W Wielki Piątek Kościół katolicki nie sprawuje liturgii, ale to właśnie tego dnia najliczniej przybywano w dawnej Polsce do kościołów, aby się spowiadać, uczestniczyć w procesjach drogi krzyżowej i oglądać groby wielkopiątkowe. Od czasu średniowiecznych misteriów przyjął się zwyczaj uroczystego przybierania w ciemnicy, stróżowania i obchodzenia grobów Pańskich. Nawiedzanie grobów było obyczajem niezwykle uroczystym. Przybywały do nich bractwa zakonne i świeckie, w tym budzący grozę kapnicy z zakrytymi głowami, którzy na pamiątkę pięciu ran Chrystusowych biczowali się przez całe „Miserere” w pięciu kościołach lub pięć razy w jednym. W XVII w. uznano, że widowisko to jest zbyt makabryczne dla innych wiernych gromadzących się przed grobami w pobożnym skupieniu. Kapnicy przerażali swoimi zwyczajami szczególnie dzieci, dlatego biskupi powoli wprowadzali zakazy wstępu dla kapników w swoich diecezjach. Jednakże zwyczaj ten zachował się w niektórych miejscach w Polsce jeszcze do XIX wieku.
Równie poważna, choć w nieco już pogodniejszym nastroju, była sobota wielkanocna. Zwyczaj święcenia jadła wielkanocnego w kościołach, choć bardzo stary, był praktykowany jedynie w granicach dawnej Rzeczypospolitej. Mieszkańcy ziem zachodnich, które zostały przyłączone do Polski po 1945 r., nie znali tego zwyczaju. Za to niemal w całej dawnej Polsce nasi przodkowie tłumnie zmierzali w Wielką Sobotę do kościołów z ogromną ilością koszy zapełnionych wszystkim, co miało się pojawić na wielkanocnym stole. Nie były to symboliczne święconki, małe koszyczki, z którymi obecnie chodzi się do kościołów, lecz całe spichlerze pełne jadła, wśród którego wyróżniały się wielkanocne jaja – jako najdelikatniejsze i stanowiące największy rarytas dla naszych przodków były wystawianie na wierzch koszy i nierzadko przyozdabianie wyskubkami z wosku. I to od nich nasi przodkowie, podobnie jak my współcześnie, rozpoczynali śniadanie wielkanocne, dzieląc się jajem niczym opłatkiem w Wigilię Bożego Narodzenia i winszując sobie wszelkiej pomyślności.
Uroczystości wielkanocne zamykał Wielki Poniedziałek, zwany też lanym poniedziałkiem, a to od bardzo starego zwyczaju oblewania się wodą dla zabawy lub „dla obmycia grzechów”. Jest to prawdopodobnie najstarszy polski zwyczaj wielkanocny pochodzący jeszcze z czasów pogańskich. Nie był to zresztą nasz zwyczaj endemiczny. Jest pewne, że oblewanie wodą w dzień po Wielkiej Nocy praktykowano także w Czechach i Niemczech. Stąd też pochodzenie polskiej nazwy śmigus-dyngus, prawdopodobnie od niemieckiego słowa „dingen” oznaczającego „wykupywanie się”. Językoznawcy Brückner i Karłowicz uznali, że dyngowanie oznacza wykupienie się w czasie wojny, stanowiące pewną formę ochrony przed rabunkiem. Stąd też w miastach mieszczanie musieli się wykupywać od bezlitosnych żaków kobiałkami jaj i małdrzykami. Zwyczaj dyngusa z czasem trafił na wieś, choć tutaj zupełnie inne miał przeznaczenie. Nikt starszych ludzi polewać nie chciał. Celem ataków niesfornych chłopaków z wiadrami pełnymi wody był młode dziewczyny, wystrojone tego dnia w lekkie, przylegające do ciała świąteczne koszule, które na mokro wszelkie powaby odkrywały.
Rota