Badania nad kulturą ludową Wileńszczyzny prowadziła przed wojną polska etnolog i historyk sztuki Cezaria Baudouin de Courtenay Ehrenkreutz (1885-1967), która na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie wykładała etnografię i etnologię. Na bazie swoich badań założyła nawet przy Uniwersytecie Muzeum Etnograficzne.
O wielkanocnych zwyczajach, praktykach i zakazach podwileńskich mieszkańców badaczka opowiedziała na łamach „Kuriera Wileńskiego" w 1927 roku.
Błogosławieństwo ziemi
Niedzielę Wielkanocną, jak pisała Ehrenkreutz, podwileńscy wieśniacy spędzali zwykle w domu, dokąd udawali się od razu po rezurekcji w kościele. Do wieczora nie wypadało odwiedzać znajomych, aby „nie być posądzonym o jakieś „nieczyste" spółki", gdyż w ten dzień do cudzych zagród zachodzili tylko wiedźmy i „wiedźmiarze", chcąc np. odebrać komuś mleko.
Wielka Noc była ważnym świętem nie tylko w wymiarze duchowym, ale też rolniczym. Aby zapewnić błogosławieństwo ziemi, mieszkańcy wsi składali jej ofiary, zakopując w polu chleb, jajko i kości z mięsa święconego – jako zabezpieczenie się przed myszami i innymi szkodnikami. Kawałek święconego chleba chowało się do zażynek, aby potem włożyć w pierwszy zżęty snop, w taki sposób chroniąc przed wszelkim złem zbiory w gumnie.
Z lnianym siemieniem do kościoła
Jak podkreśliła badaczka, we wsiach pod Wilnem ważną rolę odgrywało tkactwo, dlatego gospodynie wybierając się w Wielkanoc do kościoła brały ze sobą len. „Aby len rodził, gospodynie kładą sobie w zanadrze mały woreczek siemienia i idą z tym do kościoła, starając się ukradkiem podczas podniesienia podnieść woreczek do góry; im wyżej, tym wyższy będzie len" – opowiadała badaczka na łamach gazety.
Podwileńscy mieszkańcy wierzyli też, że w gospodarce w ciągu roku temu będzie się najlepiej powodziło, kto pierwszy wróci z rezurekcji i zasiądzie przy świątecznym stole. To wierzenie jest żywotne do dzisiaj. Byłam świadkiem, jak pewna starsza pani bardzo się zmartwiła na propozycję syna zajechania po kościele do sklepu, bo jak powiedziała „wrócimy ostatni i w ogrodzie nam się nie obrodzi".
W Niedzielę Wielkanocną należało też kiedyś unikać wielu rzeczy „ażeby nie ściągnąć na siebie jakiejś biedy". Na przykład, nie wolno w pierwszy dzień świąt wyrzucać śmieci z domu, gdyż „kury zaczęłyby się nieść w cudzych obejściach".
Pisanka lekarstwem na choroby
„Nie wszystkie też słowa można bezkarnie wymawiać, o ile kto po powrocie z kościoła będzie opowiadał, że szmat ludzi było na nabożeństwie, w lecie nie będzie mógł się opędzić od much. Można je zwalczyć, jak i inne owady i robactwo, tocząc jajko święcone przez podłogę w ten sposób, aby przez próg wydostało się poza obręb izby" – o wielkanocnych ludowych wierzeniach opowiadała Ehrenkreutz.
Od kobiet „z bardzo bliskich okolic Wilna" badaczka dowiedziała się też, że skutecznym lekarstwem na różne choroby jest również osuszone i starte na proszek jajko wielkanocne. Zaś talizmanem przeciwko burzy jest obrus, na którym stały wielkanocne dania. Podczas burzy z piorunami ten obrus należy na siebie włożyć i „wyjść z nim przed dom, a nawałnica ustanie". Tylko badaczka nie uściśla, czy ta serweta ma być uprana po świątecznym posiłku.
Łałauniki, wołowniki
Jakaż to Wielkanoc bez zabaw i piosenek. Ehrenkreutz podkreśla, że w podwileńskich wsiach w pierwszy dzień Wielkanocy wieczorem rozpoczynają zabawy mali chłopcy. Chodzą po domach „z Alleluja, tj. śpiewając pieśni nabożne, recytując ułamki starych żakowskich powinszowań, płatając figle i naciągając na poczęstunek".
Natomiast młodzież, oprócz pieśni wielkanocnych, śpiewa też życzenia panienkom. „Gromadę taką wędrującą od okienka do okienka, zowią tu, w zależności od okolicy Wilna, wołownikami, łałaunikami lub hałajnikami a ich piosenkę zalotną – łatynką lub łatymką. Po odśpiewaniu wołownicy składają życzenia gospodarzowi i pannie i otrzymują zapłatę w pieniądzach, jajach lub innym jedzeniu wielkanocnym" – pisała Cezaria Baudouin de Courtenay Ehrenkreutz, podkreślając, że wielkanocne świętowanie na podwileńskiej wsi trwało aż przez cztery dni.
Iwona Klimaszewska