Nazywamy Ją: Mamą, Mamusią, Matuchną, Mateńką, Mateczką, Matulą albo Mamunią, dodając: kochana, droga, jedyna, najmilsza. Wszystko zależy od tego, ile w sercu mamy czułości i jak umiemy wyrazić swoje uczucia względem najbliższej nam osoby.
Szczęśliwi są ci, którzy Ją mają jak najdłużej. I ja do takich należę. Przez 55 lat była ze mną, a kiedy odeszła, sama już byłam matką dwojga dzieci. Czas nie zaćmił mi Jej obrazu ani nie wytarł z pamięci tego, czym mnie przez życie darzyła, tego – za co jestem Jej wdzięczna.
Maj – miesiąc wiosenny, ciepły, radosny. Co roku przynosi nam piękne święto – Dzień Matki. To dla Niej w to święto są kwiaty i gorące słowa miłości, uwielbienia i podzięki za wszystko, co nam dała i daje. W ten dzień pamiętamy o Niej szczególnie i tej pamięci dajemy dowody.
Moje dzieciństwo i młodość przypadły na pierwszą połowę XX wieku. To bardzo odległe czasy, ale to, co było ważne i miłe, pozostaje w sercu i pamięci na całe życie.
Przywołuję wspomnienia sprzed lat, kiedy byłam 11-letnią dziewczynką, uczennicą Szkoły Powszechnej im. Matki Boskiej Ostrobramskiej w Wilnie. Szkoła mieściła się w pobliżu kościoła św. Teresy. Obecnie w tym gmachu znajduje się hotel Europa. Dobrze pamiętam różne uroczystości szkolne, w tym Święto Matki, obchodzone wówczas 31 maja.
Na świątecznym poranku uczennice deklamowały wiersze, śpiewały, wręczały swoim mamom drobne własnoręcznie wykonane upominki. Dziewczynki już zawczasu na lekcjach robót ręcznych wyszywały makatki, szydełkiem robiły serwetki, wykonywały zakładki do książki lub poduszeczki na igły. Miałyśmy obowiązek przygotować najważniejszy prezent – wykonać laurkę. Laurka powinna była być dużego formatu, z grubego papieru, zawierać jakiś rysunek i dedykację. Skręcało się ją w rulon, przewiązywało kolorową wstążką i wręczało Mamie.
Zachowały się u mnie trzy laurki. Na jednej z nich jest taka dedykacja: Kochanej Mamusi w dniu Jej święta dn. 31.V.1935r. i wierszyk: Nie mam co Ci dać, Matusiu, nie mam co Ci dać, więc przyjmij ode mnie to, na co mnie stać. Serduszko dla Ciebie bije w piersi mej, ono Twoje, Matuś, wiedzieć o tem chciej.
Byłam jedynaczką i rosłam w domu pełnym ciepła rodzinnego. A jaka była moja Mama?
Nazywała się Franciszka Tumasz, z domu Stelmachowicz. Urodziła się w roku 1888. Mama była moją pierwszą nauczycielką. Uczyła mnie wierszyków i piosenek, opowiadała bajki. Bardzo lubiłam jedną z nich – O Jacku rybaczku i jego dziwnych przygodach. Mama była moją najlepszą opiekunką i pocieszycielką. Kiedy wydarzyło się coś złego, biegłam do Niej. Umiała przygarnąć, pożałować, pocieszyć. Zawsze odczuwałam Jej dobroć i troskę o mnie. W trudnym okresie dorastania była najlepszą koleżanką. Można było Jej powierzyć „tajemnice serca”, bo potrafiła zrozumieć i pomóc.
Mama była mądra i sprawiedliwa, miała zasady, którymi kierowała się w życiu i które we mnie też zaszczepiała. Uczyła szacunku do osób starszych, prawdomówności, odwagi w przyznaniu się do winy. Swoim przykładem uczyła miłosierdzia względem biednych i słabych. Tyle Jej zawdzięczam! Wspominając, zawsze podziwiam Jej mądrość, dobroć, inteligencję.
Miała szczęście doczekać sędziwego wieku i przez długie lata cieszyć się szczęściem mego życia. Kiedy odeszła na zawsze w roku 1979, zapisałam w pamiętniku: Zgasło moje Słońce. Jej fotografia przypomina kochane rysy twarzy i wszystko, co było dobre i piękne. Pozostała we wspomnieniach i jest co dzień ze mną w wieczornej modlitwie, bo osób drogich i kochanych się nie zapomina.
Dzień Matki na Litwie jest obchodzony w pierwszą niedzielę maja. Przypuszczam, że wszystkie dzieci – córki i synowie – w to piękne majowe święto pamiętają o swojej Matce, a ci, którzy Jej już nie mają – powracają myślami do szczęśliwych lat, kiedy była razem.
Janina Gieczewska
Tygodnik Wileńszczyzny