Jak opowiadała pani Irena, wszystkie kosze są wykonane ręcznie, a jako materiał do wyplatania unikatowych rękodzieł posłużyły korzenie sosen oraz co prawda, rzadziej, witki leszczynowe, które przedtem należało rozłupać. Wyroby z łupanej leszczyny nie wymagają żadnych środków impregnujących, w strukturze bowiem drewna leszczynowego są naturalne kwasy, garbniki i żywice skutecznie chroniące drewno przed skutkami oddziaływania atmosferycznego.
– Gałązki leszczynowe zazwyczaj trzeba zbierać jesienią, gdy już opadną liście. Leszczyna nie powinna być młoda, bo jej gałązki są kruche i łamią się w trakcie plecenia – wprowadzała w tajniki swego fachu mistrzyni. Według niej, do plecenia koszy nadają się jedynie występujące na powierzchni korzenie sosen i to tych, które rosną na żółtym piachu. Korzenie jodły np. nie nadają się do plecenia, gdyż są bardzo sękate. – Nie jest łatwo znaleźć i przygotować odpowiedni materiał do pracy. Sama bym już nie dała rady, ale pomaga mi w tym siostra Anna wraz ze swymi dziećmi – zwierzała się dalej pani Irena. Dodała, że materiał trzeba łuszczyć na odpowiedniej grubości paski, namoczyć, skręcić w tzw. obwarzanki i wysuszyć. Wszystkie prace są wykonywane ręcznie, jak mówi, „na kolanie”, a to zabiera sporo sił i odzywa się bólami w kręgosłupie oraz swędzeniem w stawach.
– Mimo wszystko lubię swoje zajęcie i choć to podobno męskie rzemiosło, niejako kontynuuję rodzinne tradycje, bo kosze plótł mój dziadek Michał, który zaprzęgiem konnym woził je na kaziuki do Wilna, a także ojczym Henryk – opowiadała mistrzyni. Przyznała, że właśnie od ojczyma nauczyła się tego zanikającego zawodu, którym para się już kilkanaście lat. Plecione kosze z Szyłan były prezentowane i sprzedawane na kaziukach w Wilnie i Niemenczynie, na święcie plonów w Pikieliszkach, podczas Festynu Kultury Polskiej „Kwiaty Polskie”, zawędrowały do Warszawy, Lublina, Mrągowa, Węgorzewa itd.
– W ciągu ostatnich kilku lat robiłam kosze na zamówienie rodziny z Japonii. Rodzina ta w swej ojczyźnie prowadzi sklep z wyrobami rękodzielniczymi i co roku zamawiała u mnie do 100 koszy. Japończycy przyjeżdżali do mnie do domu i podglądali jak pracuję – z nutką wesołości w głosie zwierzała się Krupowicz. Dodała, że goście z Kraju Kwitnącej Wiśni u niej kupowali różne kosze, a u krewnych w rejonie trockim naturalne – broń Boże niefarbowane – palmy. Mistrzyni przyznała, że plecie różne kosze, zarówno podłużne, jak i okrągłe, z pokrywami i bez, z jedną lub dwoma rączkami. – Robię też kosze, które z siostrą nazwałyśmy „czapkami faraona”. U dołu są nieco węższe, u góry szersze i czemuś skojarzyłyśmy je z czapkami faraona – z wyraźnym rozbawieniem mówiła mistrzyni z Szyłan. Z ubolewaniem natomiast stwierdziła, że niegdyś we wsi dużo było złotorękich ludzi. Jedni robili kosowiska, grabie, duhy, inni wyplatali kosze z wikliny, a niektórzy to potrafili i beczkę bądź nieckę dębową wykonać.
– Z tych czasów i o tych ludziach pozostały tylko wspomnienia i obecnie tylko ja param się wyplataniem koszy – z nostalgią skonstatowała rozmówczyni. Wyraziła nieśmiało nadzieję, że być może któryś z synów siostry zainteresuje się zanikającym rzemiosłem, ale na razie plecenie koszy przegrywa z kretesem z komputerem, do którego nastolatkowie są jakby przyklejeni...
Wystawa-sprzedaż potrwa do początku kwietnia br., a jej organizatorem i kuratorem jest pracownica placówki muzealnej Łucja Żdanowicz. Zainteresowani kupnem wyrobów mistrzyni z Szyłan mogą telefonować pod numerem telefonu: 8 685 82 570.
Znamienne jest to, że tego samego dnia Węgorzewskie Centrum Kultury (WCK) zaprasza na „Kaziuki nad Węgorapą”, które od wielu lat były organizowane wspólnie z wiejską gminą niemenczyńską oraz MEW w Niemenczynie. W trakcie tego wydarzenia organizowanego w trybie online miały wystąpić: „Kapela Podwórkowa” z miasta nad Wilią oraz węgorzewskie chóry „Moderato” i „Ojczyzna”. Węgorzewskie koło Stowarzyszenia „Wspólnota Polska” przedstawi prezentację o tradycji kiermaszów kaziukowych oraz zaprezentuje wiązankę przysłów i przypowiastek dotyczących tego barwnego, wesołego ludowego święta. Mieszkańcom Węgorzewa i partnerom (pracownicy WCK, Muzeum Kultury Ludowej oraz władze miejskie w Węgorzewie) życzenia złożą i pozdrowienia przekażą: Valerija Stakauskaitė, starosta wiejskiej gminy niemenczyńskiej, Algimant Baniewicz, dyrektor MEW, oraz Edward Puncewicz, mentor gminy.
Zygmunt Żdanowicz
Tygodnik Wileńszczyzny