Właściciel tłoczni jest przekonany, że dość kosztowna inwestycja z zakupem nowoczesnej tłoczni, na którą zdecydował się przed dwoma laty była krokiem do przodu i na pewno się okupi. Chociaż w tym roku klęski urodzaju jabłek nie zauważono, w odróżnieniu od roku ubiegłego, ale na brak pracy Józef Kurniewicz wraz z rodziną nie narzeka.
Rąk nie załamuje
– Według naszych skrupulatnych obliczeń, w tym sezonie mamy o wiele mniej klientów w porównaniu z rokiem ubiegłym i stanowią oni zaledwie 30 proc. ubiegłorocznego potoku ludzi – stwierdził bez zbytnich emocji pan Józef. Nie załamuje jednak rąk, gdyż zajmuje się nie tylko tłoczeniem soków z różnych owoców i ich kombinacji, ale też produkcją i ich sprzedażą. Soki pana Józefa można kupić przy Akropolu, gdzie sprzedawane są 5-litrowe opakowania pasteryzowanego czystego soku jabłkowego, jak też jego kompozycje z aronią, maliną, rokitnikiem, czarną porzeczką i w mniejszej ilości z truskawką.
Klienci nie tylko z Wileńszczyzny
W pracy pomaga mu bliższa oraz dalsza rodzina – żona, syn i dwaj bracia stryjeczni. Pan Józef ma też własny sad jabłoniowy oraz plantację krzewów aronii, którą planuje powiększyć.
– W ubiegłym roku wyprodukowaliśmy ponad 25 tys. 5-litrowych paczek różnych soków. W tym roku takiego pułapu prawdopodobnie nie osiągniemy, ale tragedii nie ma, gdyż przyjeżdżają do nas klienci nie tylko z Wileńszczyzny, gdzie urodzaj w tym roku nijaki, ale i z całej Litwy – pochwalił się Kurniewicz. Jako bystry obserwator za lata pracy poczynił też własne spostrzeżenia, z których wynika, że największy napływ klientów bywa w końcu tygodnia i w poniedziałek, a najmniej w czwartek.
Jakość i wydajność
Pan Józef wielką wagę przywiązuje do reklamy, która jest przysłowiową dźwignią każdego interesu i dlatego po drodze do Gałgów wiele jest drogowskazów, skierowujących klienta prosto do tłoczni. – Dzięki dobremu oznakowaniu ludzie nie błądzą i nie narzekają, a to też jest ważne – ze znawstwem dzieła mówił właściciel tłoczni, który do zalet swej „firmy" zaliczył też operatywność, dobrą organizację pracy, jakość i wydajność. – W ciągu godziny potrafimy wycisnąć do 500 l jakościowego soku – nie bez dumy stwierdził Kurniewicz.
Technologiczne zawiłości
Tłumaczył, że proces produkcyjny soku polega na umieszczeniu w urządzeniu myjącym owoców, które następnie przemieszczane są elewatorem do młynka i rozdrabniane. Rozdrobniona pulpa trafia do prasy taśmowej, za pomocą której wyciskany jest sok. Podczas tego procesu miazga owocowa jest poddana działaniu walców dociskowych prasy taśmowej, z której półsuche wytłoki transportowane są do skrzyni na odpady, a wyciśnięty sok jest przepompowywany do zbiornika buforowego. Ze zbiornika sok trafia do pasteryzatora rurowego, gdzie jest podgrzewany do temperatury 78-80°C. Po pasteryzacji sok rozlewany jest do worków Bag-in-box ze specjalnym zaworem. Pozwala on na wielokrotne dozowanie soku, bez dostępu powietrza do wewnątrz, zabezpieczając go przed zepsuciem.
Jabłka tłoczone na bieżąco są z terminem przydatności do spożycia 6 miesięcy. Okres przydatności do spożycia po otwarciu do 14 dni, dzięki pakowaniu soku w specjalne worki z zaworem.
Szklanka soku dla zdrowia
Pan Józef zastanawia się obecnie nad wykorzystaniem odpadów powstałych w wyniku tłoczenia, czyli tzw. wytłoków.
– W Niemczech wytłoki nie są wyrzucane, a wykorzystywane do produkcji serów jabłecznych, które są tam niezwykle popularne. W Polsce i na Litwie odpady takie są wykorzystywane najczęściej jako karma dla zwierząt, a podobno po ich wysuszeniu można je także spalać – tłumaczył doświadczony producent soków, który sam stara się je pić codziennie, a od wychylenia szklanki pełnowartościowego napoju zdrowotnego nie stronią też członkowie rodziny i, co dziadka cieszy najbardziej, trzy wnuczki.
Zimą na ryby
Jak twierdzi Kurniewicz, wyciskanie soków – to praca sezonowa i trwa od 2 do 2,5 miesięcy.
– Do Wszystkich Świętych popracujemy, a następnie tydzień poświęcimy na rozbieranie, czyszczenie i konserwację urządzeń, bo o taki sprzęt, na którym pracować przyjemnie należy odpowiednio zadbać – powiedział przedsiębiorca, który swój wolny czas poświęci na przygotowania do nowego sezonu, np. zakup worków na soki, które zamawia we Francji i Irlandii zimą (w liczbie około 30 tys. sztuk), bo „wtedy cena jest lepsza".
W zimie znajdzie też czas na swe ulubione zajęcie – wędkowanie i podlodowe łowienie ryb. – Nie mogę doczekać się, kiedy lód skuje tafle jezior, bo najlepiej odpoczywam z wędką w ręku i nie jest ważny połów, ale sam proces – z umiłowaniem w głosie tłumaczył Kurniewicz, który wydaje się złapał swoją przysłowiową złotą rybkę i już jej nie wypuści.
Zygmunt Zdanowicz
Tygodnik Wileńszczyzny
http://l24.lt/pl/spoleczenstwo/item/95167-jozef-kurniewicz-z-podwilenskich-galg-zlapal-swoja-zlota-rybke#sigProGalleriaf14c420fc1