Rodzina, jak zgodnie twierdzą szczęśliwi małżonkowie, to największy dorobek ich życia, który przynosi prawdziwą radość i utwierdza w przekonaniu, że te pięćdziesiąt lat nie minęły nadaremnie.
Ślubuję ci miłość…
W Trokach państwo Niedźwiedzcy cieszą się należnym szacunkiem i uznaniem ludzi – są dbającymi o polskie tradycje patriotami, aktywnymi społecznikami, dobrze wychowali swoje latorośle. A ich miłość, wierność i uczciwość, którą sobie przyrzekli na ślubie, z biegiem lat wcale nie wyblakły, tylko przybrały nowe barwy. Złoci jubilaci nadal patrzą na siebie z czułością i zachwytem, jakby to wszystko zdarzyło się wczoraj…
– Władku, czy pamiętasz jak się poznaliśmy?... – figlarnie zapytuje swego małżonka Julia.
– Byliśmy sąsiadami, więc dobrze się znaliśmy, często się widywaliśmy, przecież najpierw chodziliśmy do tej samej szkoły w Solkienikach. Julia była bardzo sympatyczną dziewczyną i jak już raz wpadła mi w oko i do serca, tak została w nim na zawsze – odpowiada Władysław Niedźwiedzki. – Moja żona była i nadal jest dla mnie tą samą piękną młodą dziewczyną, z którą umawiałem się nad jeziorem – zwierza się pan Władysław.
– Władek był tak wytrwały, że wszystkich najlepszych kawalerów ode mnie odpędził. Chodził za mną jak cień… – śmieje się pani Julia.
– No bo to ja byłem najlepszy – żartobliwie dorzuca szczęśliwy małżonek. – Przyjechałem na przepustkę z wojska, odprowadziłem Julię nad jezioro i powiedziałem stanowczo: będziesz moją żoną!
– A ja zawróciłam się i poszłam. Nie pamiętam, co pomyślałam wtedy, byłam jeszcze bardzo młoda. Władek wkrótce wrócił z wojska i jeszcze przez rok się spotykaliśmy. Miałam 20 lat, a Władek 26, kiedy się pobraliśmy. Po roku urodził się nasz pierworodny syn Darek. Po siedmiu latach przyszła na świat Marzena. Dobre dzieci mamy, troskliwe. Darek to dobrej duszy człowiek, bardzo rodzinny. Dba o nas, opiekuje się nami. Marzena, jako córka, stara się być blisko nas.
Zawsze trzymaliśmy się siebie, bo rodzina, wzajemny szacunek i miłość były dla nas najważniejsze – uśmiecha się dobrotliwie Julia Niedźwiedzka.
Pokoleniowa sztafeta
Rodzice cieszą się, że dzieci ukończyły szkoły muzyczne. Dariusz m.in. jest absolwentem Konserwatorium Muzycznego im. Tallat-Kelpšy oraz Wyższej Szkoły Pedagogiczno-Muzycznej i mimo że zaliczył dwa lata studiów ekonomicznych, to jednak muzyka wyznaczyła jego życiowy szlak. Dariusz gra na trąbce oraz instrumentach klawiszowych. Marzena jest również muzycznie uzdolniona: pięknie śpiewa i gra na pianinie, a pracuje jako fryzjerka.
Gdy nadeszła pora, dzieci podarowały swoim rodzicom wspaniałe wnuki. W czasie roku szkolnego to właśnie mieszkanie dziadków jest tą bezpieczną oazą pomiędzy szkołą ogólnokształcącą a muzyczną, do której uczęszczają Robert i Artur. Przychodzą do babci i dziadka odpocząć, zjeść obiad, a przez to wnoszą w ich codzienność mnóstwo radości i ożywienia. Niedźwiedzcy są bardzo szczęśliwi, kiedy odwiedza ich najstarszy wnuk Tomek, który na stale mieszka w USA.
– Patrycja w tym roku ukończyła szkołę średnią, a Lukrecja przeszła do klasy maturalnej. Dziewczynki mają już za sobą szkołę muzyczną. Lukrecja gra na pianinie, a Patrycja na saksofonie. Mała Leja ma dopiero cztery i pół roku, ale widać, że też jest bardzo muzykalna – opowiada o swych ukochanych wnusiach babcia Julia, a dziadek dodaje, że gdyby chłopcy do zdolności dołożyli jeszcze więcej starań i chęci, to z pewnością osiągnęliby znacznie więcej. Dziadkowie cieszą się, że dzieci Marzeny, choć wychowują się w mieszanej polsko-litewskiej rodzinie, uczęszczają do polskiej szkoły i są za to wdzięczni swemu zięciowi Dainiusowi Birgilasowi, który jest człowiekiem tolerancyjnym i otwartym.
Konserwatorium w… stodole
Julia i Władysław Niedźwiedzcy nigdy nie zaznali rutyny, ponieważ przez całe ich życie niczym wartki strumyk przepływa muzyka. Talent do śpiewania u pani Julii odkryto już w dzieciństwie, odtąd śpiew towarzyszy jej przez cały czas.
Po szkole w Solenikach pani Julia kontynuowała naukę w Landwarowie, zaś Władysław przeniósł się do szkoły w Trokach. Właśnie w trockiej szkole odkryto przed nim cudowny świat muzyki.
– Pewnego dnia nauczyciel muzyki zagrał w klasie hymn Związku Radzieckiego. Nie przepadałem za tą piosenką, ale to „do, re, mi, fa, sol, la, si” utkwiło mi w pamięci. Gdy przyszedłem do domu znalazłem w drewutni deskę i naciągnąłem na nią 5 strun. Zanuciłem parę dziecinnych piosenek, udając, że gram na tym moim samodziałowym instrumencie muzycznym. Mój ojciec, który pięknie śpiewał, m.in. także na pogrzebach, zobaczył to i za parę dni kupił mi harmonię, tzw. dwurzędówkę. Miałem wtedy 16 lat. Potem siedziałem w stodole i grałem w dzień i w nocy. To było moje konserwatorium – swoje pierwsze lekcje grania z sentymentem wspomina Władysław Niedźwiedzki.
Początek kariery muzycznej głowy rodziny Niedźwiedzkich, to historia naprawdę godna najwyższego podziwu, tak samo jak godne uznania jest to, iż oboje małżonkowie zawsze potrafili swe pasje umiejętnie połączyć z pracą zawodową i wychowaniem dzieci.
W obliczu przemian
Studia w technikum elektromechanicznym w Wilnie, wówczas bardzo prestiżowe i przez wielu chłopaków wymarzone, po wojsku młodemu Władysławowi zapewniły dobrą posadę w resorcie łączności. Pracy zawodowej poświęcił wiele lat, lecz gdy na Litwie nastały czasy przemian, jego kwalifikacje zawodowe, jako inżyniera-łącznościowca, stały się nikomu niepotrzebne. Pan Niedźwiedzki ma żal, że nawet nie pozwolono mu godnie dopracować do emerytury. Także zamiast pracy, którą lubił i dobrze znał, musiał zadowolić się etatem kierownika ds. gospodarczych w trockiej bibliotece.
Pani Julia po ukończeniu szkoły średniej w Landwarowie pracowała jako nauczycielka, a gdy urodziły się dzieci, poświęciła się ich wychowaniu.
– Wtedy z pracą problemów nie było, więc ja, mając średnie wykształcenie, otrzymywałam wiele różnych ofert. Pracowałam jako księgowa w sieciach energetycznych, byłam zatrudniona również w służbie łączności w Trokach. Ostatnie 8 lat, przed przejściem na emeryturę, jako inżynier pracowałam w Wilnie – sięga do jeszcze niedawnej przeszłości Julia Niedźwiedzka.
Z pieśnią przez życie
– Przeżyliśmy z Władkiem piękne życie. Nasza młodość nie przeminęła beztrosko, a jednak wesoło i dobrze. Cały czas byliśmy w biegu, zajęci pracą, domem, występami. Władek grał, a ja podśpiewywałam – stwierdza z rozmowie z „Tygodnikiem” Julia Niedźwiedzka, która wraz z mężem od początku założenia należy do zespołu „Troczanie”. Przed prawie 30 laty to właśnie oni, razem z Wiktorem Kowalewskim, pierwszym kierownikiem zespołu, Zofią Czapkowską oraz innymi aktywnymi osobami tworzyli podwaliny zespołu, który do dzisiaj cieszy rodaków nie tylko na Ziemi Trockiej, ale i w innych zakątkach. Pan Władysław przez wiele lat był niestrudzonym kierownikiem kapeli tego zespołu, komponował muzykę do piosenek, które wpisały się do repertuaru „Troczan”. Do dzisiaj, chociaż działalność artystyczna wymaga sporo wysiłku i zdrowia, Niedźwiedzcy starają się dotrzymać tempa swym kolegom i biorą udział we wszystkich ważnych dla zespołu i lokalnej społeczności przedsięwzięciach.
– Cieszymy się, że jeszcze mamy możliwość uczęszczania do zespołu – Władek może grać, a mnie nie zawodzi głos i mogę śpiewać – raduje się troczanka.
Rodzinna saga
Oprócz pasji muzycznych pan Władysław z zacięciem historyka rozwija zainteresowanie dziejami swego rodu. Szperając po meandrach dokumentów archiwalnych udało mu się dowiedzieć, że nazwisko Niedźwiedzkich pojawia się w zapisach pochodzących z XV w. Wszystkie te informacje układa w księdze, żeby, jak powiada, „wnukom i prawnukom zostawić w spadku”.
– Najstarsi ze znanych mi przodków to Katarzyna i Mateusz Niedźwiedzcy, żyli w XVIII wieku. Moi rodzice Bronisław i Marianna (z Niedźwiedzkich) mieszkali w Podwarańcach, znajdujących się 12 km od Trok. Kiedyś 300 metrów od tej wsi przebiegała polsko-litewska granica. Moi przodkowie żyli w Polsce, ja urodziłem się za okupacji niemieckiej, ale na polskich terenach. A kiedy granice się zmieniły, Polska została w naszych sercach… – relacjonuje pan Władysław i włącza „Polonez Podwarański”, do którego sam skomponował muzykę, zaś słowa ułożył wileński poeta Aleksander Śnieżko. Zaraz potem kolejną piosenkę o bohaterskim stryjku Władysławie, który poległ 17 maja 1944 roku pod Monte Cassino. To po nim odziedziczył imię.
– Moi przodkowie byli czystej krwi Polakami. Rodzice – Zofia z Wojcinowiczów i tata Kazimierz Okuniewicz – przez całe życie mieszkali we wsi Podumble, jakieś 2 km od wsi Władka – uzupełnia rodzinną sagę pani Julia. – Było nas dziewięcioro w rodzinie. Mieliśmy wspaniałych rodziców, nigdy nie słyszeliśmy, żeby się kiedykolwiek kłócili. Tata był bardzo zaradny i gospodarny, mama dbała o to, żebyśmy byli nakarmieni i ubrani. Umiała robić dosłownie wszystko! Trzymała na swych barkach cały dom. I Władka rodzice i moi byli dla nas wzorem, jak zbudować szczęśliwe małżeństwo – podkreśla z uznaniem Julia Niedźwiedzka.
„Właśnie to jest mej matki wieś, grzeje tu ciepło jej słów. Szczęście dał los słyszeć jej głos, srebrny całując włos…” – liryczny walc o rodzinnej wsi swej mamy śpiewa Dariusz. Tę piosenkę również stworzył wspomniany powyżej tandem. Niedźwiedzcy są bardzo zadowoleni, że ich rodowe siedliska nie zostały opuszczone. Marzena z rodziną uwiła swe gniazdko w ojczystych Podwarańcach ojca, a Darek wybudował dom na ojcowiźnie mamy – w Podumblach.
Złote wesele
Ślub Julii Okuniewiczówny i Władysława Niedźwiedzkiego odbył się 12 kwietnia 1969 roku. Po 50 latach jubileusz złotych godów w gronie najbliższej rodziny, sąsiadów, przyjaciół i kolegów z zespołu „Troczanie” Niedźwiedzcy świętowali podczas tegorocznej Wielkanocy. Pani Julia jest dumna, że zorganizowanie tak wspaniałej uroczystości stało się udziałem jej własnej rodziny. Podczas nabożeństwa, które w intencji jubilatów w bazylice trockiej pw. Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny sprawował dziekan ks. Jonas Varaneckas, Dariusz grał na trąbce i śpiewał, Robert posługiwał kapłanowi, a wnuczka Lukrecja wydarzenie utrwalała na zdjęciach. Dzieci przemyślały każdy szczegół tej uroczystości. Dainius wynajął nawet piękny samochód retro, którym młodzi przyjechali do kościoła.
Stojąc przed majestatem Najświętszej Panienki Niedźwiedzcy dziękowali za te wspólne piękne lata, włożyli sobie obrączki i znowu przyrzekli, że nie opuszczą siebie aż do śmierci, bo co Bóg połączył, nikt już nie rozdzieli…
Irena Mikulewicz
„Rota”
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.