Los tak zechciał – po wojnie i przesuwaniu granic nie opuściła rodzinnego miasta, jak to uczyniły tysiące jej rówieśników, którzy już w Polsce o nowych granicach zdobywali wykształcenie i robili kariery. Została tu, w swoim rodzinnym domku na Zarzeczu, przy Białym Zaułku z nakazu swojej mamy, która uważała, że tu jest ich miejsce. Kochający ją człowiek, po zesłaniu do sowieckich lagrów też powrócił do Wilna, by być z nią jako mąż i ojciec rodziny. Przeżyli razem piękne lata odchodząc jeden po drugim...
Helena Marczyk wybrała jakże potrzebny w tamtych powojennych latach tu, na Wileńszczyźnie, zawód nauczycielki, by uczyć polskie dzieci. Po ukończeniu seminarium nauczycielskiego w Trokach podjęła pracę najpierw w wiejskich podmiejskich szkółkach, a od lat 60. XX wieku w ówczesnej Wileńskiej Szkole Średniej nr 19 (obecnie Gimnazjum im. Władysława Syrokomli). Została nauczycielką klas początkowych. Nauczycielką z dużej litery. Nie tylko fachowo pełniła swoje obowiązki, ale była wręcz pedagogiem wirtuozem. Potrafiła nie tylko nauczyć, ale też zafascynować procesem nauczania. Robiła to niezwykle profesjonalnie, ciekawie, używając wszystkich dostępnych środków dydaktycznych, pomocy poglądowych, środków technicznych, których w latach 60. minionego stulecia było katastroficznie mało. Ale to, czego było brak potrafiła zastąpić talentem pedagoga, pomysłowością, fantazją i ogromną pracowitością – większość pomocy poglądowych wykonywała własnoręcznie, kosztem rodziny (zresztą, rodzina też w tym pomagała), zarywając noce. Dzieliła się też szczodrze swoim doświadczeniem i poglądowościami z młodszymi koleżankami.
Pani Helena Marczyk, która została naszą – rocznika siedmiolatków 1964 roku – pierwszą nauczycielką. Potrafiła zwykłą czarną szkolną tablicę zamienić w barwny plakat przy pomocy kolorowej kredy, przychodząc na długo przed lekcjami. Codziennie witała nas z uśmiechem i pomagała w srogą zimę wyzwolić się ze szczelnie zawiązanych szalików i czapek. Tak samo po lekcjach – troskliwie sprawdzała, czy aby wszystkie guziki są zapięte, kołnierze nastawione i rękawiczki niezostawione w ławce. A było nas, uczniów jej drugiej „promocji” w dziewiętnastce, 41.
Nasza nauczycielka nie tylko nas uczyła, wiedziała o każdym z nas praktycznie wszystko – obcowała z naszymi rodzicami, babciami, starszym rodzeństwem, rozwiązywała nasze problemy nie tylko związane z nauką, ale też trudnymi sytuacjami życiowymi czy zdrowiem. Dziś może wydać się nierealnym fakt, że nauczycielka dbała o to, byśmy mogli kupić pomarańcze – od czasu do czasu sprzedawano je w szkolnej stołówce. Nasza Pani pożyczała nam pieniążki i po parę osób wysyłała w czasie lekcji byśmy kupili te, jakże przez nas wtedy upragnione, owoce…
Wśród naszej czterdziestki z lat 1964-1968, oczywiście, nie wszyscy byli geniuszami, ale połowa zdobyła wyższe lub średnie zawodowe (dziś kolegia) wykształcenie, nasze dzieci uczyły się w polskich szkołach – większość w „dziewiętnastce”. W naszej klasie pięcioro najlepszych uczniów nie było pionierami. Wiedzieliśmy, że narażamy swoją nauczycielkę, ale Ona rozumiała motywacje naszych rodzin i była z nami solidarna, bo łączył nas wspólny polski wileński los...
To Ona, darując każdemu z okazji ukończenia kolejnego roku szkolnego książeczki (kupowała je ze swojej, jakże skromnej wówczas, pensji nauczycielki klas początkowych) uczyła cenić książkę jako prezent i kochać czytać.
Nie tylko jej talent pedagogiczny i troska o nas rodziły nasze zauroczenie i miłość do naszej Pierwszej Nauczycielki. Była też wzorem taktu i elegancji. No i miała ten niepowtarzalny ciepły uśmiech, który nagradzał i pocieszał. Ale władała również jakże wnikliwym i poważnym spojrzeniem, które w połączeniu ze spokojnym (zawsze), ale stanowczym tonem jej głosu, robiły wrażenie na największych psotnikach i potrafiły wyciszyć nas w najbardziej hałaśliwych momentach.
Po czterech latach nauki nie rozstaliśmy się ze swoją nauczycielką – byliśmy częstymi gośćmi w jej nowej klasie, gdzie opiekowaliśmy się młodszymi kolegami, tak jak to czyniły uczennice, które wychowywała przed nami. Tak było do końca nauki w szkole (to z nią omawialiśmy swoje plany co do dalszej nauki), a i w ciągu dalszego życia. Jej dom był zawsze otwarty dla każdego z nas, dla wszystkich jej uczniów. Nie trzeba było nawet uprzedzać o swoim przyjściu. Zresztą było to niemożliwie zrobić, bo telefonu długi czas nie miała, a komórek rzecz jasna nie było. Więc do Jej domku przy Białym Zaułku szliśmy kiedy odczuwaliśmy taką potrzebę – zatęskniliśmy do niej, chcieliśmy usłyszeć rady czy podzielić się radością… Szczególnym dniem na Białym Zaułku był dzień Jej imienin. Drzwi się w domku praktycznie nie zamykały. Ostatni raz składałam osobiście życzenia swojej Pierwszej Nauczycielce prawie po 40 latach od naszego pierwszego spotkania w 1964 roku, kiedy przekroczyłam próg pierwszej klasy. Było to tuż przed jej wyjazdem do Polski, na zawsze. Cieszyła się na ten wyjazd, tam były już jej dzieci, wnuczka i mąż. My, jej wychowankowie, smuciliśmy się, bo traciliśmy niezwykle bliskiego człowieka. Ale w każdym z nas pozostała jej cząstka. A Ona, mówiąc o wyborze drogi życiowej zawsze powtarzała, że zawód nauczyciela powinni wybierać najlepsi.
W historii „dziewiętnastki” były trzy wspaniałe Heleny: niezrównana polonistka, autorka podręczników, tłumacz Helena Zacharkiewicz, geograf biolog Helena Noreikiene i nauczycielka klas początkowych, autor podręcznika Helena Marczyk. To one w dużym stopniu przyczyniły się do uzyskania przez „dziewiętnastkę” renomy „dobrej szkoły”, do wychowania swoich uczniów w duchu tradycji i patriotyzmu na długo przed okresem Odrodzenia lat 90., dbając o poprawność językową uczniów, dając jakościową wiedzę, zapoznając z ojczystą historią i literaturą, kształtując moralne postawy, aktywnie uczestnicząc w założeniu pierwszego polskiego dziecięcego ludowego zespołu pieśni i tańca „Wilenka”.
Niestety, z wielkim żalem musimy przyjąć to, że wszystkie trzy już odeszły. Dobry Bóg dał im długie i treściwe życie, które wykorzystały do pełnienia szlachetnej misji kształcenia i wychowania dzieci i młodzieży. Pozostawiły po sobie świetlaną pamięć w sercach setek swoich uczniów, członków ich rodzin. I to jest ta jasna strona zawodu nauczyciela, zawodu, któremu One potrafiły nadać godność swoją osobowością, stosunkiem do pracy i swoich wychowanków.
Cześć Ich pamięci!
Janina Lisiewicz
„Nasza Gazeta”