Zacheusz zakochał się w Panu Jezusie po cichu. Cichy wielbiciel. Nie śmiał Mu tego wyznać. Kiedy wszyscy pchali się łokciami, on stał z daleka jak nieśmiały zakochany z fiołkiem w ręku. Wielka, święta sprawa wiary zupełnie go onieśmieliła.
Dzisiaj też pomiędzy niewierzącymi można spotkać Zacheuszów.
Odwiedziłem kiedyś w szpitalu ciężko chorą lekarkę na wysokim stanowisku. Powiedziała mi: „Pojednałam się z Bogiem, ale nie chcę mieć chrześcijańskiego pogrzebu, bo się wstydzę. Nagrzeszyłam, a teraz mam pokazywać, że jestem pobożna?”. Potem, na prawie ateistycznym pogrzebie, ukryła się jak na drzewie obrośniętym liśćmi, a Jezus zatrzymał się przy niej tak dyskretnie, że nawet ludzie o tym nie wiedzieli.
Dawałem kiedyś ślub człowiekowi, który już w kancelarii zastrzegł, że jest niewierzący i prosi, by traktować go jak niewierzącego. Potem, w czasie ślubu, zobaczyłem, że przeżegnał się aż trzy razy, chociaż tego w jego programie nie było. Mówił ze wszystkimi Ojcze nasz, a na koniec zapytał, gdzie jest krzyż do pocałowania, bo ksiądz chyba zapomniał.
Zacheusz jest wesołą niespodzianką. Ilu jest ludzi, na których machamy ręką, a oni są czasem bliżej Pana Jezusa, choć patrzą na Niego z daleka.
Ks. Jan Twardowski
Rota
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.