Pani Sabina sporo czasu spędza w mediach społecznościowych, ma tam wielu znajomych, sympatyków, komentatorów. Mówi, że aktywność w Internecie pomogła jej przetrwać uciążliwy czas pandemii. „Gdy nas zamknięto w domach, śpiewałam, deklamowałam wiersze, opowiadałam dowcipne historyjki („czastuszki”) do lusterka. Nagrane „kawałki” zamieszczałam w mediach społecznościowych. Myślę, że taki sposób komunikowania się w przymusowej kwarantannie pomógł mnie i dla wielu innych osób przeżyć ten niełatwy okres” – opowiadała o swych doświadczeniach z niedalekiej przeszłości moja rozmówczyni, a jej twarz, zawsze uśmiechnięta i pogodna, zdradza usposobienie pani Sabiny – wesołe, nakierowane na piękno, śpiewy i muzę.
Początki
Pani Sabina Tumińska (z domu Łuczyńska) do Grygajć przeniosła się z Kresów, które dzisiaj znajdują się po stronie białoruskiej. Pochodzi ze wsi Ignacowo, co koło miejscowości Bystrzyca się znajduje. Tam ukończyła 8 klas w szkole w Trokienikach i mając zaledwie lat 17 przybyła do podwileńskich Grygajć, gdzie łatwiej było o dalszą naukę i pracę. Na nowym miejscu osiedliła się w roku 1961, jej mama oraz starszy brat byli tam rok wcześniej i już podjęli pracę w miejscowym kołchozie. Młoda Sabinka też tam się zatrudniła, tyle że swój staż pracy (który, jak dziś dumnie mówi, wyniósł ostatecznie 45 lat i 10 miesięcy) rozpoczęła w biurze, jak to się wtedy nazywało „sielsowieta”, gdzie była odpowiedzialna za rejestr poborowych. Praca nie przypadła jej do duszy, którą miała od wczesnego dzieciństwa usposobioną artystycznie. Myślę, że parafraza poety „Ja pomniu s junych let moja dusza k priekrasnomu striemilas’”, jak ulał pasuje również do pani Sabiny.
Przy najbliższej okazji zmieniła więc pracę, bez żalu porzucając biurowość i podejmując się innego wyzwania – szerzenia kultury i rozrywki wśród wiejskiej młodzieży. Została bowiem w Grygajckim Domu Kultury odpowiedzialna za organizację imprez kulturalnych właśnie. Z dużą energią wzięła się do tego zadania, zwłaszcza że – jak dziś wspomina – od najmłodszych lat ją ciągnęło do muzyki, piosenek, wierszyków, zabawy.
– Pamiętam jak w rodzinnej wsi w czasie mego dzieciństwa kolędnicy-przebierańcy chodzili od domu do domu na Trzech Króli albo Wielkiej Nocy i śpiewali piosenki, opowiadali wierszyki, tańczyli, a w zamian oczekiwali poczęstunku od gospodarzy, różnych łakoci, wiejskich rarytasów, a i popitką mocniejszą nie gardząc. Wtedy marzyłam, by szybciej urosnąć, by też móc śpiewać, deklamować, bawić ludzi – wspomina lata wczesnego dzieciństwa moja rozmówczyni. Potem dodaje, że w Grygajciach po raz pierwszy udało się jej te dziecinne marzenia urzeczywistnić.
– Pamiętam jak udało mi się zorganizować koncert żołnierskiej orkiestry, którą do Domu Kultury ściągnęłam aż z Wilna z jednostki w Miasteczku Północnym. Koncert był bardzo udany, klub dosłownie trzeszczał w szwach. Niektórzy żołnierskich przebojów musieli słuchać na dworze, opowiada i wyznaje przy tym, że była bardzo podekscytowana swym pierwszym artystycznym sukcesem. Po koncercie chciała jakoś artystom w mundurach podziękować, więc zaprosiła ich wszystkich do siebie na obiad. „Wyglądało to bardzo komicznie, gdy szliśmy do mego domu. Przodem szłam ja, dziewiętnastoletnie dziewczę, a za mną gęsiego, karnie cała kompania muzykantów w mundurach” – śmieje się z dawnych swych wyczynów pani Sabina.
Kilka dobrych lat krzewiła młoda entuzjastka kulturę w Grygajciach. Organizowała koncerty, zabawy, wiejskie dyskoteki. Poznała wówczas wiele osób ze świata artystycznego – muzyków, zespołów, piosenkarzy. Ale przyszedł czas, gdy musiała na pewien okres swe artystyczne zajęcia przerwać, by pójść do dalszej nauki, podejmując równolegle pracę w zawodzie bardziej opłacalnym. Po krótkim przeszkoleniu została operatorem dźwigu w zakładzie „Neris”, a jednocześnie dostała się do Szkoły Młodzieży Robotniczej, jaka wówczas mieściła się w pobliżu kościoła św. Kazimierza. Po dwóch latach pracy i nauki młoda adeptka postanowiła jednak definitywnie swe życie związać z kulturą. W tym celu zapisała się do Szkoły Kultury, która znajdowała się w Wilnie przy ulicy Wielkiej (wówczas Gorkiego) na wydział bibliotekarstwa. I temu właśnie zawodowi była wierna już do końca swej kariery pracowniczej.
Z pracą zresztą też ułożyło się wszystko bardzo pomyślnie. Przyszła ona niejako sama do młodej specjalistki, gdyż zwolnił się akurat etat bibliotekarza w bibliotece, jaka działała na wileńskich Łukiszkach, przy tamtejszym więzieniu. Było tak, że wówczas funkcję dyrektora odpowiedzialnego za wychowanie na Łukiszkach sprawował Stefan Świetlikowski, późniejszy aktywny działacz społeczny i polityczny polskiej mniejszości na Litwie w okresie odrodzenia. Z radością zatrudnił rodaczkę mówiącą piękną kresową polszczyzną, a pani Sabina nawet nie przypuszczała, że aż 32 kolejne lata spędzi właśnie w zawodzie bibliotekarza. „Pracowałam tam aż do emerytury. Za długie lata pracy doczekałam się wielu wyróżnień, podziękowań, dyplomów” – wspomina po latach.
Rodzina
Tymczasem, by nieco szerzej opowiedzieć o życiu rodzinnym naszej bohaterki, cofnijmy się w czasie do roku 1970. Była akurat jesień, o czym pani Sabina dobrze pamięta, bo akurat wtedy wybrała się na grzyby do swej cioci, która mieszkała we wsi Tawria. Jak udało się grzybobranie, dziś już nie pamięta. Za to w pamięci utkwiło co innego. A mianowicie zabawa, jaką urządziła jej stryjeczna siostra. Na wiejską potańcówkę przyszedł syn sąsiadki – Zbyszek, który akurat wrócił z wojska. Zabawa była udana, a między młodymi nawiązała się przyjaźń, która później przerosła w coś większego. To „coś więcej” spowodowało, że po pół roku, dokładnie w Sylwestra roku 1970, Zbyszek i Sabina stanęli na ślubnym kobiercu, gdzie sobie powiedzieli sakramentalne: „Tak”. Tak się ułożyło, że razem z inną parą, czyli… stryjeczną siostrą i jej wybrankiem.
Po ślubie młoda rodzina najpierw zamieszkała razem z rodzicami Sabiny, a dopiero potem otrzymali parcelę pod budowę własnego domu. W Grygajciach uwili więc sobie gniazdko. Tam też doczekali się licznego potomstwa. Czterech synów i córeczki. „Jak w białoruskiej gwarze żartowaliśmy – czietyrie synoczka i piataja łapońka doczka”, uśmiecha się dzielna pani Sabina przyznając jednak, że wychowanie piątki dzieci wcale nie było łatwym zadaniem. Zwłaszcza, że mama zrezygnowała z usług przedszkola, nie chcąc stresować swych pociech wczesnym wstawaniem i daleką drogą do przedszkola. Bez pomocy mamy oczywiście trudno byłoby sobie poradzić. Bywało tak, że pani Sabina starszego synka brała ze sobą do pracy, gdzie dawała mu zabawki, podczas gdy sama wykonywała swe obowiązki służbowe. W tym samym czasie mama doglądała młodsze rodzeństwo. Obiady tradycyjnie jednak jadali razem, które pani Sabina szykowała najczęściej z wieczora.
Gdy przyszedł czas na szkołę, porządek dzienny trzeba było zorganizować nieco inaczej. Zwłaszcza, że cała piątka nie sprawiała żadnych problemów wychowawczych. Wszyscy uczyli się pilnie, otrzymując dobre i bardzo dobre oceny, dlatego też życie później ułożyli sobie pomyślnie: zdobyli dobre zawody, założyli własne rodziny. Najstarszy Walery został marynarzem. Mieszka razem z rodziną w Niemenczynie, ale pływa bardzo daleko. Ostatnio zatrudnił się u niemieckiego armatora i 4 miesiące spędził na morzu gdzieś w pobliżu Wysp Kanaryjskich. Młodszy Paweł wybrał zawód policjanta, w którym dopracował do emerytury i dziś jest zatrudniony w prywatnej firmie ochroniarskiej. Trzeci Jarosław jest majstrem złotą rączką, wyliczała z dumą. Chwali syna, że potrafi wszystko, poczynając od zremontowania telewizora, naprawy elektryczności i na instalacji kominka oraz węzłach sanitarnych kończąc. Ten ostatni fach jest zresztą podstawowym zawodem Jarosława. Czwarty syn Waldemar został elektrykiem samochodowym. Naprawia instalacje elektryczne w tirach, pracując w firmie na wileńskim Porubanku. No i wreszcie najmłodsza pociecha córeczka Renata. „Nie mogliśmy uwierzyć z mężem, że po czterech synach urodzi się nam dziewczynka, na którą bardzo czekaliśmy. Daliśmy temu wiarę dopiero wtedy, gdy przyszła na świat. Była piękna i ważyła aż 4 kilogramy” – wspomina narodziny ostatniego dziecka szczęśliwa mama. Szczęśliwa, bo po trudach wychowawczych ma dzisiaj dużą pociechę i pomoc od dzieci, a od licznych wnuczków – radość.
– Ten telewizor przesyłką z zagranicy przysłał mi Walerek – pokazuje mi na stojący w pokoju odbiornik z płaskim ekranem pani Sabina. Po chwili pokazuje lodówkę, która jest prezentem od drugiego syna, mikrofalówkę zafundował jeszcze inny syn, a kominek i instalacje sanitarne w łazience zainstalował Jarosław.
Pasje artystyczne
Już wspominaliśmy, że pani Sabina ma duszę artystyczną, tyle że rozwinąć ją w pełni mogła dopiero po przejściu na emeryturę. Ma dziś dużo czasu, morze energii, ocean pomysłów i liczne zdolności, by je realizować. W Internecie prowadzi profil społecznościowy, który nazwała „U Sabiny przy kominku”. Dzieli się w nim ze swymi obserwatorami wierszami (z których część sama układa), piosenkami, przypowiastkami. Zwrotnie otrzymuje bardzo dużo komentarzy, za co administratorzy serwisu często przysyłają jej wyróżnienia za zdobycie największej liczby lajków.
Inną pasją pani Sabiny są występy sceniczne, które od lat realizuje z zespołem „Wiosna” działającym przy Domu Kultury w Grygajciach. – Dwa razy w tygodniu mamy próby, podczas których ćwiczymy wykonanie utworów pod kierownictwem Evaldasa Vasiliauskasa. Wykonujemy więc piosenki ludowe, estradowe, biesiadne, opowiada o swym dniu dzisiejszym pani Sabina i dodaje, że stosownie do repertuaru zespół ma też uszyte różne stroje. Ma ich aż 5 kompletów – klasyczny, estradowy, cygański itd. Swym kunsztem muzycznym „Wiosna” cieszy widzów nie tylko w rejonie wileńskim, gdzie jest stałym uczestnikiem różnych festynów i zabaw, ale też w innych rejonach kraju oraz za granicą. Zespół wykonuje piosenki– po polsku, białorusku, litewsku, rosyjsku. Ponadto pani Sabina na scenie recytuje swe wiersze oraz tzw. śmieszynki, których zna wiele.
Warto też dodać, że zespół „Wiosna” nie jest pierwszym, w którym udziela się bohaterka naszej relacji. Gdy była czynna zawodowo, przez wiele lat śpiewała w zespole „Lakštingala”. Można więc stwierdzić, że ziściło się dawne marzenie naszej bohaterki, by weselić ludzi. Pani Sabina wraz z innymi koleżankami z Domu Kultury w Grygajciach kultywuje stare tradycje ludowe. Na Zapusty, na Trzech Króli przebierają się w stosowne stroje i kolędują niosąc ludziom radość i zadowolenie.
Jeżeli jednak, ktoś pomyślałby, że to już koniec artystycznych poczynań pani Sabiny, to mocno się pomyli. Poza wszystkim już wspomnianym uczęszcza ona też do szkoły tańca towarzyskiego w Wilnie przy ul. Šermukšniu, gdzie każdej niedzieli zawodowi tancerze uczą różnych tańców - od tanga poczynając, poprzez polkę i na walcu kończąc. Słowem, niespożytej energii i zapału jej nie brakuje, co przekreśla standardowe pojęcia o seniorskim statusie pani Sabiny. Gdy miała lat 70, swój jubileusz świętowała na scenie Domu Kultury w Nowej Wilejce, gdzie razem koleżankami odśpiewała i zadeklamowała aż 21 numerów scenicznych, co spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem widzów.
Na koniec rozmowy zapytałem jeszcze panią Sabinę o inne jej hobby. Odpowiedziała bez wahania, że bardzo lubi kwiaty. A ma ich w swoim ogródku bez liku. Wiosną i latem kwitną tam: tulipany, piwonie, astry, rumianki o różnych odcieniach i odmianach, magnolie, róże i wiele innych gatunków. Wszystko to zachwyca artystyczną duszę pani Sabiny, która zawsze chciała weselić i bawić ludzi...
Tadeusz Andrzejewski
Tygodnik Wileńszczyzny