Halina Kalwajt nie opuściła bodaj żadnego czerwcowego spotkania przy szkole na Piaskach, przy swej ukochanej „Piątce”. Z biegiem czasu zaczęli przywozić ją na to tradycyjne spotkanie córki lub zięciowie, bo „mama musi być razem ze swoimi koleżankami szkolnymi. Wiemy, jakie to jest jej drogie” – mówi młodsza z córek Mirosława Naganowicz. Nazajutrz po spotkaniu przy szkole, koleżanki, które przybyły z Polski, a i wileńskie, spotykają się u pani Haliny w Kolonii Wileńskiej, w starym, pięknym domu z wieżyczką, który wyróżnia się spośród innych domów wybudowanych nie tak dawno w tej dzielnicy. Szczodrość rodziny nie zna granic, gościnność pani Haliny i jej córek – Miry i Jadwigi Szlachtowicz – to wzór gościnności domu wileńskiego.
Warszawianka z urodzenia, wilnianka z wyboru
Nigdy z ust Haliny Kalwajt z d. Hołubówna nie padły słowa nienawiści czy nieukrywanego żalu za ojca i za całą rodzinę, która musiała tyle wycierpieć podczas wojny i po wojnie. Nie chce obarczać innych swym uczuciem wielkiej niezabliźnionej rany. Nosi to w sobie, modli się za duszę ojca, niewinnie zamordowanego przez NKWD w Katyniu.
Gdy „dziewczęta” szkolne podczas spotkania w jej domu przypominają, że są one wilniankami, a tylko ona jedyna jest warszawianką, Halina prostuje żartem: „to z przypadku”.
Ten „przypadek” sprawili jej rodzice. Bronisław Hołub, legionista, major Wojska Polskiego urodzony w roku 1890 w Mińsku Litewskim, jako wojskowy często zmieniał miejsce pobytu. W Warszawie spotkał wyjątkowej urody dziewczynę – Marię Grodkównę, nauczycielkę z Żuromina. Pobrali się w roku 1925 z wielkiej miłości. W Częstochowie urodziła się starsza córka Jadwiga, w Warszawie – Halina, do dziś w domu nazywana Lalą. W latach 1931-1934 mieszkali we Włodzimierzu Wołyńskim, gdzie Bronisław Hołub był komendantem.
Schowek z pamiątkami po ojcu – to tajemnica
Legionista Bronisław Hołub, major WP, dwukrotnie ranny, w roku 1920 walczył w szeregach 31. pułku piechoty, odznaczony Orderem Virtuti Militari, dwukrotnie Krzyżem Kawalerskim, Medalem Niepodległości. W roku 1934 przeszedł na emeryturę.
– Te wszystkie zaszczytne odznaczenia możemy widzieć tylko na zdjęciach, gdzie tatuś jest w mundurze – mówi pani Halina. – Gdy tatuś nie wracał z wojny sowieckiej, mama wszystko, co było z nim związane, gdzieś schowała, może zakopała i, niestety, nie zdążyła nam powiedzieć, gdzie to mogło być.
Pan Bronisław jako kolejne miejsce zamieszkania już po wyjściu na emeryturę wybrał Wilno. Dawno marzył o tym mieście. Tutaj mieszkała jego piękna siostra Zofia Stankiewiczowa z rodziną.
Znalazł tu działkę prawie półhektarową i bardzo zaniedbany dom, co prawda z oznakami dawnej świetności. Nie sprowadzał rodziny, zanim nie odbudował lokum.
– Szybko się tutaj zadomowiliśmy, miałam szczęście, że moi rodzice stworzyli nam piękny dom, gdzie panowały dobroć, serdeczność, wiara. Tatuś bardzo kochał kwiaty, krzątał się na działce całymi godzinami, lubił sam dbać o nie, mimo że w domu była służba. – Pani Halina ze wzruszenia chwilę milczy. Potem dodaje:
– Wspominam wspólne spacery z ojcem do centrum Wilna, pamiętam dokładnie pogrzeb wileński Józefa Piłsudskiego, bo również byliśmy podczas pogrzebu na Rossie. Z okazji uroczystości państwowych tato zawsze wkładał mundur, bardzo go cenił i lubił.
Jedyny list – z Kozielska
Wszystko to runęło wraz z nadejściem roku 1939. Bronisław Hołub został ponownie powołany do czynnej służby wiosną tego roku. Trudno było przewidzieć, że pożegnanie z ojcem było ostatnim jego uściskiem żony i dziewczynek.
Nie wrócił. Jedyny list, który rodzina otrzymała od niego w grudniu 1939 roku był z Kozielska. Major Bronisław Hołub zapewniał w nim, że wkrótce się zobaczą.
– Dziś trudno pojąć, jak nasza rodzina przetrwała okres okupacji. Mama mówiła, że musimy przetrwać, bo czekamy na powrót taty. Sprzedawała lub wymieniała na żywność kosztowności i cenne pamiątki. Gdy oczekiwanie na powrót taty przedłużało się, a na Wileńszczyźnie zmieniała się władza, mama jako żona polskiego oficera, ukrywała się, często w piwnicach lub innych miejscach, obawiając się represji. Zachorowała na płuca i w roku 1943 zmarła. Pochowana jest na Rossie, nieopodal kwatery Pietraszkiewiczów.
Dziewczynki Jadzia i Lala zostały same. Jedynie pod opieką siostry Bronisława, Zofii Stankiewiczowej, której mąż również został powołany na wojnę, trafił do sowieckiego łagru, a potem do armii Andersa.
„A dokąd Bronek wróci”?
Z biegiem czasu coraz więcej piętrzyło się domysłów, co się stało z Bronisławem Hołubem. Radio Wolna Europa podało wiadomość o zamordowanych przez NKWD w Katyniu oficerach polskich. Gazeta, która ukazywała się w Wilnie w czasie okupacji niemieckiej, opublikowała listę rozstrzelanych Polaków, ale nazwiska majora Hołuba tam nie było. Nadzieja nie gasła.
– Mąż cioci Zosi razem z armią generała Władysława Andersa przeszedł cały szlak bojowy tej armii z 2. Korpusem Pancernym i osiadł w Anglii. Wezwał swoją żonę i nas do Anglii, gdzie miał wszystko przygotowane na nasz przyjazd. Ciocia Zosia była niezłomna: „Nigdzie nie pojadę, bo czekamy na Bronka, przecież, gdy wróci, nie będzie nas szukać po całym świecie”.
Niezłomność Polaków
Zmieniające się okupacje ukazały niezłomność Polaków z Kolonii Wileńskiej, którzy walczyli o zachowanie polskości. To tutaj w domach wielu mieszkańców, również w domu państwa Hołubów, odbywały się tajne komplety nauczania w języku polskim, co oczywiście groziło niebezpiecznymi konsekwencjami. Dotychczas pani Halina pamięta o wspaniałych nauczycielach, którzy pracowali z wielkim oddaniem, jak pani Jacynowa, Halina Popielska, państwo Malawkowie i in. Na polskie święta narodowe młodzież organizowała koncerty czy wystawiała scenki o tematyce patriotycznej. Kiedy żołnierze AK, którzy byli ranni podczas operacji „Ostra Brama”, dzięki mieszkańcom znaleźli tu przytułek.Cała wspólnota Kolonii opiekowała się nimi. To są legendarne wydarzenia w życiu Polaków wileńskich.
Znaleziono w Anglii
W domu z wieżyczką nadal czekano na ojca i brata. Mimo przyjścia sowietów i szalejących wywózek chłopaków z AK i ich rodzin na Sybir. Mimo zakwaterowania w ich domu przybyszów z Rosji, którzy nie mieli najprostszych nawyków życiowych. Halinie i cioci Zosi zostawiono w domu najmniejszy pokoik, bez elementarnych wygód. Żyły w ciągłej obawie podsłuchu i przykrych uwag.
Siostra Jadzia w roku 1946 jednak wyjechała do Polski. I los tak chciał, że będąc w gościnie u wujka Stankiewicza w Anglii, trafiła na książeczkę, gdzie były zamieszczone nazwiska wszystkich oficerów WP zamordowanych w Katyniu. Nazwisko majora WP Bronisława Hołuba tam było. Były to lata 50.
„Zawsze jesteśmy z nimi”…
Pierwsza podróż tej rodziny do Rosji była na ziemię, gdzie spoczywa ich ojciec, dziadek. Przyjechała z Polski Jadwiga, Halina, jej mąż Ryszard Kalwajt (też absolwent „Piątki”) i obie córki Jadwiga i Mirosława. Pojechali do Katynia. Przez grząskie błoto przebrnęli do postumentu, na którym kłamliwy napis mówił, że tu spoczywają jeńcy – oficerowie polscy zabici przez „niemieckich zachwatczikow”. „Przypadkowy” grzybiarz przyglądał się z ukosa przybyszom, którzy modlili się w tym błocie na klęczkach. Był moment, gdy pobiegł za Mirą niemal do samego grobu. Mira z porywu serca, gdy cała rodzina po modlitwie już odeszła do samochodu, wróciła z powrotem, by zagrzebać w ziemi swój srebrny pierścionek.
Taki dar losu – Mira jest urodzona w tym samym dniu i miesiącu, co dziadek.
– Odczuwam tę wieź z dziadkiem bardzo głęboko – mówi.
Jadzia zaś przywiozła z miejsca kaźni swego dziadka ziemię, którą usypała grób babci, Marii Hołub, spoczywającej na Rossie. Obie wnuczki Bronisława Hołuba, pracując w polskim szkolnictwie, aktywnie uczestnicząc w polskiej działalności kulturalnej spełniają nakaz swego dziadka – bycie wiernymi swej małej ojczyźnie-polszczyźnie.
Gdy po latach wyszła na jaw prawda i miejsce kaźni Polaków zostało uporządkowane, w składzie pierwszych delegacji z Wilna na tę męczeńską ziemię znaleźli się pani Halina, jej córki, zięciowie, a z czasem też wnuki. Pani Halina była tam dziewięć razy.
Po ojcu w domu w Kolonii Wileńskiej pozostały dwie relikwie – czapka rogatywka (specjalnie zarzucona w czasach sowieckich na niewidoczne miejsce) oraz koperta jedynego listu Bronisława Hołuba z Kozielska. A jeszcze – przy wileńskim Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w roku 2013 zasadzono „Dąb Pamięci Bronisława Hołuba zamordowanego w Katyniu w roku 1940”.
Na tablicy w wileńskim kościele św. Rafała, upamiętniającej zbrodnię katyńską wypisane są słowa ks. Zdzisława Peszkowskiego, kapelana Rodzin Katyńskich: „Zawsze jesteśmy z Nimi, a Oni z nami”. Tablica powstała z inicjatywy śp. Jerzego Surwiły, ze środków członków Rodziny Katyńskiej. W szkolnym muzeum Gimnazjum im. Joachima Lelewela jest skrzynka z ziemią katyńską, przywieziona z wyjazdów do miejsca kaźni polskiej inteligencji.
We wszystkich tych pamiątkowych miejscach Halina Kalwajt z d. Hołubówna zostawiła cząstkę swego serca.
A pamiętasz?
W pokoju jadalnym domu z wieżyczką dla wszystkich starczy miejsca. Przy dużym stole zasiadają przybyłe z Polski koleżanki, niegdyś mieszkanki Kolonii Krystyna Rzewuska i Stanisława Kowalewska, jak też Hanna Strużanowska, Maria Magalińska, małżeństwo szkolne Halina i Antoni Pytlewiczowie, Jan Pakalnis. Niestety, już od kilku lat nie ma razem śp. Jadwigi Ambrożewicz-Kudirko, która tu też bywała częstym gościem.
Rozmowy najczęściej toczą się o szkole, kolegach, nauczycielach. O Tadeuszu Konwickim, który swego czasu tuż obok mieszkał, a którego dom obecnie jest zaniedbany.
– Lala, a pamiętasz, jak po przeczytaniu „Kronik wypadków miłosnych” wlazłyśmy na drzewo, żeby obejrzeć krajobraz stamtąd, opisany przez Konwickiego – wspomina Krystyna Rzewuska.
– Pamiętam i nawet przypuszczam, jakie to było drzewo – koło domu Kościołkowskiego.
„A pamiętasz?” Te słowa jakże często powtarzają koledzy szkolni podczas takich spotkań.
Krystyna Adamowicz
Fot. archiwum rodziny Hołub-Kalwajtów
Rota
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.