Dzisiaj otoczona łańcuszkiem ludzi, których kocha i którzy ją kochają, pamięcią sięga do wydarzeń sprzed wielu lat, do rodzinnego domu, rozbrzmiewającego gwarem licznego rodzeństwa, do młodości, szczęśliwego, ale krótkiego okresu małżeństwa. I choć pamięć nie jest już tak samo przejrzysta, raz po raz wynurzają się jak z mgły postacie matki i ojca, sióstr i brata; dawne dostatnie, a i biedne czasy.
Po tej i tamtej stronie pamięci
– Urodziłam się we wsi Rudniki, w rejonie solecznickim. Pewnie stoi tam jeszcze na rogu wioski nasz dom Żytkiewiczów… Z czasem ojciec kupił dom i ziemię w Kiewliszkach. Wyszłam za mąż i zamieszkaliśmy z mężem w Połukniu. Edward, wieczny pokój, mój mąż, był bardzo dobrym człowiekiem. Pochodził z Trok. Zginął w czasie wojny. Jego rodzice byli zacnymi ludźmi; często bywałam u nich, bardzo mi pomagali, wspierali. Zawsze się za nich modlę. Starsze pokolenie powymierało, młodsze wyjechało do Polski, dwaj bracia męża jeszcze tam żyją – opowiada sędziwa kobieta i z czułością wspomina siostrę męża, Jadwigę, jej dwóch synów Stasia i Henryka. Wspólne wędrówki na piechotę do Trok. Janina otrzymała w posagu piękny duży dom i 5 ha ziemi.
W malowniczych Kiewliszkach, niedużej wsi znajdującej się nad rzeką Łukną, Janina Andrzejewska mieszka razem z synem Józefem, wnuczką Leną i jej synkiem Maciejem. Kilka miesięcy temu do wieczności odeszła synowa Liwia. Cztery pokolenia pod jednym dachem! To zjawisko zaiste nieczęsto spotykane w dzisiejszych czasach. Wzajemna troska i wyrozumiałość z pewnością dla maleńkiego Macieja w przyszłości stanie się bogatym doświadczeniem i drogowskazem w życiu.
Długowieczny ród
Wiekowa staruszka jeszcze dosyć żwawo przechadza się po domu przy pomocy laseczki. Wychodzi na spacery po podwórku i nie wie wcale, co to leki. Pani Janina, od czasu do czasu, lubi delektować się filiżanką dobrej kawy. Tej przyjemności i kawałeczka pysznego tortu nie mogła też sobie odmówić podczas przyjęcia jubileuszowego.
– Dzięki Bogu, zdrowie służy, ale podupadł wzrok. Jak zaniemogłam, to już nie piszę listów do Polski – skarżyła się Jubilatka. A jeszcze kilka lat temu bez okularów, często korespondowała z rodziną Andrzejewskich.
– 100 lat, to w naszej rodzinie nie nowina – mówi wnuczka pani Janiny, Lena Andrzejewska. – W Bydgoszczy, siostra dziadka, Jadwiga przeżyła ponad 101 lat. Na jubileusz otrzymała imienne pismo gratulacyjne i prezent od ówczesnego premiera Donalda Tuska.
Rodzeństwo jubilatki z Kiewliszek również wyróżnia się długowiecznością. Z licznej gromadki dzieci Bronisławy i Wincentego Żytkiewiczów nie żyje najstarsza córka Anna. Genowefa odeszła do Pana w Polsce mając lat 87, Stanisława zmarła w wieku 83 lat. Helena opuściła ten świat jako 22-letnia panna. A jedyny syn Wincenty, który odziedziczył po ojcu imię, zamieszkały w Polsce, liczy już ponad 90 lat.
Co ciekawe, rodzice pani Janiny poznali się i wzięli ślub w Ameryce. Przyjechali kiedyś odwiedzić rodzinę w Rudnikach, i zostali na zawsze. W powrocie za ocean przeszkodziła I wojna światowa. Żytkiewiczowie kupili ziemię w Kiewliszkach, gdzie z czasem uwiła gniazdo rodzinne ich córka Janina, inne dwie osiadły po sąsiedzku.
Z życzeniami
Z jubileuszowymi gratulacjami do najstarszej mieszkanki gminy Połuknie przybyła starosta Maria Gołubowska. Wraz z życzeniami zdrowia na kolejne lata, radości i pociechy z najbliższych i rodziny przekazała Jubilatce piękną wiązankę kwiatów, słodycze oraz pismo gratulacyjne i prezent od samorządu rejonu trockiego w postaci bonu finansowego.
Janinę Andrzejewską i jej rodzinę często odwiedzają córki siostry Stanisławy Jankowskiej – Jadwiga Valiangienė, Teresa Bubelevičienė i Stefania Zmiejauskienė. Również w uroczystym dniu jubileuszu siostrzenice pośpieszyły do swej cioci z życzeniami i prezentami.
– Nasza ciocia jest starsza od samej Litwy, która rocznicę dopiero za rok będzie obchodziła – śmieje się Jadwiga Valiangienė, chrzestna córka Jubilatki. Na urodziny cioci pani Jadzia przyszła z synową Barbarą, córką Ritą i dwiema wnuczkami Kamilą i Faustynką.
Krawcowa na całą okolicę
– Ciocia i Stanisława Okuniewicz były w Połukniu najlepszymi krawcowymi, na całą okolicę. Uszyła mi suknię ślubną. Nam wszystko szyła tylko ciocia, lepszej po prostu nie mogło być – podkreśla chrześnica Jadwiga.
Siostrzenice zgodnie przytakują, że życie nie oszczędzało cioci Jani. Sama wychowywała syna, dużo pracowała.
– I nas było pięcioro dzieci w rodzinie. Ciocia często przychodziła do nas, do Dojni. Gdy Józef był w wojsku i zostawała sama, spędzałam czas tutaj, w Kiewliszkach. Ciocia pomagała jak mogła, szyła sukienki, naszym braciom koszule – wspomina Stefania Zmiejauskienė.
– One są takie dobre – odwzajemnia się pani Janina. – W ogóle z rodziną i własną, i z mężowską zawsze staraliśmy się żyć w zgodzie. Żeby tak było, trzeba być sprawiedliwym człowiekiem, a jeśli komuś potrzebna jest pomoc, to trzeba pomagać. Ja tak robiłam – odpowiada seniorka zapytana o radę na poprawne relacje rodzinne. Pani Janina, kochająca i współczująca matka, ubolewa, że jej syn Ziutek, zbyt dużo pracuje, nie szanuje zdrowia. Warto zauważyć, że jeszcze kilka lat temu seniorka sama przygotowywała jedzenie, krzątała się w ogródku.
Trudne losy
– Rodzice pobrali się w 1936 roku, a ja urodziłem się w 1937. W 1941 roku Niemcy zabili ojca, połowę Połuknia spalili. Potem kolejny raz nasz dobytek rodzinny puszczono z dymem w 1944 roku. Dziadek, ojciec mamy, naszykował bierwion na nowy dom i te się spaliły. Goli, bosi zostaliśmy – Józef Andrzejewski, chociaż jedynak, nigdy nie miał szansy na to, aby czuć się rozpieszczonym. Ojciec osierocił go, gdy miał cztery latka. A gdy dojrzał do wojska, został wysłany na 3,5 roku służby do dalekiej Workuty. W wojsku pracował jako kierowca, woził naczelnika części wojskowej. Zaś w 1968 roku, jak mówi, „uczestniczył w rewolucji w Czechosłowacji”, zwanej „praską wiosną”. Wszystko to jakoś musiało znieść serce matki, która chociaż miała możliwości powtórnego zamążpójścia, nie wyszła za mąż, całą swą miłość i poświęcenie skierowała na syna.
– Mama musiała pracować w sowchozie, ale nawet emerytury nie wypracowała. Jakież to życie było… Same biedy – dorzuca pan Józef. Na szczęście natura obdarzyła Janinę Andrzejewską wrodzoną pracowitością, zdrowiem, spokojnym usposobieniem i pokorą, które pomagały przetrwać te najtrudniejsze chwile.
W 1959 roku domostwo Andrzejewskich w Kiewliszkach kolejny raz nawiedził czerwony kur, który strawił wszystko do cna.
– Rodzice pomogli cioci Jani wybudować dom, a dopóty nie miała gdzie mieszkać, kilka lat mieszkała u nas, w niedużym domku ojca w Dojniach – wspomina Jadwiga Valiangienė.
O swojej cioci siostrzenice mówią w najpiękniejszych superlatywach. Przez całe życie była nie tylko dobra, życzliwa, pracowita i pomocna, ale i światła, wykształcona. Przyjemna dla ucha jest jej swojska, poprawna polszczyzna, której mógłby pozazdrościć niejeden Polak na Wileńszczyźnie. 7 klas szkoły powszechnej w tamtych czasach były dobrym wykształceniem, ale Janina Andrzejewska uczyła się przez cały czas. Nie stroniła od książki, gazety. Z czasem nauczyła się pisać i czytać także po rosyjsku.
– Mądra ta nasza ciocia, taka wspaniała jest. Dzięki Bogu, że jeszcze jest… – cieszy się Jadwiga Valiangienė.
Irena Mikulewicz
Rota
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.