Pana Romana, głowę rodziny, jako oficera WP wysłano do Brześcia, gdzie służył w 82. pułku. Wyruszyli do miasta nad Bugiem całą rodziną. Tam też zamieszkali w pięciopokojowym mieszkaniu przy ul. Unii Lubelskiej, w otoczeniu piękna, w dobrobycie i miłości.
1 września 1939 roku wszystko zniweczył. Ojciec jako zawodowy wojskowy wyruszył na front i stamtąd już nie wrócił. Trafił do niewoli niemieckiej. Do Brześcia zaś weszli Sowieci. Marysia jako dziesięcioletnia dziewczynka była świadkiem „zwycięskiej” sowiecko-niemieckiej defilady 22 września tegoż roku. Była też świadkiem śmierci emerytowanego oficera polskiego, rozstrzelanego tylko dlatego, że odmówił zdjęcia munduru.
Listy z Oflagu IXB
Wkrótce Sowieci wypędzili matkę i dwie córeczki z ich przytulnego domu. Wyszły tak, jak stały. Z wielkim trudem udało się im przebrnąć niełatwą w czasach wojny drogę, aż dotarły do Wilna, do kochanej babci, mieszkającej w domu na Zwierzyńcu. Na ten adres przychodziły też listy od ojca, Romana Samoszuka. Zachowała się kartka pocztowa z Kriegsgefangenenlager, Oflag IX B, datowana 22 stycznia 1940 roku.
„Kochana Irusiu! Niniejszym dziękuję za paczkę. List od Ciebie, Irusiu, otrzymałem. Narzekasz w nim na swój los. Moja kochana, nie winiłem Ciebie, żeś wyjechała i nie żal mi tego, co w Brześciu zginęło. Szczęśliwy jestem, że jesteś żywa razem z dziećmi. Nie wyrzekaj na swój los, błagam Ciebie, bo mnie strasznie ciężko o tym czytać. Całuję Ciebie i dzieci, pozdrowienie Mamusi”.
Zachował się jeszcze jeden list, wysłany już w maju 1944 roku. Nadal żartował, by nie martwić swych najbliższych. Pisał, by się żona nie niepokoiła o jego zdrowie, że nawet się poprawił, „bo mundur zapinam tylko na dwa górne guziki. Jak również nie wyłysiałem ani osiwiałem” – pisze, wyraźnie nadrabiając miną. Dowcipkuje, że ludzie mu dają 40 lat, że jedyne trudności, które mu przeszkadzają spać, to porwane prześcieradła. Te poprzednio przysłane podarły się, „co w dzień poceruję to w nocy podrę”… – kpi z życia w łagrze. A jednocześnie: „Żyjcie spokojnie, być może Bóg da, że w tym roku się zobaczymy. Kocham i całuję. Twój Roman”.
Roman Samoszuk zmarł z powodu nadwerężonego tam zdrowia. Stanisław, jeden z braci-lotników, odnalazł jego grób pod Hamburgiem, wystawił mu nagrobek.
W tym samym czasie, gdy Wilno było okupowane przez Sowietów, rodzina Samoszuka miała swoje niepokoje. Trzykrotnie „odwiedzali” ją enkawudziści. „Byliśmy pewni, że nie zostawią nas w spokoju, wiedzieli oni przecież, że nasz tato jest oficerem polskim, a takich rodzin Sowieci nie szczędzili” – wspomina pani Maria. „Z pomocą nam przyszedł profesor Lizdejka, który prowadził „Klinikę Litewską”, usytuowaną naprzeciwko placu Łukiskiego. Wywiózł nas do swej posiadłości pod Wilnem. Pamiętam, jak rozrabiałam na tarasie, a tu przybył enkawudzista. Pyta gospodarza, kto to, wskazując na mnie. Profesor powiedział, że jestem córką ich pastucha. Oberwałam wtedy od profesora, że nie przestrzegam „konspiracji”.
Droga do szkoły przez drabinę
Maria Samoszukówna podobnie jak inni absolwenci Piątego Gimnazjum, już w pierwszym roku jego powstania poszła do szkoły na Ostrobramskiej. Chodziła tam pieszo. Szła przez zbombardowany most, po drabinkach. Czasem przewożono ludzi z tej dzielnicy łódkami, a gdy Wilia zamarzała, szło się po lodzie, co nie było bezpieczne. Ale wszystko było niczym, gdy się przychodziło do szkoły, gdzie atmosfera była wspaniała, mimo trudności powojennych, które przeżywało Wilno. Była lubiana wśród kolegów, wesoła, żywotna, biorąca udział w zespołach szkolnych, śpiewała, tańczyła, grała na pianinie. Gdy powstawał zespół pieśni i tańca (dzisiejsza „Wilia”) już będąc nauczycielką wiejskiej szkoły, jedna z pierwszych poszła do polskiego zespołu.
Za mąż wyszła za kolegę z „Piątki” – Jerzego Magalińskiego. Młoda rodzina zamieszkała też w przytulnym domu na Zwierzyńcu. I do dziś najmłodsze pokolenie rodziny Magalińskich tu mieszka – syn Robert z rodziną mają do swej dyspozycji całe drugie piętro domu. Maria cieszy się, że jej wnuczka Agnieszka również od lat należy do „Wilii”, więc wspomnień o tym zespole w tym domu jest wiele.
Radość sprawiają uczniowie
Lata mijały, przynosząc chwile piękne i chwile trudne. Nie ma zwyczaju narzekać na los, ani wspominać o tym, co przynosiło rozczarowanie w życiu. Woli mówić o szkole na Krupniczej, gdzie doznała wiele serca od kolegów – nauczycieli i dobrej o niej pamięci uczniów. Za te 50 lat pracy pedagogicznej uczniów miała wielu i, o dziwo, niemal wszystkich pamięta. Jakże się cieszyła, gdy nie tak dawno usłyszała, że jej uczeń Antoni Mikulski został generałem i jest dyrektorem Służby ds. Przestępstw Finansowych. Niedawno też jej uczeń i syn kolegi z „Piątki” Zdzisław Tuliszewski, jako prokurator Prokuratury Generalnej Litwy, otrzymał zaszczytne wyróżnienie. Pamięta wszystkich trzech braci Kasiukiewiczów, z których jeden– to znany i lubiany przez wiernych ks. prałat Jan Kasiukiewicz, obecnie proboszcz parafii w Mejszagole.
Są wśród jej byłych uczniów także biznesmeni, a pierwszym, który pojawia się w pamięci, gdy o nich pomyśli, jest Ryszard Litwinowicz, współwłaściciel „Ardeny”, który to wręczając różę na zakończenie roku szkolnego, jako natura artystyczna, uklęknął przed Marią i ucałował w rękę. Dziennikarzy polskich też ma na swym „koncie” – to Aleksandra Akińczo i Lucyna Dowdo, nauczycieli też niemało, a wśród nich dyrektor Mickiewiczówki Czesław Dawidowicz i były dyrektor „Piątki” Wacław Baranowski. Wiele nazwisk ludzi znanych w polskim środowisku i na Litwie można byłoby tu wymienić.
„Gdy pomyślę, jak wielu moich uczniów osiągnęło szczyty zawodowe i mają dobre imię Polaka, to mam nadzieję, że i moja cząstka serca i wiedzy jest w tych ludziach. To pomaga żyć i cieszyć się życiem, mimo biegnących lat i niezbyt rytmicznie pulsującego serca”.
Krystyna Adamowicz
"Rota"
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.