Chłopaki na lekcji płakały
Swoją polskość ukazywała, gdy uczyła się w polskiej szkole i gdy uczyła dzieci w polskich szkołach – od razu po studiach w polskim Instytucie Nauczycielskim, potem – po studiach zaocznych na Uniwersytecie Wileńskim, gdzie studiowała rusycystykę. Te pierwsze młodzieńcze lata belfra poświęciła dzieciom z wiejskich szkół podwileńskich (okolice Czarnego Boru, Taranda), aż po kilku latach została przypisana – już na całe życie pedagoga – do Wileńskiej Szkoły Średniej nr 11, dziś Gimnazjum im. Adama Mickiewicza, któremu poświęciła 45 lat swego życia. Była nauczycielką rosyjskiego, piękno klasycznej literatury rosyjskiej umiała tak przekazać, że gdy opowiadała o tajnym spotkaniu Anny Kareniny ze swym synkiem, chłopaki z klasy płakały. „Potem, gdy rosyjski został wyeliminowany z programu, dyrektor Czesław Dawidowicz dał mi lekcje historii, wykładałam też muzykę, bo ukończyłam w młodych latach szkołę muzyczną im. Tallat-Kelpszy (dzisiejsze Konserwatorium Wileńskie). Dyrektorowi Dawidowiczowi jestem do dziś wdzięczna” – wspomina dawne już dzieje swego życia zawodowego. Tak na marginesie dodaje, że to wielka szkoda, iż klasyczna literatura rosyjska została wyeliminowana z programu. Przecież ani Turgieniew, ani Puszkin, ani Tołstoj, ani Jesienin nie byli bolszewikami, a uczyli w swych utworach szlachetności i dobra.
Sześciu lotników – bracia
Słynna „Piątka” nie była jedyną szkołą, gdzie uczyła się Maria Samoszukówna. Przed wojną chodziła do, jak byśmy dziś powiedzieli, „prestiżowych”, przyklasztornych nazaretanek, gdy zaczęła się wojna i szkoły polskie zostały zamknięte, kontynuowała naukę w polskich tajnych kompletach. Odbywały się one w mieszkaniach nauczycieli czy uczniów, w tym u państwa Samoszuków, w domu na Zwierzyńcu.
Przodkowie pani Marii po stronie mamy Ireny Brzeziny-Samoszukowej dali Polsce sześciu lotników. To bez wątpienia unikat na skalę całej Rzeczypospolitej. Ojciec Roman Samoszuk, major Wojska Polskiego poszedł na wojnę niemal w pierwszych dniach jej wybuchu i już nie wrócił.
Stare zdjęcia mówią wiele. Ożywają, gdy Maria snuje wspomnienia. Oto jedna z fotografii zachowana w domu rodzinnym. Na niej cała rodzina Brzezinów. Ta starsza pani po prawej – to prababcia Marii, za nią stoi dziadek Wacław, rodowity wilnianin z dziada pradziada, pani z lewej strony stolika – babcia Maria oraz siedmioro dzieci, z których najmłodsze rodzeństwo – na rękach służącej. Wszyscy chłopcy, zaś jedna dziewczynka (po prawej) – to właśnie mama Marii Magalińskiej, Irena Brzezina. Zdjęcie zrobione w Łodzi, gdzie dziadkowie mieli kilka fabryczek. Wszyscy chłopcy na tym zdjęciu swoje życie poświęcili lotnictwu polskiemu.
O swoich wujkach Maria opowiada ze szczególnym pietyzmem. Jeden z nich – Wacław Brzezina – służył jako oficer w 3. eskadrze sił powietrznych, stacjonującej w Wilnie. Zginął w roku 1926 w Warszawie w wyniku zderzenia dwóch samolotów, oddających przelotem honory pogrzebowe dla swego przełożonego, pułkownika lotnictwa Aleksandra Serednickiego.
Wuj Marian był tak zbity w więzieniu litewskim, że wkrótce potem, gdy siostra Irena wykupiła go stamtąd, zmarł. „Był skazany na karę śmierci za donos pastucha, który służył w majątku Magazynek nieopodal Rzeszy, że jest nielojalny wobec władzy litewskiej. Wujek był zarządzającym w tym majątku, gdyż wraz z rozpoczęciem wojny musiał przerwać naukę w szkole lotnictwa” – opowiada pani Maria.
Wuj Stanisław – to legenda lotnictwa Polski i Wielkiej Brytanii. W roku 1939 został komendantem Wyższej Szkoły Pilotażu w Dęblinie, uczestniczył w bitwie o Wielką Brytanię, podczas której zasłynął męstwem jako pierwszy dowódca 317. Myśliwskiego Dywizjonu Wileńskiego i 2. Polskiego Skrzydła Myśliwskiego. W roku 1943 był szefem sztabu PSP, attaché Wojska Polskiego przy rządzie brytyjskim. Jego syn Andrzej Brzezina również swe życie poświęcił lotnictwu cywilnemu Wielkiej Brytanii.
Do tej plejady odważnych oficerów polskich w roku 1923 dołączył major Wojska Polskiego Roman Samoszuk. Upatrzył sobie piękną i rezolutną Irenkę Brzezinę, z którą stanęli na ślubnym kobiercu w Wileńskim Kościele Garnizonowym św. Trójcy.
Dom, przy którym spacerowały sarenki
Powróćmy do korzeni rodziny Brzezinów, mieszkających w Łodzi, gdzie jedynie dziadek był wilnianinem z dziada pradziada i gdzie przyszła na świat cała siódemka dzieci. Z biegiem czasu dziadek zadecydował, że powinni zamieszkać w Wilnie. Był rok 1900. Ich nowym gniazdem rodzinnym było piękne i obszerne mieszkanie przy ulicy Mickiewicza (dziś Giedymina), które – umieszczając w dzisiejszych realiach – znajdowało się w kamienicy naprzeciwko parlamentu. Energiczna babcia była wziętym wileńskim lekarzem-ginekologiem. To właśnie babci marzył się własny dom. Rodzina Brzezinów umiłowała sobie cichą dzielnicę podmiejską, jaką był w tamtych latach Zwierzyniec, gdzie jeszcze sarenki biegały w pobliskim lasku, a czasem zaglądały do posesji Brzezinów. Po kilku latach powstał dom, pełen miłości, który stopniowo obrastał w ładne „ludwikowskie” meble, różne pamiątki, piękne drobiazgi. Tutaj zamieszkali Irena i Roman Samuszokowie, tutaj przyszły na świat dwie ich córeczki – Lusia i Marysia. Tato – żartowniś na jednym ze zdjęć, gdzie są trzy jego dziewczyny, dopisał „Lusia, Musia i mamusia”.
Lusia chodziła też do „nazaretanek”, uczyła się gry na fortepianie u samego prof. Szpinalskiego. Razem z Konserwatorium Wileńskim repatriowała do Polski. Zginęła w katastrofie samochodowej.
(Cdn.)
Krystyna Adamowicz
"Rota"
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.