– Wesele hulaliśmy cały tydzień. Ślubny kobierzec, który zasłano na naszą uroczystość w zujuńskiej kaplicy był długi: od ołtarza aż po same drzwi. Żartuję, że jest to taki symbol naszego długiego małżeństwa – śmieje się pani Jadwiga, a już całkiem poważnie wyznaje, że to wzajemna cierpliwość, szacunek i wspólne przezwyciężanie niedogodności losowych zapewniają trwałość małżeństwa. Natomiast pan Wacław, dumny z diamentowych godów małżonek, dodaje, iż najważniejsze, aby wszystkie kłótnie kończyć przed wieczorem, by złośliwość nie zatruwała kolejnych dni.
Państwo Szuszkowie doczekali się trojga dzieci – Zenona, Jerzego i Krystyny (synowych: Ireny i Mirosławy, zięcia Stanisława), ośmiorga wnuków – Krzysztofa, Lucjana, Anny, Waldemara, Barbary, Jarosława, Agnieszki, Katarzyny, trojga prawnuków – Jakuba, Daniela, Moniki. Dziadkowie z dumą opowiadają o swoich potomkach, u których zaszczepili zamiłowanie do tego, co swojskie i rodzime. Dlatego cieszą się, że zarówno dzieci, jak i wnuki, nadają swoim pociechom piękne imiona, zakorzenione w polskiej, chrześcijańskiej tradycji.
Na ojczystej ziemi
Od pokoleń rodziny Andrzejewskich, z której wywodzi się pani Jadwiga, zamieszkiwały w Zujunach, a Szuszkowie – w Ginejciszkach. Maria i Kazimierz – rodzice Józefa, Władysławy, Marii i najmłodszej Jadwigi – gospodarzyli na ponad 10 ha ziemi. Ze łzami w oczach Jadwiga Szuszko wspomina całkiem niedawne dzieje odzyskiwania ojcowizny...
Wychowanie, zaszczepione przez rodziców, pani Jadwiga porównuje do tego, jak obecnie chowa się dzieci oraz młodzież i z przekonaniem twierdzi, że za jej czasów było inaczej, na pewno lepiej.
– Rodzice, w każdej rodzinie, cieszyli się wielkim szacunkiem. Co powiedzieli, to było święte. Wychowywaliśmy się w religijnej atmosferze – umieliśmy zaśpiewać godzinki, na nabożeństwa majowe zbierali się sąsiedzi, czuło się wspólnotę ludzi wierzących, podobnie myślących, wyznających te same wartości – wspomina pani Jadwiga, opowiadając, że wychowanie w domu było uzupełniane przez wychowanie w szkole, którą w sąsiedniej Olszance (dzisiaj terytorium Zujun) prowadziły siostry niepokalanki.
Jej zdaniem, gdy dziecko jest ukierunkowane religijnie w domu, a potem w szkole słyszy o podobnych wartościach, to potrafi odróżnić przysłowiowe ziarno od plew.
– Lekcje w szkole rozpoczynały się od pacierza, niedzielami spotykaliśmy się z kolegami ze szkoły na Mszy św. w kaplicy, która była w tym samym budynku co i szkoła. Zujuńskie rodziny miały dyżury – każdej niedzieli ktoś inny jechał do Wilna po kapłana na nabożeństwo. Tutaj też miałam I Komunię św. Siostry, szykując dzieci do przyjęcia sakramentów pokuty i eucharystii, uczyły śpiewów na Mszy św. – dzieli się wspomnieniami pani Jadwiga, podkreślając, że wokół klasztoru sióstr toczyło się życie mieszkańców okolicznych wsi i majątków. Tutaj zbierano się na nabożeństwa, w dni powszednie dzieci uczęszczały do szkoły. Mieszkańcy czuli obowiązek zadbania o kaplicę – Jadwiga Szuszko przypomina, jak wszystkie rodziny składały się na dzwon.
Siostra pani Jadwigi, idąc za głosem powołania, wstąpiła do zgromadzenia niepokalanek. Po wojnie, gdy w Zujunach skasowano klasztor sióstr, oddając dom na mieszkania i szkołę, wyjechała do klasztoru do Polski. Z lat młodości pani Jadwiga pamięta, że były rozpowszechniane małe obrazki Jezusa Miłosiernego. Jeden taki otrzymała od krewnej, która opowiedziała jej o objawieniach Jezusa i orędziu Bożego Miłosierdzia.
– Potem, w latach 50. sprawa ta przycichła. A gdy św. Jan Paweł II powrócił do tematu, przypomniałam o mojej wielkiej relikwii z młodości – ze wzruszeniem opowiada Jadwiga Szuszko.
Małżeństwo oddane Maryi
Jadwiga i Wacław znali się ze szkoły – wspólni koledzy, wspólne majówki, zabawy i uczestnictwa w nabożeństwach. Tak się złożyło, że obojgu los nie szczędził wyzwań. Wacław w młodym wieku stracił matkę, zaś Jadwiga – ojca. Oboje półsieroty i to ich złączyło. Wacław wspomina, że wyniósł z domu dobre wychowanie. Rodzice Wacława – Konstancja i Józef – starali się zaszczepić u dzieci (były jeszcze dwie siostry: Zofia i Jadwiga) szacunek, dobroć, współczucie na potrzebę i biedę innych ludzi. Dlatego też, gdy zaczął myśleć o założeniu swojej rodziny, szukał dziewczyny odpowiedzialnej, religijnej, dobrze wychowanej i pracowitej.
1 maja 1955 roku odbył się ślub, po którym było huczne wesele. Pani Jadwiga wspomina, że panował przesąd, iż małżeństwa nie zawiera się w maju, toteż niektórzy im odradzali.
– Ks. Justyn, który udzielał nam ślubu, przekonał, że wybrana przez nas data jest jak najbardziej odpowiednia, bowiem rozpoczyna miesiąc maryjny i dlatego Matkę Bożą obraliśmy za patronkę dla naszego małżeństwa – opowiada żona, która starała się zaszczepić w swojej rodzinie taką religijność, jaką wyniosła z rodzinnego domu.
Pani Jadwiga przypomina, że wśród mieszkańców Zujun panował zwyczaj, że każda rodzina powinna wybrać się na nabożeństwo Drogi Krzyżowej do Kalwarii Wileńskiej.
– Pamiętam, że mama wybierała te nabożeństwa, które prowadził ks. Bekisz, widocznie lubiła jego rozważania. Podobną tradycję zakorzeniliśmy w naszej rodzinie – Droga Krzyżowa na rozpoczęcie i zakończenie Kalwarii, nawet w latach sowieckich, gdy kapliczki były zburzone, pamiętaliśmy, którędy się obchodziło poszczególne stacje. Zbierałam też całą rodzinę przed obrazem Matki Bożej Częstochowskiej na Apel Jasnogórski. Już później, gdy Litwa odzyskała niepodległość i granica do Polski stała otworem, udało się zwiedzić z pielgrzymkami miejsca święte w Macierzy – dzieli się świadectwem swego życia Jadwiga Szuszko, ubolewając, że teraz nastały inne czasy, w cenie są inne wartości i rodziny za obowiązek poczytują sobie w wakacje nie pielgrzymkę do Kalwarii, ale wczasy w Połądze.
Praca jednoczy
Czym skorupka za młodu nasiąknie – tym na starość trąci. Dlatego za podstawę wspólnego życia małżeńskiego, potem – rodzinnego państwo Szuszkowie obrali te, którymi żyło ówczesne zujuńskie środowisko. Bo teraz jest zupełnie inaczej: nowi mieszkańcy odgradzają się od sąsiadów i całej reszty ogromnymi płotami, całe dnie spędzają poza domem, w pracy, nikt o nikim niczego nie wie i każdy stara się żyć swoim życiem, nie interesując się zbytnio sprawami innych. Są jak rośliny bez korzeni – uważają małżonkowie, podkreślając, że człowiek nie może być obojętny na sprawy społeczności, w której przychodzi mu wzrastać i zapuszczać korzenie.
Stąd też Szuszkowie zawsze starali się śledzić to, co się działo w kraju. Lokalna polska prasa – „Czerwony Sztandar" (później „Kurier Wileński"), „Przyjaźń" (teraz „Tygodnik Wileńszczyzny") – są stale obecne w ich domu. Są czytelnikami miesięczników: „Magazyn Wileński" oraz katolickiego pisma „Spotkania", z Polski zawsze mają „Rycerza Niepokalanej". Nie złamały ich lata komunizmu – nie bali się mówić dzieciom o Bogu, wychowywać ich religijnie, tłumaczyć, że Polacy od dziada pradziada zamieszkują Wileńszczyznę, że są tutaj u siebie, na swoim. Zaszczepili też zamiłowanie i obowiązkowość do pracy na ziemi.
W pierwszych latach małżeństwa młodzi Szuszkowie musieli szukać swego kąta i byli zmuszeni kupić dom w Ginejciszkach nieopodal rodzinnego domu Wacława. Ponieważ wcześnie owdowiały ojciec powtórnie się ożenił i w rodzinnym domu nastały nowe porządki. Z drugiego małżeństwa taty pan Wacław ma też jedną przyrodnią siostrę – Helenę. Jadwiga z Wacławem nie chcieli wyjechać do Polski, gdyż żal im było porzucać ojcowiznę. Dlatego też oprócz pracy, która pozwoliła im uciułać na emeryturę, prowadzili swoje gospodarstwo.
– Praca nas łączyła, jednoczyła wszystkich w jednym celu. Wspólne żniwa, wykopki ziemniaków, czy też sadzenie ogrodów, pielenie truskawek – można za to było zarobić jakiś grosz, ale też zabezpieczyć rodzinę w przetwory na zimę. Gdy się zdarzały jakieś kłótnie czy nieporozumienia, przy wspólnej pracy już się o nich nie pamiętało. Dlatego też pracowitości uczyliśmy wnuki (rodziny dzieci zamieszkały po sąsiedzku) – wspominali małżonkowie.
Cygańskie serce za rozbity dzban
Oprócz pracowitości starali się wpoić dzieciom patriotyzm. „Kto ty jesteś – Polak mały..." – ten wiersz recytowały wszystkie pokolenia Szuszków. Wkrótce nauczy się go 2-letni prawnuk Kuba, który na razie jest dość powściągliwy w rozmowie, i inne prawnuki, które są jeszcze małe.
W ostatnich dekadach żadna uroczystość w Krawczunach nie odbyła się bez obecności rodziny Szuszków, ich dzieci, wnuków.
Z latami młodości wiążą się oczywiście najmilsze wspomnienia. Szuszkowie w jeden głos twierdzą, że wtedy ludzie byli weselsi, zabawy i wesela były bardziej huczne.
– Zaproszeni goście chodzili na wesela przebrani za Cyganów, ale to się wiązało nie tylko z tym, żeby przyjść i się pobawić. Należało odśpiewać swoje role. Wszyscy znaliśmy piosenki, które śpiewaliśmy z podziałem na role. Weselne zabawy trwały wiele dni: bawiono się i w stronie młodej i młodego. Wraz z mężem byliśmy na 50 weselach. Dzisiejsze zabawy są inne... Na pewno bardziej odpowiadają współczesnej młodzieży, ale my wolimy te z lat naszej młodości – opowiada pani Jadwiga i śpiewa o Cyganeczce, która płakała z powodu rozbitego dzbana, a Cygan, żeby pocieszyć dziewczynę, zaoferował jej swoje serce.
Recepta na trwałe małżeństwo
– Rodzice nauczyli nas szacunku do starszych oraz pracowitości i jestem im za to bardzo wdzięczna – mówi Krystyna Stefanowicz, najmłodsza córka Szuszków, która też opiekuje się rodzicami. Wszystkie dzieci i wnuki ukończyły polskie szkoły. Patriotyczne wychowanie młodszego pokolenia cieszy dziadków. Czy prawnuki też przejmą rodzimą tradycję polskości, czas pokaże. Dziadkowie wierzą, że wnuki – trzecie pokolenie Szuszków – nie zapomną o swoich korzeniach, nawet gdyby przyszło im wyemigrować na Zachód Europy.
Z okazji diamentowego jubileuszu małżeństwa państwo Szuszkowie mieli uroczystą Mszę św. w kościele pw. św. Rafała w Wilnie. W intencji jubilatów modlił się ks. Mirosław Grabowski, który, będąc proboszczem w parafii pw. Ducha Świętego w Wilnie, celebrował też nabożeństwo dla Jadwigi i Wacława z okazji 50-lecia ich ślubu. Na złote gody małżonkowie otrzymali od kapłana krzyże, teraz wręczył im pamiątkowy dyplom.
Kapłan podczas Mszy św. dziękował małżonkom za świadectwo życia, za ich małżeńską jedność i wiarę, za wychowanie dzieci. Podziękowania skierował też do dzieci, które zatroszczyły się o to, by zorganizować rodzicom tak piękną uroczystość.
– Wasze małżeństwo, jak każde inne, na pewno przeżywało różne koleje losu. Wytrwaliście ze sobą w chwilach trudnych i ciężkich. Wielu małżonków, czując na swoich barkach doświadczenie życia, nie chce przyjść i publicznie podziękować Bogu za przeżyte lata. Dlatego dziękuję wam za to, że nie wstydzicie się dzielić doświadczeniem swego życia z innymi – mówił kapłan podczas rodzinnego święta.
Na pytanie, co można doradzić młodemu pokoleniu na trwałość małżeńskiego życia, Jadwiga i Wacław Szuszkowie zgodnie twierdzą, że cierpliwości. Ich zdaniem, nie wolno zrażać się trudnościami, które trzeba przezwyciężać.
– Miłość miłością, ale cierpliwość względem drugiego człowieka, z którym złączył ciebie Bóg, jest też bardzo ważna. Dzisiaj wielu młodych ludzi idzie na łatwiznę. Przy byle niepowodzeniach – rozwód. Wcześniej nikt nie myślał o tym, żeby się rozwieść – tłumaczą Szuszkowie, podkreślając, że receptę na szczęśliwe i trwałe małżeństwo każda para powinna wypracować sobie sama.
Teresa Worobiej
"Rota"