ponieważ miały wystarczyć aż do Niedzieli Przewodniej. Nie mogło zabraknąć jajek barwionych w łupinach cebuli na piękne odcienie brązu, natartych słoninką dla blasku.
W święconce życzenia zamknięte
Było więc uroczyście, syto i dostatnio. Bardzo popularną i charakterystyczną potrawą był żur. W czasie postu oczywiście postny, a czasie wielkanocnym dodawano do niego kiełbasę lub boczek.
Najlepszy zakwas na żur robi się trzy dni wcześniej. Szklankę razowej mąki żytniej należy zaparzyć szklanką wrzącej wody. Gdy ostygnie, dodać szklankę letniej wody. Dodać kawałek skórki razowego chleba. Słoik obwiązawszy gazą odstawić w ciepłe miejsce. Po trzech dniach zakwas jest gotowy.
Przygotowane jedzenie musiało być poświęcone. Do bardziej znaczących domów przyjeżdżał ksiądz i święcił pokarmy na miejscu. Święconką dzielono się ze wszystkimi domownikami, przekazując sobie najserdeczniejsze życzenia.
Na wsi wieziono do kościoła wszystko, co przygotowano na święta.
Najlepiej obrazuje to gawęda Stanisława Bielikowicza.
Radość wszelkiemu stworzeniu
„Onufrowa podszykowała jajków, syrów, kiełbasów, pierogów, żeb ksiądz poświęcił. Złożywszy to wszystko do ogromniastej karziny, postawili my ją w kolasce na grochowinach, żeb nie potłukła się. Przyjechawszy do Karszuniszek odłożył ja gniaduka, przywiązał do drabinki, dał jemu siana, wszystko co – znaczy się – jak okuratny gospodarz zrobił, a my z ciotką Onufrową poszli do kościołu, bo wraz i rezurekcja napocznie się. Karzina na wozie zostawszy się, bo któż ją będzi ruchać – wszystkie w kościele, a po druga, co na kużdym jednym wozie najdują się ci koszyki, ci karziny, ci węzły związane z różnymi smacznościami do święcenia.
Ksiądz kazania taka piękna powiedziawszy, co aż wszystkie kobiety popłakali się. Tylko Gabruczycha nie płakała, ale i dziwu nie ma – ona nie z tej parafii. Późniejszą porą wyszła procesja nawkoło kościołu. Onufrowa ze świcą ogromniastą jak hołobla przepycha się, żeb bliżej księdza iść. Kadzidło pachnie, a kumpiaki wędzone na wozach, aż w nosie kręcą i do grzechu kuszą. Wiadomo, cały post człowiek mięsa nie widziawszy to co zdaj się? Dzwoneczki dzwonią, a ksiądz zaintonował Wesoły nam dziś dzień nastał. Onufrowa wyciągiwa baranim głosem tej pieśni kościelnej i tylko ogląda się na strony. Obaczywszy mnie, poczęła ona głową kiwać, żeb ja bliżej podszedł. Myślą ja sobie, czego ona chce ode mnie? A ona nic, tylko śpiewa wo takimi słowami:
Obacz, Wincuk, co koń narobił
Jajki pobił, syr rozdrobił, alleluja, alleluja!
A Matenka ty Boska, żeb ciebie karszun – myśla ja sobie. – Zdurniała ciotka, ci co? Dla ranie jakby kto w ta pora wątroba na widły nanizawszy. Oglądam się ja, gdzie ona widzi gniaduka i co on tam narobił? Aż tu i prawda! Gniaduk łeb w karzina wsadziwszy, kiedy weźmie porkać te jajki, kiedy weźmie porkać kumpiaki, pierogi i syry, wszystko z obrokiem okuratnie przemieszawszy. Ale jak tut człowiek polecisz do konia, kiedy taka nabożeństwa solona odbywa się. Grzech! Idą ja z tą procesją ni żywy, ni umarłszy, nogi jak z pakułow zrobiwszy się, a Onufrowa – żeb ona skisłab – gromnicą grozi i głową pokazuje, żeb ja do gniaduka poleciał. Nu, jak ja poleca? Toż sama Onufrowa uczywszy mnie, co w czasie modlitwy, choćby i paliło się, żeb z miejsca nie ruchać się. To ja na ta sama nuta pobożnej pieśni odpowiadam dla niej:
Niechaj i koń ma dziś śniadania,
Bo to Pańska Zmartwychwstania, alleluja, alleluja!"
Oprac. na podst. tekstu Iwony Sakowicz „Refleksje na temat kuchni wileńskiej"
"Rota"