Tak jak przed 50 laty uklękli przed ołtarzem kościoła śś. Piotra i Pawła na Antokolu w Wilnie, by przed Bogiem wyznać miłość i odnowić przysięgę małżeńską. Odświętnie ubrane małżeństwo z pięćdziesięcioletnim stażem, klęcząc przed obliczem Najwyższego, zapewne myślami cofnęło się o pół wieku wstecz, gdy ich miłość i związek pobłogosławił ks. Antoni Dilys…
To nie był pusty dźwięk
Duszpasterz obiecał przyjść do kościoła, by „posiedzieć” i „popatrzeć” na ludzi, którzy oparli się próbie czasu, ramię w ramię godnie szli przez życie i to sakramentalne „tak”, które wypowiedzieli w jego obecności, nie było pustym dźwiękiem, ale wypływało z miłości, głębokiego przekonania i wzajemnego zobowiązania przed Bogiem i ludźmi. Niestety, choroba zmogła wiekowego i poważanego pasterza. Wylądował w szpitalnym łóżku, a „złota” para małżeńska modliła się też o jego zdrowie. Powtórne ślubowanie przyjął ks. Wojciech Górlicki.
Znak pamięci i wdzięczności
Tak się złożyło, że podczas uroczystego nabożeństwa do świątyni na Antokolu przybyła wycieczka rodaków z Kaszub. Gdy za pośrednictwem poczty pantoflowej dowiedzieli się, że złote gody obchodzą Polacy, to po zakończeniu Mszy św. pośpieszyli złożyć im gratulacje, prosili o zrobienie wspólnego zdjęcia. Parę pożegnali rzęsistymi i gromkimi oklaskami.
– To było coś niesamowitego, ale i niezwykle wzruszającego – mówiła później podekscytowana pani Maria, a głową potakiwał wyraźnie poruszony mąż. Niespodzianki na tym się nie skończyły. W trakcie weselnego przyjęcia na salę wkroczył kurier, który wręczył „nowożeńcom” okazały bukiet z ponad 100 róż. Był to znak pamięci i wdzięczności od córki Aliny. Koleje losu rzuciły ją do Irlandii. Na złote gody rodziców zamierzała przylecieć i, jak poinformowali winowajcy uroczystości, miała już wykupione bilety, ale z powodu choroby jednej z współpracowniczek musiała zrezygnować z podróży…
Nieoczekiwany prezent najbardziej wzruszył ojca. Jak zwierzała się połowica, w życiu trudno było z niego wycisnąć łzę, ale tym razem oczy mu się zaszkliły… ze szczęścia.
Świat był bardziej różowy
Pan Tadeusz jest rodowitym mieszkańcem Werusowa. Tu się urodził, a rodzinny dom znajdował się w pobliskich Ragunach. Pani Maria natomiast pochodzi z okolic Wornian na Białorusi. Oboje urodzili się w tym samym (1944) roku. Jej wybranek jest jednak o miesiąc starszy. Poznali się na zabawie w Aleksandryszkach. W tej wsi, znajdującej się kilka kilometrów za Werusowem, niegdyś odbywały się zabawy młodzieży. Pani Maria miała w Werusowie siostrę, którą dość często odwiedzała. Małżonkowie z nostalgią wspominali czasy „jak to niegdyś bywało”. Jak tańczono „Przepióreczkę”, zabawy z kręceniem butelki czy zrywaniem wisienek.
– Było wesoło, zabawnie i ciekawie. A może tylko nam się tak wydaje, bo wtedy byliśmy młodzi i świat wyglądał bardziej różowo – wypowiadali głośno swoje myśli.
Wesele na dwie strony
Po 1,5 roku znajomości i tzw. chodzenia ze sobą postanowili się pobrać. Ślub wzięli w kościele śś. Piotra i Pawła, bo młoda mieszkała naonczas w Wilnie. Wesele odbyło się 7 listopada 1968 roku, chociaż zaręczyli się i podpisy w Urzędzie Stanu Cywilnego złożyli miesiąc wcześniej. Choroba ojca młodego spowodowała odroczenie przyjęcia weselnego, ale jak senior wyzdrowiał, to wesele było, że hej – na dwie strony i trwało 3 dni.
– Najpierw orszak weselny bawił się u panny młodej w Wornianach, a pod wieczór drugiego dnia udaliśmy się w moje strony, gdzie zabawa była kontynuowana przez kolejny wieczór, ba, noc i kolejny dzień – z rozbawieniem wspominał pan Tadeusz. Dodał, że był pewien podziwu dla harmonisty Czesława Borkowskiego, który przez trzy bite dni sam grał i śpiewał.
Zawsze razem
Rodzina Balsewiczów cieszy się szacunkiem nie tylko w Werusowie, ale i starostwie. Oboje niezwykle pracowici, zaradni, porządni, aktywni i, co najważniejsze, wspierający się nawzajem. Pan Tadeusz przez ponad 40 lat pracował w sowchozie jako traktorzysta, a w sezonie letnim był kombajnistą. Niejednokrotnie był nagradzany dyplomami uznania, a kierownictwo szanowało go i stawiało za wzór. Pani Maria zmieniła kilka miejsc pracy, ale, podobnie jak mąż, do swych obowiązków odnosiła się niezwykle odpowiedzialnie i sumiennie. Czy to jako pracownica Głównego Urzędu Statystycznego, czy rejonowego Kombinatu Usług Bytowych zawsze cieszyła się poważaniem zarówno wśród interesantów, jak i przełożonych. Wiadomo, że małżeństwo cementują dzieci. Balsewiczowie wychowali dwie córki: Czesławę i Alinę. Starsza – Czesława – jest nauczycielką w Gimnazjum im. Konstantego Parczewskiego w Niemenczynie, a Alina dobrze sobie radzi w dalekiej Irlandii. Doczekali się dwóch wnuczek i wnuka. Dla dziadków są oni oczkiem w głowie, co zresztą jest zrozumiałe. Balsewiczowie są w okolicy popularni. Jak policzyła skrupulatna pani Maria, „odhulali” 32 wesela: 17 u znajomych i sąsiadów, a 15 w rodzinie. Cztery razy dostąpili najwyższej weselnej rangi, czyli zaszczytu bycia swatami.
Służą przykładem
Tadeusz Alancewicz, starosta gminy sużańskiej, o Balsewiczach wyraża się w samych superlatywach.
– To bardzo porządna rodzina. Są niezwykle zaangażowani w działalność społeczną i od początku powstania koła Związku Polaków na Litwie w Werusowie pozostają jego członkami – mówił starosta. Dodał, że państwo Balsewiczowie aktywnie działają podczas wyborów. – Można na nich liczyć i polegać. Są przykładem dla innych i wzorem do naśladowania – podsumował gospodarz sużańskiego starostwa, który w przeddzień złotych godów złożył im najserdeczniejsze życzenia.
„Werusowska” inteligencja
– To nasza „werusowska” inteligencja – scharakteryzowała krótko Krystyna Tarejlis, administrator werusowskiego oddziału Wielofunkcyjnego Ośrodka Kultury w Niemenczynie. – Czy to wystawa, czy koncert, czy spotkanie państwo Balsewiczowie są obecni. Mało tego, pani Maria, jako świetna gospodyni, zawsze proponuje, że może zrobić pączki czy chrusty, a są one wyborne – mówiła administrator placówki kulturalnej. Według niej, są to ludzie pracowici i jako prawdziwi gospodarze dbają o to, by to, co udało się wyhodować we własnym ogrodzie, nie zmarnowało się. Ponadto pan Tadeusz, mimo podeszłego wieku, świadczy usługi sąsiadom i traktorem zaoruje, bronuje bądź kultywuje ich poletka. – To są ludzie godni najwyższego szacunku i uznania, oby więcej takich – podkreśliła rozmówczyni.
Zygmunt Żdanowicz
Fot. archiwum rodzinne Balsewiczów
Rota
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.