Według założeń znowelizowanej Ustawy o Oświacie w czerwcu 2013 r. uczniowie szkół mniejszości narodowych na Litwie przystąpili do składania ujednoliconego egzaminu maturalnego z języka litewskiego, który określany był przez lituanistów jako „skok do zimnej wody”, gdyż dwa lata dane na przygotowanie do ujednoliconego egzaminu były zbyt krótkim okresem do nadrobienia różnic programowych. Uczniowie musieli nadrobić 8oo godz. różnic programowych. Kolej rzeczy została odwrócona — z początku zmuszono uczniów do składania ujednoliconego egzaminu, dopiero 3 lata później do szkół zaczęto wprowadzać ujednolicone programy nauczania.
Próby z ubiegłego roku nauczania ujednoliconego języka litewskiego udowodniły, iż w klasach początkowych praca według nowego programu jest niemożliwa. Wszyscy wiemy, że dzieci z rodzin polskich często zupełnie nie znają języka litewskiego, dlatego ujednolicenie programu z zasady jest niemożliwe. Chociażby podstawowy aspekt, jakim jest zrozumienie tekstu na takim samym poziomie przez dziecko znające język i go nieznające. Jak może uczeń klasy pierwszej polskiej szkoły przystąpić do zadania, skoro jego poziom wiedzy języka państwowego równa się zeru, natomiast uczeń z litewskiej szkoły i z litewskiej rodziny nie ma kłopotu ze zrozumieniem tekstu. Uczniowie polskich klas początkowych przychodzą do szkoły często znając tylko jedno, drugie słowo po litewsku. Dlatego w pierwszej klasie nie potrafią jeszcze płynnie wysłowić się, gdyż muszą zacząć od nauki podstawowych wyrazów.
Uczeń z polskiej szkoły dużo pracuje w domu, pomagają mu rodzice, chodzą na dodatkowe kółka czy obcują z rówieśnikami po litewsku. Muszą mieć okazję, żeby się oswoić, osłuchać z tym językiem. Do tego reforma zakłada gorszy start dla naszych uczniów. Zgodnie z wymogami prawnymi w litewskich klasach 1-2 razy tygodniowo uczniowie mogą mieć 7-8 godzin, a w polskich klasach początkowych zaledwie 4-5 godzin lekcyjnych języka litewskiego. To jest jawna dyskryminacja, gdyż dziecko z litewskiej rodziny - mimo, iż już ma pełny zakres słów i pojęć - ma więcej godzin nauki, natomiast nasze dzieci mają mniej, a muszą nauczyć się nieporównywalnie więcej. Poprzez więcej godzin w szkole uczniowie szkól litewskich mają możliwość pozyskania więcej wiedzy wykładanej przez fachowców, a nasze dzieci są zmuszane do samodzielnego nauczania się poza szkołą. Fakt, że dzieci litewskie po szkole mogą się bawić w wolnym czasie, a nasze dzieci w tym samym czasie muszą szybko uczyć się litewskiego i gonić za programem nauczania. To jest absurd i wysoce niesprawiedliwe. Odpoczynek dla dziecka w wieku 6-7 lat jest niezmiernie ważny.
Ujednolicanie programów nauczania już na starcie jest zbyt trudne. Na opanowanie języka litewskiego, który jest przecież dla polskiego dziecka językiem obcym, potrzeba więcej czasu. Dziecko poznaje go dopiero w szkole, w domu rozmawia po polsku, a litewską telewizję ogląda rzadko z racji na to, że nie ma w nim dobrych programów dla dzieci.
Praktyczny przykład: pierwszy temat w podręczniku to opis pokoju. Dzieci z litewskiej szkoły swobodnie opowiadają o nim całymi zdaniami, natomiast w polskiej szkole trzeba uczyć się dopiero poszczególnych słów, nie mówiąc już o łączeniu ich w zdania czy poprawnym użyciu czasowników. Te nowe wymagania są nieuzasadnione, gdyż nasze dzieci i dzieci litewskie nie posługują się językiem litewskim na takim samym poziomie. Jak ujednolicenie egzaminu maturalnego z języka litewskiego jest co najmniej nieuczciwe, tak ujednolicenie programów nauczania jest po prostu niemożliwe.
Ujednolicony program nauczania jest trudny również w starszych klasach, gdzie uczniowie również muszą nadrabiać zaległości i różnice programowe. Czasami nawet dochodzi do kuriozalnych sytuacji, przykładowo w dziewiątej klasie. Jest tam rozdział dotyczący tematu narodowości: kim jest Litwin, co to znaczy być Litwinem, temat ojczyzny a człowieka. Z podanych bardzo modernistycznych ironicznych tekstów uczniowie mają wyciągnąć wniosek, co to znaczy być Litwinem. Jak uczeń ze szkoły polskiej, Polak, ma napisać rozprawkę na ten temat? A to rzutuje na gorsze wyniki wypracowań, gorsze oceny na półrocze. A w dziesiątej klasie czeka trudny egzamin, więc wysiłek jest ogromny. Program jest skomplikowany nawet dla uczniów posługujących się litewskim jako ojczystym, a co dopiero dla uczniów, dla których litewski jest językiem państwowym, a nie ojczystym i, jakby to dziwnie nie brzmiało, po prostu obcym.
Cała reforma jest nieprzemyślana i bez jakichkolwiek badań, jak to będzie wyglądać w praktyce. Chociaż ta praktyka aż krzyczy, że jest źle i beznadziejnie, co widzimy w egzaminach maturalnych i danych z całej Litwy. Państwowego egzaminu z języka litewskiego na maturze nie zdaje co dziesiąty uczeń na Litwie. Lituaniści zgodnie twierdzą, że poprzeczka jest ustawiona zbyt wysoko. Obecna forma egzaminu nie pozwala na odzwierciedlenie kreatywności i oryginalnego myślenia uczniów, gdyż, pisząc wypracowanie egzaminacyjne, muszą oni trzymać się ustalonych ram, przestrzegać struktury, odpowiednio argumentować. Również ocenianie prac jest bardzo subiektywne. Treść pracy egzaminacyjnej bardzo trudno jest ocenić obiektywnie. Obiektywizm jest możliwy przy ocenianiu gramatyki, stylu, pisowni i interpunkcji w wypracowaniu.
My, członkowie Forum Rodziców Szkół Polskich, uważamy, iż należy egzamin z języka państwowego rozdzielić na język i literaturę. Zgadzamy się, że maturzyści muszą posługiwać się płynnie w mowie i piśmie językiem państwowym. Tak właśnie i jest teraz: nasza młodzież zna język litewski na bardzo wysokim poziomie. Część egzaminu dotycząca języka litewskiego powinna być ujednolicona, natomiast literaturę niech uczniowie składają w swoim ojczystym języku. Tym bardziej że jeżeli maturzysta zamierza studiować matematykę czy fizykę jądrową, to wystarczy, by znał język litewski, czyli gramatykę. Owszem, uczniowie, którzy wybierają lituanistykę czy dziennikarstwo – dla nich oczywiście może być rozszerzony egzamin i o literaturę.
Kwestia oceniania jest również interesująca. Otóż z maturalnego egzaminu z angielskiego, żeby złożyć egzamin, ze stu możliwych punktów wystarczy uzbierać 16, natomiast na egzaminie z litewskiego – potrzeba ich aż 30. Właśnie 30 procent pracy gwarantuje zdobycie zaledwie najniższego punktu oceny!
Forum Rodziców Szkół Polskich uważa, że jest to niesprawiedliwe i krzywdzące, zwłaszcza że dla polskich uczniów język litewski jest takim samym obcym jak angielski. To tak, jakby uczyć się dwóch obcych języków, a jeden z nich składać na poziomie ojczystego. Dlaczego uczniowie ze szkół litewskich nie zdają żadnego egzaminu z języka obcego na poziomie języka ojczystego? Jakby kazano im zdawać angielski ujednolicony z tym, który obowiązuje w Wielkiej Brytanii, może wtedy zrozumieliby wszyscy, uczniowie litewscy, ich rodzice i ci, co tak gorliwie popierają wszelkiego rodzaju ujednolicanie, w jakiej sytuacji stawiają nasze dzieci. Może wtedy dzieci tych, którzy tak bardzo starają się skrzywdzić nasze dzieci, wytłumaczą im, co tak naprawdę robią.
Absurdy ujednoliconego programu nauczania języka państwowego są nieprzemyślane i uderzają w rozwój naszych dzieci. Reformatorom oświatowym warto przeanalizować swoje dzieło, które prowadzi do absurdu. Najpierw egzamin ujednolicony, a teraz program ujednolicony – tylko sekwencja raczej ma być odwrócona. Poza tym, należy zadbać o rozwój fizyczno-psychologiczny dziecka, a o tym to w ogóle nikt nie pamiętał, tworząc daną reformę. Dobro dziecka nikogo nie interesuje. Chaos i więcej nic. Obecna reforma oświatowa prowadzi donikąd.
Renata Cytacka
Forum Rodziców Szkół Polskich na Litwie
Komentarze
Niestety taka była smutna historia. Tak to jest z liberałami - obiecają wszystko byleby dorwać się do koryta. Już "lepsi" są ci co mają od dawna swoje kontrowersyjne opinie, bo po nich wiadomo czego się spodziewać. A po tych 'wahadełkach' to nigdy nie wiadomo. Kto da więcej
Ciągłość polityki w jednej z najważniejszych dziedzin każdego państwa - EDUKACJI - wprost powala
Dziwne. Pani minister taka aktywistka i działaczka edukacyjna...
Chociaż jak popatrzymy na jej CV to tak naprawdę ma ZEROWE doświadczenie na to stanowisko
Jugendamt to organizacja zaadoptowana przez Hitlera, która ukradła 200 tys. polskich dzieci, które nigdy nie wróciły do Polski (tylko ok. 10% tych dzieci odnaleziono), a Jugendamt zniszczył w 1952 roku ich akta osobowe!
"Do urzędu ds. cudzoziemców w Polsce trafiła precedensowa sprawa Silje Garmo i jej córki, którą norweskie władze usiłowały tej kobiecie odebrać.- Jak się okazuje, nie tylko ona uciekła do Polski. Wkrótce kilka kolejnych osób złoży wniosek o ochronę przez nasze władze przed zakusami wszechwładnego w Norwegii Urzędu ds. Opieki nad Dziećmi: Barnevernet (BV)"
...
Większość interwencji BV dotyczy osób ubogich, z nizin społecznych, imigrantów. Ale Garmo jest wykształcona, zamożna, dobrze zorientowana w prawie i norweskich realiach, nie ma mowy o tzw. niedostosowaniu kulturowym - czytamy w artykule.
Kobiecie odebrano już uprzednio starszą córkę Froyę, mającą obecnie 12 lat. Urząd zainteresował się nią z powodu donosu. Bez bliższego zbadania sprawy stwierdzono, że nadużywa leków przeciwbólowych, potem doszedł zarzut "chaotycznego stylu życia" i przewlekłego przemęczenia.
...
Odbieranie dzieci w Norwegii jest nagminne. Właśnie ogromna skala zjawiska wskazuje na systemowy charakter naruszenia praw człowieka w Norwegii co jest przesłanką na rzecz azylu.
też i dlatego są solą w oku lietuvskich nacjonalistów
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.