Stuhektarowy majątek Gudulin (tak przed wojną brzmiała nazwa majątku i wsi, dziś Gudalina to spolszczona nazwa wsi Gudulinė – przyp. red.) i niespełna pięćdziesięciohektarowe gospodarstwo rolne mojego dziadka Juliana rozgraniczała jedynie miedza. Dwór zaś i nasza posesja były położone obok siebie. Tak blisko, że wiosną i latem klekot bocianiej pary, gniazdującej na jednym z trzech dworskich modrzewi, odbijał się głośnym echem od ścian naszych zabudowań.
Majątek Gudulin dzierżawili dwaj szwagrowie wyznania mojżeszowego: Nahum Katz i Jcek (nazwiska nie pamiętam). Pochodzili oni z Wielkopolski. O Nahumie Katzu mówiono, że miał walczyć w wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku, za co został odznaczony wysokim odznaczeniem wojskowym.
Obrońca pokrzywdzonych
Byłem jedynakiem i bardzo brakowało mi towarzystwa do zabaw. Co prawda, w Gudulinie była dość liczna, choć niesforna i rozkrzyczana dzieciarnia czworakowa, ale nie odpowiadała ona mojej mamie. Na szczęście, były dzieci u państwa Katzów, dobrze wychowane i grzeczne wobec dorosłych. Te pasowały mojej mamie i od czasu do czasu mogłem się z nimi spotkać i pobawić w obszernym mieszkaniu ich rodziców.
Rocha była moją równolatką. Tę pucołowatą i puszystą dziewczynkę interesowały wyłącznie lalki i lalkowe fatałaszki. Nie odpowiadał mi na kolegę jej młodszy braciszek „małolat” Jankielek. Czasami z Rochą i Jankielkiem zaglądaliśmy do Państwa Jcków, żeby zobaczyć małego Srulka. Malec kaprysił i popłakiwał. Tato Jcek kołysał i podśpiewywał mu do snu; „śpij, dziecino, drogi synku mój. Nad tobą czuwa ojciec twój…”. Był jeszcze Aluś, przyrodni brat Raochy i Jankielka, syn pierwszej żony Nahuma Katza.
Aluś starszy ode mnie o dwa-trzy lata, wzrostem wyższy o głowę i, rzecz zrozumiała, silniejszy.
Trochę dziwny był ten Aluś. O jemu podobnych mówiło się wtedy niepoprawnie, iż są niespełna rozumu albo i gorzej. Ale to wszystko było nieważne: liczyło się to, że w osobie Alusia miałem oddanego koleżkę w potrzebie. Gdy taki jeden z czworakowych dzieciarów uderzył mnie pięścią w nos i pchnął w kałużę z czarną mazią, Aluś kopnął agresora w tylną część ciała. Potem złapał go za ucho i usiłował nakręcić mu „zegarek”. Dzieciak zabeczał. Ja zaś, cały utytłany w błocie stawiłem się przed obliczem mamy. Usłyszałem to, co miałem wysłuchać. Ale jej słowa „Nigdy więcej do Gudulina!!!” – spadły na mnie niczym grom z jasnego nieba.
Wojenna rzeczywistość
22 czerwca 1941 r. przez nasze tereny przetoczył piorunem na wschód niemiecki „Blitzkrieg”. Kilka dni po tym w Gudulinie zainstalowała się jakaś jednostka Wermachtu. Przy alei Klonowej do szosy Niemcy postawili sobie namiotowe miasteczko. Zadymiły ich kuchnie polowe.
Nazajutrz rano tato, wchodząc do mieszkania oznajmił: „Mamy gości”. Na pytający wzrok mamy powiedział, że nasi żydowscy sąsiedzi z Gudulina na dwóch parokonnych furmankach, załadowanych pościelą i tym co potrzebne do życia, zjechali do naszego lasu i zatrzymali się obok naszej łaźni. Dodał, że już zaniósł ich dzieciom mleko z porannego udoju krów.
Następnego dnia mama była zajęta wypiekaniem chleba. Z chlebowego ciasta formowała bochny, które jeden za drugim lądowały w rozżarzonym piecu. Przyszła pani Jckowa. Mama poczęstowała ją szklanką herbaty i przy gadu-gadu o jej małym Srulku, robiła swoje.
Niespodziewanie weszło do kuchni dwóch żołnierzy niemieckich. Starszy z nich rangą szwargotał po niemiecku, młodszy – tłumaczył na polski. Pytali o gospodarza domu. Chcieli kupić worek ziemniaków do kuchni polowej. Taty chwilowo nie było w domu. Intruzi przysiedli do stołu i rozmawiali ze sobą po niemiecku. W pewnym momencie starszy z nich, kierując swój wzrok do kobiet, powiedział: „Juden kaput”. Mówiąc to, wymownie przeciągnął sobie palcem po szyi od ucha do ucha. Pani Jckowa miała aryjskie rysy twarzy i szwab nie podejrzewał, że mówi to do ich potencjalnej ofiary.
Towarzysz zabaw
Następnego dnia przyszedł do mamy pan Nahum Katz z prośbą, którą zapamiętałem do dzisiaj: „(…) My wyjeżdżamy, ale Aluś pozostaje pod opieką naszej służącej (była Polką) w naszym mieszkaniu. Gdy Aluś będzie przychodził do Tadzika (tj. do mnie), to z łaski swojej proszę zapytać go, czy nie jest głodny?”.
Nazajutrz rano ani państwa Katzów i Jcków, ani furmanek już nie było koło naszej łaźni. Po prostu zniknęli, rozpłynęli się w ciemnościach okupacyjnej nocy.
Aluś przychodził do mnie prawie codziennie. Grzecznie witał się z moimi rodzicami. Często zaczynał od „dobrej nowiny”, że sowieci dali łupnia Niemcom, i że już niedługo rodziny będą tu z powrotem.
Były to czasy, gdy z dziećmi ani przy dzieciach nie rozmawiało się na takie tematy. Mama udawała, że nie dosłyszała „dobrej nowiny” Alusia i pytała go, czy chciałby coś zjeść? Aluś odpowiadał, że jest po śniadaniu (po obiedzie), że jadł to i owo, i że jest syty. Potem, jak zwykle, ustawialiśmy – już nie wiadomo po raz który – ołowiane żołnierzyki i graliśmy nimi w „wojnę”. Gdy zabawa nam się znudziła, Aluś pokręcił się jeszcze trochę i już go nie było.
Z Gudulina wyniosła się gdzieś dalej jednostka Wermachtu i życie pod rządami nowego okupanta zaczęło jakby powracać na „cywilne tory”.
Aluś przychodził do mnie, jak i przedtem, a czasami i dwa razy dziennie. Wszystko inne było niejako powtórką wspomnianego już scenariusza odwiedzin.
Tak również było z Alusiem, gdy mnie odwiedził pod koniec września lub w pierwszych dniach października 1941 r. Z tą jednak różnicą, że Aluś na odchodne do Gudulina, poprosił moją mamę, czy może mnie zabrać na krótko do siebie, bo chciałby mi pokazać coś ciekawego?
Na mamy „Tak, ale na krótko” i coś tam jeszcze, słońce na niebie jakby jaśniej mi zaświeciło, i już biegliśmy z Alusiem podskakując w stronę dworu. A tam zabawa dworskiej dzieciarni w „chowanego” dosłownie wessała i nas w wir cudownych przeżyć. Były „wyliczanki”, śmiechy, krzyki, biegi i „zaklepanki”, i tym podobne rzeczy. Gdy zabawa rozkręcała się na dobre, nagle aleją Klonową od strony szosy wjechała furmanka. Furmanił cywil z karabinem i białą opaską na przedramieniu. Obok i za nim siedziało jeszcze trzech, czterech typów z karabinami i białymi opaskami na rękawach. Przed takimi, jak ci to nawet miejscowe Burki z podkulonymi ogonami, wyjąc wiały na oślep.
Furmanka się zatrzymała, urwała się jak uciął nasza zabawa, intruzi leniwie przyglądali się dzieciarni: co tutaj się dzieje? Czas zdawał się dłużyć niepomiernie. Nagle z naszej gromady wyskoczył Aluś i co sił zaczął uciekać w kierunku pałacu. Z furmanki natychmiast zeskoczyło dwóch policjantów litewskich i pognało za zbiegiem, krzycząc: „stok!, stok!” (stój). Zza pałacu rozległy się dwa – trzy strzały i w tym miejscu film mój się urywa...
Zdani na los...
Świadkami tragedii Alusia byli pracujący w ogrodach dworskich robotnicy. Miejscowi mieszkańcy dowiedzieli się potem od nich co było dalej ze zbiegiem.
Za pałacem prowadziła w dół prosta dróżka z jarzębinową alejką. Tu prześladowcy ponownie dostrzegli uciekającego chłopca. Jeden z nich „z przyklęku” strzelił raz i drugi do ściganego. Trafiony w udo Aluś przewrócił się na ziemię i krzyczał w niebogłosy. Dopadli go oprawcy, złapali swoją ofiarę za nogi i zataszczyli na furmankę. Odjechali tam, skąd przyjechali – do Mejszagoły.
Państwo Nahum i Bertha Katzowie z dwojgiem dzieci oraz Jckowie przetrwali okupację niemiecką. Po wojnie wyjechali na Zachód, podobno do Izraela.
W 1945 r. „Kurier Wileński” opublikował list Berthy Katz, w którym pisała:
„(…) Zawdzięczam [życie] (przyp. autora wspomnień) rodzinie Mikołajunów, która w owych strasznych latach uratowała mnie, mojego męża i dwójkę moich dzieci: pięcioletnią dziewczynkę i trzyletniego chłopczyka. (…) Starałam się odszukać ich za pośrednictwem Czerwonego Krzyża, lecz nie udało się. Może uda się znaleźć kogoś z rodziny Mikołajunów: Sylwestra i jego żonę Zuzannę, ich dzieci Helenę i Adama. Do 1945 roku mieszkali w pobliży Mejszagoły we wsi Osinówka. Mój adres Bertha Katz, 19 Meagher str. Chippendale, Sydney, N.S.W. 2008, Australia”.
Dzisiaj już nie ma podleśnej wioseczki Osinówka. Po wojnie jej mieszkańcy, w ramach ekspatriacji, wyjechali do Polski, do stron im nieznanych i obcych.
Tadeusz W. Szynkowski
„Tygodnik Wileńszczyzny”
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.