Zwykle ubolewają nad niewierzącymi, biedakami, którzy nie widzą Jezusa, chociaż jest tak blisko nich. Jednak jak często również ci, którzy wierzą, nie umieją Go rozpoznawać. Mijają jak nieznajomego.
Jezusa poznano w Emaus przy łamaniu chleba. Często ci, którzy wierzą, poznają Jezusa wtedy, gdy ułamuje im najsmaczniejszy kawałek, upatrzoną rumianą przylepką. Jak trudno poznać Go wtedy, kiedy rozdaje sucharki, struga krzyżyki, wkłada w ręce kolczaste gałązki.
Nieraz ktoś dokuczy, urazi naszą miłość własną, wciśnie w kąt, porzuci zmęczonego na drodze, nie zaprosi do Emaus. Trzeba błąkać się jak psiak między Jerozolimą a Emaus. Poznajemy wszystkich, tylko nie Jezusa. Ciasnego przełożonego, który albo ma sklerozę, albo chce nas zniszczyć. Sąsiada, który życzyłby nam udławienia się wielkanocnym jajkiem.
Dopiero pod koniec, kiedy zaczynamy nachylać się jak dzień pod napływem światła, otwierają się nam oczy. Poznajemy, że Jezus był z nami na zawsze. Chciał, żeby nas coś zabolało, wstrząsnęło nami, żebyśmy byli nie na pierwszym miejscu, żebyśmy stali się podobni do włóczęgów niezaproszonych na święta, nigdzie niemeldowanych, żebyśmy stali się podobni do Niego – do wciąż łamanego chleba, pożeranego przez niewdzięczne usta.
Ks. Jan Twardowski
Rota