Publiczność Wileńszczyzny mogła ją poznać i docenić podczas zorganizowanych w ubiegłym roku eliminacji do konkursu im. Agnieszki Osieckiej. Organizowany przez Wileński Oddział Miejski Związku Polaków na Litwie konkurs cieszy się popularnością i przyciąga wciąż nowe młode talenty piosenkarskie. Justyna Stankiewicz wzięła udział w przedsięwzięciu na zaproszenie Janiny Stupienko, nauczycielki muzyki w Gimnazjum im. Józefa Ignacego Kraszewskiego w Wilnie, i zdobyła I miejsce w eliminacjach w Wilnie. Wkrótce też z powodzeniem zaśpiewała w konkursie zorganizowanym w litewskim środowisku muzycznym „Le strade de Europe. Su muzika per Europą” (pol. „Z muzyką przez Europę”). Obecnie młoda wokalistka skupia wszystkie siły na nauce i tylko podczas ferii odwiedza rodzinę i przyjaciół w Wilnie. Jak ułoży swoje życie, do końca jeszcze nie wie… Marzy natomiast, żeby śpiew i scena odegrały w nim pierwszorzędną rolę.
Marzenie z dzieciństwa
– Pierwsze piosenki śpiewałam w przedszkolu, ale poważnie zetknąłam się ze światem artystycznym w Szkole Muzycznej w Nowej Wilejce, w której spędziłam prawie 8 lat. Przez 7 lat uczyłam się gry na fortepianie. Podobnie jak i większość dziewczynek, które widzą siebie w roli piosenkarek albo aktorek, ja też o czymś takim myślałam. Wszystkim i wszędzie chwaliłam się, że zostanę śpiewaczką. Tak naprawdę, to zanim dostałam się na studia związane z tym kierunkiem, nawet moi najbliżsi nie wierzyli w to moje gadanie – w rozmowie z „Tygodnikiem” opowiada Justyna Stankiewicz. Podkreśla przy tym, że już podczas edukacji w szkole muzycznej zrozumiała, że gra nie daje jej tyle satysfakcji, co śpiew. – Naukę gry na fortepianie traktowałam jako rozwój własnych zdolności, nie widziałam się w roli np. pianistki. Oprócz tego w szkole muzycznej należałam do chóru, ale było to kształcenie w kierunku śpiewu jazzowego. Zafascynowałam się tym i przedłużyłam szkolną edukację muzyczną o pół roku, żeby dokształcić się w śpiewie klasycznym.
Wtedy też, w wieku 15 lat, podjęła swoją pierwszą poważną decyzję, trochę na przekór dorosłym w rodzinie i nauczycielom w szkole (uczyła się wtenczas w Gimnazjum im. Józefa Ignacego Kraszewskiego w Wilnie) i złożyła podanie do Konserwatorium im. Juozasa Tallat-Kelpšy w Wilnie do klasy wokalu.
– W szkole muzycznej zbytnio się nie wyróżniałam. Miałam bardzo dobrą nauczycielkę gry na fortepianie, która jednocześnie nauczała i śpiewu jazzowego, to Jadwiga Laurinaitienė. Zawsze bardzo pozytywnie nastawiona do młodzieży potrafiła rozbudzić w niej iskrę talentu. W tamtym okresie kształciła się u niej plejada muzyków, i prawie wszyscy, którzy śpiewali u niej w jazzowym zespole, dostali się na studia do Akademii Muzycznej. Jeden został organistą, ktoś – pianistką, jeszcze jedna uczennica kształciła się w wokalu. Praca z nią zmotywowała mnie do tego, żeby rozwijać swój talent. Może dlatego po edukacji podstawowej u „Kraszewskiego” zdecydowałam się na szkołę specjalistyczną, czyli konserwatorium – wyjaśnia rozmówczyni.
Muzyka przełamuje bariery
Po szkole polskiej Justyna nie miała problemu, żeby się przestawić na naukę w języku litewskim. Z polskiego gimnazjum wyniosła mocne podstawy litewskiego. Jednak, jak przyznaje, najbardziej obawiała się tego, jak litewskie środowisko rówieśników zaakceptuje ją – Polkę. Jej obawy zostały rozwiane już po pierwszych dniach. Jak się okazało, młodzież w konserwatorium wspaniale się integruje, zaś narodowość nie stanowi żadnej bariery. Oprócz Justyny, w jej klasie było jeszcze dwóch uczniów z polskiej szkoły.
– Ludzie, których spotkałam w konserwatorium, bardzo ciepło mnie przyjęli. Zresztą do konserwatorium przychodzi bardzo dużo młodzieży po szkołach rosyjskich i polskich, wszyscy wspaniale się integrują w tym artystycznym środowisku. Wszystkie obawy, które miałam przed rozpoczęciem nauki w konserwatorium, szybko minęły. Zamiłowanie do muzyki łączy, i co najważniejsze, wynosi nas ponad bariery jakiegokolwiek podziału. Młodzież wychodzi poza stereotypy, nikt nie pyta o narodowość. Również ze strony wykładowców nie było żadnych aluzji – wspomina Justyna Stankiewicz.
„Profesorowie z dużej litery” – w taki sposób młoda studentka wypowiada się o nauczycielach, których spotkała w wileńskim konserwatorium.
– Moja nauczycielka fortepianu Irina Paberžienė wspierała mnie na każdym kroku. Podobnie Liutauras Navickas, wspaniały nauczyciel śpiewu. To są bardzo szczerzy i otwarci profesorowie, dobrze znający swój przedmiot i mający niesamowity kontakt z uczniami. Zajęcia odbywały się indywidualnie, nauczyciele od razu wyczuwali, że jest coś nie tak, np. uczeń jest zmartwiony lub rozproszony. Wspierali nas na każdym kroku: co ważne, wierzyli we mnie nawet wtedy, gdy sama zaczynałam wątpić – zwierza się Justyna, dodając, że nauczyciele nie bali się dać „dobrego kopa”, abym szła do przodu i nie poddawała się niepowodzeniom.
Jak się odnaleźć?
Nie od dziś wiadomo, że nie każdy uzdolniony i potrafiący dobrze śpiewać, zwiąże swoją przyszłość z show biznesem. Dla wielu absolwentów szkół muzycznych czy konserwatoriów, a nawet akademii, talent nie jest przepustką w świat dużej sceny. Z rocznika Justyny Stankiewicz w konserwatorium maturę zdawało 45 osób, ponad połowa dostała się na studia wyższe związane z muzyką. Są to różne kierunki – dyrygentura, akordeon, flet, kankle, dwie osoby studiują wokal.
– Przyznam szczerze, że nieraz zadawałam sobie pytanie, gdzie my wszyscy się odnajdziemy po tych czterech latach edukacji, która oprócz szkoły ogólnokształcącej obejmowała gruntowne wykształcenie muzyczne. Z jednej strony jest to dobra możliwość rozwoju talentu, z innej – świadomość, że jest to dość wąski zakres i to w dziedzinie, w której jest duża konkurencja. Moim zdaniem, ważne, że te wszystkie osoby zachowały miłość do muzyki. Mieliśmy bardzo mało czasu na takie przedmioty, jak matematyka czy historia, dlatego też koledzy, którzy nie zdawali po konserwatorium na studia muzyczne, musieli sporo się dokształcić samodzielnie, aby dostać się na inne kierunki – tłumaczy.
Gdańsk wygrał z Wilnem
Stając po maturze przed wyborem uczelni, Justyna zastanawiała się nad Akademią Muzyki i Teatru w Wilnie, a także nad nauką w Polsce. Ten drugi wariant wziął górę, gdyż, jak twierdzi rozmówczyni, chciała spróbować czegoś nowego, innego. Mimo że przyjęto ją na studia w Wilnie, wybrała uczelnię w Gdańsku. Mówi, że atmosfera panująca podczas egzaminów wstępnych w Trójmieście zrobiła na niej pozytywne wrażenie. Choć egzaminy wstępne nie były łatwe i należało pokonać niemałą konkurencję: z ponad 70 chętnych dostało się zaledwie kilkanaście, z których dwie osoby zrezygnowały tuż po rozpoczęciu nauki.
– Trudniej mi było dostosować się w Polsce niż u nas, gdy przyszłam ze szkoły polskiej do litewskiej. W ciągu pierwszego semestru musiałam porządnie się dokształcić w poprawności językowej. W Wilnie jesteśmy przyzwyczajeni do tego że, jeśli użyjemy niepoprawnego sformułowania, to i tak rozmówca nas zrozumie. Studia aktorskie wysoko stawiają poprzeczkę pod względem języka. Jestem perfekcjonistką, dlatego bardzo mi zależało, żeby przebrnąć przez barierę językową, akcent. Poza tym w Polsce też panują pewne stereotypy o ludziach zza wschodniej granicy – dzieli się swoimi spostrzeżeniami studentka.
Wspominając natomiast egzaminy wstępne, nie ukrywa, że było dość trudno przez nie przebrnąć. Do egzaminu muzycznego pomogli jej się przygotować profesorowie, u których się uczyła. Natomiast egzamin z aktorstwa przygotowała sama, choć, jak mówi, nie spodziewała się, że będzie na tak wysokim poziomie.
– Nasza pani profesor tłumaczy, że pewnych rzeczy nie da się nauczyć. Można kształcić, rozwijać, wypracowywać, ale pewna podstawa, predyspozycja powinna być dana z natury. Na egzamin z aktorstwa przygotowałam wiersz. Co prawda, zadania z jego recytacją zaskoczyły mnie… Przy komisji składającej się z kilkunastu osób, musiałam np. powiedzieć wiersz w taki sposób, jakbym mówiła ludziom o pożarze. Czy też musiałam rozmawiać z mężczyzną, udając, że ktoś mnie śledzi, a ja umawiam się na randkę z kochankiem – opowiada Justyna Stankiewicz i dodaje, że egzaminy wstępne trwały do późnej nocy, a na rozmowę kwalifikacyjną poszła dopiero o godzinie pierwszej.
Fach pełen wyrzeczeń
Studentka jest świadoma, że pierwsze dwa lata są najtrudniejsze. Ma dużo zajęć, które bardzo ją interesują – wiersz i proza, aktorstwo, śpiew, taniec (balet), dykcja i fonetyka, technika i wyrazistość mowy.
– Cztery lata mamy na studia licencjackie, potem rok – na magisterskie. Są różne możliwości udziału w projektach unijnej wymiany studenckiej. Na razie nauka pochłania cały mój czas. A w wolnej chwili pakuję walizkę i jadę do Wilna, gdzie są dwie najbliższe osoby, które zawsze mnie wspierają. To moja mama i przyjaciółka Greta Rynkiewicz, z którą uczyłyśmy się w jednej klasie u „Kraszewskiego” – zwierza się Justyna, która bardzo dobrze zaliczyła pierwsze sesje i teraz czuje się o wiele pewniej. Podkreśla też, że jej fach, jak żaden inny, jest pełen wyrzeczeń. Należy dbać o kondycję fizyczną i o wagę, bo inaczej trudno poradzić sobie podczas zajęć fizycznych. Na lody i zimną wodę nie wolno sobie pozwolić nawet w upalne dni lata. Palenie i picie alkoholu też jest wykluczone. Przed występem szkodliwe są słodycze, bo sklejają struny głosowe.
Dziewczyna przyznaje, że nie boi się konkurencji, ponieważ ta dodaje siły i motywacji. Już się przyzwyczaiła, że każdy jest zdany na siebie.
– Mój rocznik jest koleżeński, trzymamy się razem. Jeśli zaś chodzi o śpiew i aktorstwo, to każdy walczy sam o siebie i stara się, by to jemu było jak najlepiej. Na razie jest między nami zdrowa etyczna konkurencja. Słyszałam, że na innych uczelniach różnie z tym bywa – opowiada Justyna i zdradza, że jej cichym marzeniem są Włochy, gdyż jest to kraj wielkich piosenkarzy, słońca i… serdecznych ludzi. Chce poznać tradycję i kulturę Półwyspu Apenińskiego.
– Jeśli chodzi o studia, to czuję, że trafiłam na swoje. Tyle, że w moim fachu nigdy nie można być pewnym co do przyszłości. Muszę mieć jakieś zaplecze. Może w przyszłości zrobię dodatkowe studia, bardziej praktyczne. Teraz jednak lata nauki przede mną i mój ukochany śpiew – rozważa studentka i przyznaje, że tylko determinacja i upór pozwalają na osiągnięcie zamierzonych celów i realizację marzeń.
Teresa Worobiej
„Rota”