Dla współczesnych wilnian w tym miejscu powstaje nowoczesna dzielnica o nazwie Nowy Antokol. A już zupełnie zapomniany, a być może dla wielu i nieznany jest fakt, że w folwarku Papaje urodził się i spędził pierwsze lata życia fotograf Stanisław Filibert Fleury.
Koniec października i początek listopada – to czas, kiedy ożywają nasze cmentarze. Ludzie krzątający się przy grobach swoich bliskich szepczą „wieczne odpoczywanie”, ustawiając znicze i wiązanki kwiatów. Na wycieczkę po Papajach wybieram się z Alicją Dacewicz, nauczycielką muzyki w Gimnazjum im. św. Jana Bosko w Jałówce, archiwistką. Naszym przewodnikiem jest pochodząca z tej wsi Wanda Zabulienienė, z domu Michajłowska.
– Wielkie i Małe Papaje, tak się nazywały te nasze dwie wsie. Mieszkali tutaj biedni, lecz pracowici ludzie. Z mego dzieciństwa i młodości w pamięci utkwiła historia ostatniej mieszkanki papajskiego dworku – Stanisławy Narkiewicz, której grób też się znajduje na naszym niedużym cmentarzu – opowiada pani Wanda. Cieszy się też z przedstawicielki miejscowej polskiej szkoły, wszak – jak twierdzi – to placówka oświatowa powinna krzewić pamięć o historii małej ojczyzny, o ludziach, którzy z nią byli związani.
Dworek, a raczej folwark w Papajach dzierżawił Józef Fleury, ojciec przyszłego fotografa. Tutaj właśnie w roku 1858 na świat przyszedł Stanisław Filibert. W Papajach minęło pierwsze pięć lat życia Stanisława, gdyż w roku 1863 rodzina Fleury przeniosła się do Wilna, na Zarzecze. Tam zamieszkała w domu, wybudowanym na działce wynajętej u zakonu Ducha Świętego, przy ul. Połockiej 38.
W latach 1869-1873 Stanisław Filibert Fleury uczęszczał do gimnazjum rosyjskiego w Wilnie, którego nie ukończył z powodu trudnej sytuacji materialnej rodziny. Naukę kontynuował w Szkole Rysunkowej, którą kierował absolwent Akademii Petersburskiej, malarz Iwan Trutniew. On to zauważył talent młodego Stanisława i zachęcał go do wysyłania swoich prac na konkursy do Petersburga. Był niejednokrotnie nagradzany, jednak brak środków finansowych nie pozwolił mu na podjęcie studiów.
Jeszcze w czasie nauki Fleury podjął pracę w wileńskim zakładzie fotograficznym dyplomowanego malarza Aleksandra Straussa i poznał tajniki fotografii. W 1885 r. wspólnie z Ryszardem Baczańskim i Faustynem Łopatyńskim założył własny zakład pod nazwą „Fleury i Baczański”. Od 1891 r. prowadził już samodzielnie zakład fotograficzny przy ul. Wielkiej 47. Do historii przeszedł jako osoba nieprzystępna, o silnym i stanowczym charakterze, np. nigdy nie ulegał klientkom zakładu fotograficznego żądającym retuszu fotografii i kwitował ich pretensje stwierdzeniem: „Jak się tak wygląda, to i takie zdjęcie…”. Z żoną Felicją miał pięcioro dzieci. Wraz z rodziną zamieszkał w tzw. Bankowych Domach Montwiłłowskich na Rossie, przy ówczesnej ulicy Witebskiej I Przejazd. Po sąsiedzku mieszkała rodzina Antoniego Mackiewicza, którego dwaj synowie Stanisław i Józef (późniejsi pisarze) przyjaźnili się z dziećmi Fleury’ego. Przyjaźń obu rodzin została utrwalona na fotografiach. Państwo Fleury często gościli w letniskowej posiadłości Mackiewiczów w Leoniszkach.
Córka Fleury’ego Wacława ukończyła ASP w Petersburgu i została malarką. Po wojnie wyjechała do Sopotu, gdzie zmarła, to jej należy zawdzięczać zachowanie archiwum fotograficznego i malarskiego ojca. Z kolei jego najstarszy syn Witold (ur. w roku 1891) ukończył medycynę w Dorpacie (obecnie Tartu, miasto w Estonii) i pracował jako lekarz najpierw w Pińsku, a potem w szpitalu w Nowej Wilejce. Stanisław Filibert Fleury zmarł w 1915, został pochowany na Cmentarzu Bernardyńskim.
– Nazwiska Fleury w dzieciństwie nigdy nie słyszałam. Jedynie, co przykuwało moją uwagę, to piękny dom, w którym były duże okiennice, zaś ściany pokoi były upiększone ogromną ilością zdjęć. Mieszkanka tego dworku (tak się mówiło o tym domu wśród mieszkańców wsi) była dość dziwną osobą. Zaufaniem darzyła wyłącznie dzieci. Ja, wówczas mała dziewczynka, na prośbę mojej mamy często zanosiłam dla niej zupę na obiad i zostawałam tam na noc. Sama bała się nocować. Być może związane to było z bolesnym przeżyciem, które było jej udziałem: już jako dorosła osoba została zgwałcona. Zapamiętałam ją jako kobietę dość skrytą, która nigdy nie powiedziała, gdzie są pochowani jej rodzice. Miała siostrę, która mieszkała w Polsce i przysyłała jej paczki. Opowiadała o tym, że jej brat i ojciec byli zajadłymi graczami i w karty dużo przegrali – opowiada pani Wanda.
Dziwna i ciekawa zarazem sąsiadka – Stanisława Narkiewicz – nie miała rodziny. Samotnie mieszkała w pańskim domu i była bardzo skąpa. Miała nieduże gospodarstwo – krowę, cielaka, kury, dużo kotów i psy. Nieopodal domu był ogród, sad, do dworku wiodła lipowa aleja.
Dzisiaj pani Wanda wszystko dokładnie pokazuje, gdzie i co się znajdowało: „tutaj było główne wejście do dworku, tam w dali stała łaźnia, stajni za mojej pamięci już nie było, spłonęła zanim się urodziłam. Wiem tylko z opowieści rodzinnych, że mój dziadek Dawidowicz razem z moją starszą siostrą pracowali w tym dworku parobkami, doglądali krowy, a było to w połowie lat 50”.
– Jako dziecko byłam przywiązana do pani Stasi. A ona mi bardzo ufała. Wspólnie oglądałyśmy albumy z fotografiami, na których była ubrana w piękne dworskie suknie: taka dama z parasolką i wachlarzem. Ponieważ często u niej bywałam, to wiem, że w domu były pięknie rzeźbione duże meble, ładne komody, naczynia. Wieczorami razem zamykałyśmy okiennice. Dom był stary, nikt nie robił w nim żadnych remontów, nie miał elektryczności, dawne piece były zepsute, a jakiś nowy, którym gospodyni ogrzewała mieszkanie, bardzo kopcił, dlatego ściany i sufity były ciemne – dzieli się wspomnieniami pani Wanda.
Ubolewa też, że po śmierci pani Stanisławy kołchoz wszystko zniszczył. A był to już rok 1985. Pochowano ją też bez księdza i większych ceremonii. Zwyczajnie zakopano i nawet nie ustawiono żadnej tablicy czy nagrobka. Dopiero teraz, mieszkańcy Papajów, którzy opiekują się cmentarzem, ustawili żelazny krzyż, z tabliczką z imieniem i nazwiskiem oraz datą urodzin i śmierci Stanisławy Narkiewicz. Ktoś zmieniał nagrobek to stary ustawił na grobie pani Stanisławy – ot, żeby pamięć przetrwała. Nieopodal dwa betonowe nagrobki, groby państwa Krasowskich, ich dzieci wyjechały do Polski i przed wyjazdem takie nagrobki postawili swoim rodzicom. Czy dzisiaj są jeszcze jacyś potomkowie Krasowskich w Polsce, którzy wiedzą, że na małym cmentarzu, na obrzeżach Wilna snem wiecznym śpią ich przodkowie?...
– Pani Stanisława zmarła zimą, ja byłam wtedy w technikum, do domu wróciłam dopiero na wiosnę. Z pańskiego dworku pozostała ruina, w miejscu ogrodu i lipowej alei zasadzone zostały buraki. Korzenie wielowiekowych drzew zostały zwalone w dole nieopodal dawnych dworskich zabudowań. Dom zburzono, a wszystkie cenne rzeczy rozgrabiono. Pamiętam, że nieopodal miejsca, gdzie stał dom, był dół, do którego wrzucono to, co już nikomu nie było potrzebne. Wyszukałam tam kilka zdjęć pani Stasi, na których widniała piękna młoda kobieta z parasolką i wachlarzem. Niestety nasz dom w latach 90. spłonął, a razem z nim i wszystkie pamiątki – opowiada nasza rozmówczyni. Zastanawia się przy tym, czy aby nie było jakiegoś pokrewieństwa między Narkiewiczami, a poprzednimi dzierżawcami majątku Fleury. Prawdopodobnie nie… choć to jest materiał na dalsze badania.
* * *
Powstająca dzisiaj nowoczesna dzielnica Nowy Antokol przewiduje m.in. budowę szkoły, sklepów. Ciekawe, czy nowi mieszkańcy w trosce o upamiętnienie historii uczczą fotografa, który dokumentował życie codzienne Wilna na przełomie ubiegłych stuleci, np. nadaniem jednej z ulic jego imienia, czy ustawieniem jakiegoś pomnika?
Teresa Worobiej
Tygodnik Wileńszczyzny