Pani Stanisława Pietraszkiewiczówna, polonistka, prawnuczka filomaty Onufrego Pietraszkiewicza, już tu pracowała. To ona wstawiła się za panią Felicją przed ówczesną dyrektorką Kazimierą Likszanką. Została przyjęta jako nauczycielka matematyki.
Znajomość z legendami
Pani Kazimiera Likszanka to kolejna legenda naszych rodowodów polskiej inteligencji wileńskiej. Tylko najbliżsi wiedzieli, że była w legionach, pełniąc funkcję łącznościowca, w wyzwalaniu Wilna w II wojnie też nie stała na uboczu. Znana była jako człowiek pomocny wszystkim potrzebującym pomocy – czy to uczniom, czy nauczycielom. Do historii „Piątki” weszła jako dyrektorka, która została zwolniona z tego stanowiska za to, że uczniowie w dniu Wszystkich Świętych stanęli na warcie przy pomniku Matki i Serca Syna. Znana też była z tego, że w krótkim okresie jej dyrektorowania zatrudniała polskich nauczycieli z przedwojennych szkół.
Pani Felicja Stecewiczowa pracowała w „Piątce” do roku 1967, do przejścia na emeryturę. Po dwóch latach zmarła.
– Gdy staliśmy nad grobem mamy na cmentarzu w Wirszuliszkach, tato powiedział: po dwóch latach tutaj mnie pochowacie. Tak też było, tato zmarł po dwóch latach w roku 1971. Za życia też byli zawsze razem, w zgodzie i miłości – wspomina Zbyszek.
Synowie: Renard, Zbigniew, Andrzej
– Swoją przygodę z „Piątką” rozpocząłem w roku 1949. Po szkole w Taraszyszkach przyszedłem do piątej klasy. I od razu zakochałem się. Moim obiektem miłosnym była ni mniej ni więcej dyrektor Tatiana Kurilenko – zawsze skory do żartu wspomina Zbyszek. – Była elegancka, chłodna, z wysokości swego wzrostu zawsze patrzyła na nas z góry. Skąd mogłem wtedy wiedzieć, że to ona w poprzednich latach była zwolenniczką wykładania w polskiej szkole po… rosyjsku. Byłem zbyt mały…
– Pytasz, jakich nauczycieli najbardziej pamiętam? To naszego wychowawcę Konstantego Tyszkiewicza, fizyka Zbigniewa Rymarczyka oraz… matematyka Surkowa – mówi. – Przy trzecim nazwisku znów żartobliwe nutki w głosie.
– Był w klasie taki wypadek – kontynuuje – Już nie pamiętam, o co chodziło, ale wiem, że jeden uczeń w klasie już 11, wysokiej i potężnej postury, posprzeczał się z matematykiem Surkowem. Do takiego stopnia, że zaproponował nauczycielowi „wyjść na korytarz”. Surkow spokojnie – to chodź, wyjdziemy. Po paru minutach matematyk wraca, by dalej prowadzić lekcję. Kolegi nie ma. Jak powiedział nauczyciel – „odpoczywa”. Nikt z nas nie wiedział, że nauczyciel jest sportowcem uprawiającym zapaśnictwo, był mistrzem zapasów wolno-amerykańskich, więc pokazał uczniowi kilka chwytów sportowych. Wyrósł w moich oczach bardzo. Bo zapaśnictwo było sportem, który wszyscy trzej bracia uprawialiśmy.
Z wielkim bólem Zbigniew opowiada o tym, że od wielu lat nie mają żadnego kontaktu z najmłodszym z braci – Andrzejem. Jeszcze w czasach sowieckich wyjechał z „putiowką” (skierowaniem) na budownictwo Bajkalsko-Amurskiej Drogi i ślad po nim zaginął. Rodzina poszukiwała go przez różne instytucje, lecz bez rezultatu.
Duma całej rodziny a i szkoły – to Renard. Tuż od razu po ukończeniu szkoły ze złotym medalem wyruszył do ówczesnego Leningradu, historycznie i dziś Petersburga. Przy wielu zdolnościach Renard wybrał zawód łącznościowca. Jak ojciec? W czymś tak, był to Leningradzki Elektrotechniczny Instytut Łączności. Zainteresowanie i zawodowe zgłębianie były skierowane na radioelektronikę. Z dyplomem ukończenia tej uczelni wraca do Wilna, pracuje w Ministerstwie Łączności, ale elektronika tak kroczy do przodu, że naukę postanawia kontynuować. Wstąpił na aspiranturę, obronił pracę kandydata (dziś doktorat), na temat wtedy zupełnie nowej dziedziny – telewizji kosmicznej. Znów wraca do Wilna, do rodzinnego domu na ul. Młynową, pracuje w Filii Politechniki Kowieńskiej. Kiedy filie zlikwidowano, Renardowi zaproponowano objęcie stanowiska prodziekana w Kownie. Tam otrzymał mieszkanie, obronił tytuł dra hab., był docentem katedry radioelektroniki. Życie osobiste pogrążonemu w naukach Renarda nie było pomyślne, swoje rodzinne uczucia skierował do dzieci Zbyszka – starszego syna, również Renarda i młodszego Roberta.
Zmarł przedwcześnie w wieku 64 lat.
Porachunki z zapasami
Zbigniew za młodu – to wulkan. Gdy się wspomina jego życie i gdy sam o nim opowiada, na pierwszym miejscu stawia… zapaśnictwo. Tak, to jego wielka przygoda życiowa, to jego zwycięstwa, czasem porażki i pasja. Uprawiał ten sport od 15 lat. W Wilnie należał do Klubu „Spartak” i jako junior zdobył tytuł mistrza Litwy w wadze lekkiej (w odróżnieniu od Renarda i Andrzeja, którzy byli mistrzami w zapasach, ale w wadze ciężkiej). Zbyszek uprawiał zapaśnictwo w stylu klasycznym, dziś nazywanym greko-rzymskim.
Pierwszym jego miejscem nauki zawodu była Ryga – Technikum Elektromechaniczne. Miał już złożone dokumenty do Uniwersytetu Wileńskiego, na matematykę, ale termin egzaminów zbiegł się z zawodami w zapasach o mistrzostwo ZSRR w Rostowie nad Donem, w których Litwa drużynowo brała udział. Zbyszek wybrał zawody w mieście nad Donem.
W Rydze Zbych też się popisał: został mistrzem Rygi oraz Łotwy wśród juniorów, a także drużynowym mistrzem Łotwy wśród dorosłych w zapasach w stylu klasycznym.
Co wcale nie przeszkodziło mu zdobywać inne „góry”. W technikum ryskim można było otrzymać prawo jazdy, ale tylko amatorskie. Zbigniewowi było tego za mało. Dowiedział się, że w Wilnie studentom technikum po zdaniu egzaminu nadawano prawo zawodowe. Wystarczyło jednego dnia i nocy, by przyjechać do Wilna, zdać egzamin na zawodowe prawo jazdy i wrócić do Rygi.
Gdy wstąpił w Wilnie do Instytutu Pedagogicznego, na fizykę i matematykę – był już zawodowym łącznościowcem, ku radości ojca.
Nauczyciele stali się kolegami
Studenckie lata – pełne młodzieńczych przygód, ale i pracy. W dzień miał wykłady a w nocy dorabiał polewaniem ulic na specjalnych samochodach, no i sport. No i miłość. Na swej drodze spotkał wspaniałą dziewczynę – Birutė – z głębi Litwy, Jurborka. Przeżyli ze sobą już ponad 40 lat, wychowali dwóch synów, którzy również ukończyli „Piątkę” z wynikami bardzo dobrymi, Birutė nauczyła się polskiego, rozmawia bezbłędnie i bez akcentu. Są sobie oddani, nawzajem opiekuńczy, gdy życie tego wymaga, gdy przyszedł okres, że o zapaśnictwie można tylko wspominać.
Zbigniew Stecewicz do „Piątki” wrócił jako nauczyciel fizyki i zajęć praktycznych w roku 1963. Był to okres, kiedy do „Piątki” wracali po studiach pedagogicznych jej uczniowie, w ciągu całego życiorysu szkoły powróciło ponad 40 byłych uczniów, właśnie w tym okresie rozpoczyna się odrodzenie po wojnie polskiej nowej inteligencji.
Jednocześnie wykładał fizykę w grupach polskich i rosyjskich w Politechnikum na Holenderni. Jego byli nauczyciele w „Piątce” stali się dla niego kolegami. To taki trudny i pełen wyrozumiałości okres, żeby przejście na stopę koleżeńską z byłym nauczycielem nie było zbyt poufałe.
– Podziwiałem jako uczeń i jako nauczyciel Zbigniewa Rymarczyka. To niezwykły człowiek, umiał zapalić każdego, kto choć trochę interesował się fizyką, umiał zachęcić do sportu. Bardzo ciepło wspominam naszego wychowawcę Konstantego Tyszkiewicza. Był to człowiek o wielkiej kulturze duchowej, mieszkał samotnie na Ostrobramskiej a my częstokroć jego samotne godziny spędzaliśmy razem w jego domu. Zawsze z ogromnym szacunkiem patrzyłem na Bełłę Biber, nauczycielkę przyrody. Zdawałem sobie sprawę, ile ta kobieta musiała przeżyć, kiedy razem z córką niemal przez całą wojnę przebywała w getcie. Domyślam się, że moja mama, gdy mieszkaliśmy na wsi, pomagała Żydom, świadczyły o tym listy, które przychodziły do mamy z Izraela – zwierza się Zbyszek.
Pokłosie pasji Zbyszka
Przygoda z astronomią – to osobna karta życiorysu Zbigniewa Stecewicza. Na gwiazdy może i dziś patrzeć nieustannie, w szkole opowiadał uczniom o planetach, niczym o filmie fantastycznym. Kiedy szkoła zakupiła teleskop, Zbigniew „wypożyczył” go na jedną noc, na podwórzu swym ustawił na taboretach i razem z sąsiedzkimi dziećmi oglądali planety.
Pokłosiem tej pasji – napisany przez niego i wydany Materiał Programowy z Fizyki i Astronomii. Wydał też Szkolny Polsko-Litewski i Litewsko-Polski Słownik Terminów Fizycznych, przetłumaczył na język polski wszystkie podręczniki dla klas VII-XII z fizyki oraz zbiory zadań, dla klasy XII – z astronomii i dodatek do tego podręcznika. Zbigniew Stecewicz był uznany za najlepszego nauczyciela fizyki w roku 1995 w I edycji konkursu „Najlepsza szkoła, najlepszy nauczyciel”. Wkrótce jednak wyszedł na emeryturę – zdrowie zaczęło dawać o sobie znać.
Mieszkanie na Młynowej często rozbrzmiewa radosnymi dziecięcymi głosami – przyjeżdżają do Wilna wnuki. Synowie – Renard i Robert ukończyli studia medyczne w Polsce, Renard – Akademię Medyczną w Poznaniu, Robert – też Akademię Medyczną w Łodzi. Córka Renarda Joasia również studiuje medycynę, 17-letni Marcin uczy się w liceum. Natomiast rodzina Roberta zakotwiczyła się w Londynie, Robert prowadzi tam praktykę lekarską. Gdy przyjeżdżają do Wilna w gościnę, rozmowom nie ma końca , o szkole też, dla wszystkich tą szkołą była „Piątka”. A dwunastoletnia Aleksandra – córka Roberta – bardzo szczerze przyznała się – „chciałabym tu, u ciebie, babciu, mieszkać”, w czym wtóruje jej sześcioletnia Alicja.
Krystyna Adamowicz
Rota
Fot. archiwum rodzinne Stecewiczów
http://l24.lt/pl/spoleczenstwo/item/209083-zawsze-wierni-piatce-trzy-pokolenia-stecewiczow-ii#sigProGalleriabd46adaa8c