Łucja i Czesław Jakowiczowie, których dwie córki Lucyna i Wiesława obdarzyły czternaściorgiem wnucząt, z pewnością mogą zaliczyć siebie do dziadków nowoczesnych, wszak wnuki ustawiają się w kolejce, kto i kiedy odwiedzi dziadków, bo to właśnie u nich mają nieograniczony dostęp do świata komputerów, smartfonów i telewizji.
– My, tak jak i wszyscy dziadkowie, na swój sposób rozpieszczamy wnuki. W domu jednej córki wychowuje się 9 dzieci, u drugiej 5, to normalne, że nie dostają wszystkiego, czego by chciały. Staramy się więc pomóc, choć wszystkie działania podejmujemy w porozumieniu z mamą i tatą – opowiadają państwo Jakowiczowie.
Każdego roku do redakcji „Tygodnika Wileńszczyzny” wpływa mnóstwo listów, które zawierają relacje z uroczystości poświęconych dziadkom. Są one ciepłe i serdeczne. Niektóre pisane przez nauczycieli i uczniów, innych autorami są bohaterowie tych szkolnych przedsięwzięć. Dziadkowie czują wdzięczność za poświęconą uwagę i może bardziej niż rodzice potrafią się cieszyć z osiągnięć wnuków. Dlatego też w przededniu ich święta odwiedziliśmy „wielodzietnych” dziadków, żeby podzielili się życiowym doświadczeniem kochania i rozpieszczania wnuków.
Lekarstwo na niepokój
Przy tak sporej liczbie dzieci, wydaje się, że życie dziadków kręci się wyłącznie wokół wnuków i są na każde zawołanie. A tymczasem… są dziadkami pracującymi, więc nie zawsze są dostępni. Jak sami twierdzą, rozpieszczają wnuki mądrze, czyli nie robią nic wbrew rodzicom i bez ich wiedzy.
– Kiedyś jeden z wnuków na moje pytanie, dokąd idzie, odrzekł: „Nie twoja sprawa”, więc szybko skwitowałam, że wkrótce to będzie sprawa mamy i taty. Szybko się poprawił i posłusznie odmeldował, że idzie odwiedzić kolegę, a potem wróci już do domu – wspomina pani Łucja, która lubi, żeby w domu był porządek i potrafi go utrzymać nawet przy odwiedzinach sporej gromadki latorośli.
Państwo Jakowiczowie mieszkają na działkach ogródkowych nieopodal Rokanciszek. Pobudowali się tam mniej więcej przed 20 laty, gdy ich młodsza córka Wiesława wyszła za mąż i na świat zaczęły przychodzić pierwsze wnuki.
– Na ślubie młodszej córki zięć obiecywał, że 10 wnuków na pewno nam zapewnią. Wtedy zażartowałem: „Przynajmniej jednego się dochowajcie”. Nie spodziewaliśmy się wówczas, że obie córki obdarzą nas tak licznym potomstwem – wspomina pan Czesław, dodając, że trafił im domek od sióstr dominikanek, które sprzedawały posesję w Kolonii Wileńskiej i szukały kogoś, kto by rozebrał stary drewniany dom. Dzisiaj pan Czesław cieszy się, że ma „omodlone mieszkanie”.
Oboje państwo Jakowiczowie są bardzo religijni. Cieszą się, że ich śladem poszły córki, a i wnuki nie stronią od kościoła. Uczęszczają do młodzieżowych grup religijnych, chłopcy posługują w kościele Ducha Świętego.
– Przy tak sporej gromadce dzieci często miewam różne obawy. Czasem nachodzą niepokojące myśli, jak dadzą radę, czy się nic złego nie stanie. Znalazłam na to pewien niezawodny sposób: odmówię „Ojcze nasz” i wszystkie strachy jak ręką odjął – zwierza się pani domu.
Przykład starszego pokolenia
Rodzice Łucji pochodzili z rejonu wileńskiego. Jednak wspólne życie małżeńskie ułożyli w Wilnie, gdzie urodziły się im dwie córki – starsza Halina i młodsza – Łucja. Rodzina przez jakiś czas mieszkała w Markuciach, potem – nieopodal Ostrej Bramy. Obie córki kończyły szkołę przy ul. Krupniczej, nr 11 (dzisiaj Gimnazjum im. A. Mickiewicza).
– Babcia z taty strony, Izabela, zmarła, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Pamiętam jej pogrzeb. Z kolei babcia ze strony mamy, Katarzyna, żyła długo. Wywróżyła mi w kartach, że wkrótce wyjdę za mąż i jej „przepowiednia” się spełniła. Babcia mieszkała z córką w Ginejciszkach, dokąd często jeździliśmy w odwiedziny. Z dzieciństwa zachowałam o niej ciepłe wspomnienia: opiekowała się nami, wnuczkami. Gdy przyjeżdżałyśmy, lubiła powtarzać: „Całe oczy wypatrzyłam, na was czekając” – wspomina Łucja Jakowicz, podkreślając, że w domu zawsze panowała ciepła, przyjazna atmosfera, nie było kłótni i dzieci zawsze czuły się kochane. – Najlepszy okres mego życia był wtedy, gdy po ukończeniu szkoły poszłam pracować: rano do pracy, wieczorem wracam do domu, gdzie wszystko było przygotowane, bo nadal mieszkałam z rodzicami. Nasza 4-osobowa rodzina mieszkała w ciasnym 2-pokojowym mieszkaniu. Gdy założyłyśmy swoje rodziny, to wszyscy: siostra z mężem i synem, ja z mężem i dwiema córkami oraz rodzice, mieściliśmy się w tym samym dwupokojowym mieszkaniu. Dopiero po jakimś czasie otrzymaliśmy osobne mieszkania w Poszyłajciach – opowiada pani Łucja.
Rodzice i dziadkowie Czesława Jakowicza pochodzą z Dziewieniszek. Pamięta dziadka od strony mamy – Kazimierza, który stale pracował na roli, więc i wnuk był przyzwyczajony do pracy. – Mama mamy zmarła dość wcześnie, nie zdążyłem jej poznać. Zaś dziadek Kazimierz żył długo, doczekał się i wnuków, i prawnuków. Cała rodzina spotykała się u niego na imieninach: to było wielkie świętowanie – opowiada pan Czesław, który dzisiaj majsterkuje przy domu z najstarszymi wnukami Łukaszem i Mateuszem.
Dziadkowa swoboda i dyscyplina
– Gdy dzisiaj ktoś z naszych znajomych skarży się, że ma kłopoty z jednym wnukiem, to my mówimy, że łatwiej byłoby, gdyby było ich więcej. U nas naraz gości pięcioro wnuków i dajemy radę: kaszy nagotuję dla wszystkich – śmieje się pan Czesław i dodaje, że na działkę do dziadków lubią przyjeżdżać dzieci i jednej, i drugiej córki, wszak tutaj mają więcej miejsca i większą swobodę.
O swoich wnukach dziadkowie mogą opowiadać godzinami. Dzieci młodszej córki są starsze. Nie czują się gorsze od kolegów i koleżanek w szkole z powodu tego, że pochodzą z wielodzietnej rodziny. Rodzice tak je wychowali, że nie żądają telefonów, czy tabletów. – W domu postanowiono, że pierwszą komórkę mogą otrzymać dopiero na 14. urodziny, więc cierpliwie czekają na swoją kolejkę. Poza tym starsze pomagają w wychowaniu młodszych – tłumaczy dziadek. Natomiast babcia, którą dzieci nazywają babunia, wspomina pewną zabawną historię: „Wchodzę pewnego razu do domu, a tutaj telewizor gra na całego, a na kanapie siedzi mąż i ogląda coś w telefonie, obok – dwóch wnuków, jeden z laptopem, inny z tabletem, i co chwilę spoglądają to na telewizor, to na swoje urządzenie. Na górze dziewczynki, gdy mnie spostrzegły, to się schowały pod kołdrę, bo wiedzą, że nie pochwalam zbyt długiego przesiadywania przy monitorze. Ale cóż... dziadkowie są od rozpieszczania, więc czasem można pozwolić. Dziadek udostępnia im technologie, ale śledzi, żeby zbyt długo nie marnowały na to czasu. Z kolei w domu rodzice, żeby zapanować nad tak sporą gromadką, nie zawsze pofolgują”.
Wnuki państwa Jakowiczów najlepiej lubią kaszę gryczaną z żółtym serem i schabowe przyrządzone przez babcię. Wszystkie wnuki są uzdolnione muzycznie i już od najmłodszych klas uczęszczają do szkoły muzycznej. Dziadkowie ledwo nadążają brać udział w koncertach.
Pomoc
– W miarę możliwości wyręczamy dzieci: jak się urodziła najmłodsza Ela, to doglądałem dwóch starszych chłopców. Nieraz zabierałem dzieci na basen, prowadziłem je do szkoły muzycznej, czy sportowej. Latem u nas spędzają więcej czasu. Wiesia z najmłodszymi przebywa tu przez dwa miesiące. Raz żona zabrała Dominikę na pielgrzymkę do Medjugorje – opowiada dziadek, lecz podkreśla, że córki starają się nie nadużywać dobroci rodziców. – Wolną rękę na przyjazd do dziadków mają dopiero po tym, gdy ukończą 18 lat. Najstarsza Małgorzata w ubiegłym roku przez sześć miesięcy mieszkała u nas, szykując się do matury. Teraz 11-klasista Łukasz niecierpliwie czeka na maturę, żeby zamieszkać u dziadków.
– Pamiętam ciekawe wydarzenie: obie córki były w ciąży i rozwiązanie miało być w podobnym terminie. Z tym, że Wiesia rodziła w Wilnie, a Lucyna była w Warszawie. Ja, mama, chciałam być i przy jednej, i przy drugiej. Wiesia urodziła pierwsza, odwiedziłam ją w szpitalu, przytuliłam małego Mateusza i tego samego dnia wyjechałam do Polski, do Lucyny – śmiejąc się wspomina babcia, której wtedy, jak mówi, było nie do śmiechu.
Dziadkowie Jakowiczowie mają też domowe sposoby na choroby. Przeziębienia i gorączki wnuków wyleczą naturalnymi środkami w ciągu kilku dni, dlatego, jak mówią, wnuki nie lubią przebywać u dziadków podczas choroby, bo szybko są postawieni na nogi i trzeba iść do szkoły.
Każdy inny
Po dziadku Czesławie wnuki odziedziczyły zamiłowanie sportowe: szczególnie chłopcy lubują się w boksie, a od dziadunia mają w prezencie bokserskie rękawice.
Wiesława i Zbysław są szczęśliwymi rodzicami 9 latorośli. Najstarsza Małgorzata (20 lat) dzisiaj już studiuje chemię na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Dziadkowie są przekonani, że jej przykład służy młodszemu rodzeństwu, które stara się, aby nie być gorsze od Małgosi w nauce. Łukasz (17-latek), uczy się w Gimnazjum im. Jana Pawła II w Wilnie. Wakacje ostatnio rzadko spędza u dziadków, bo znalazł sobie pracę dorywczą. Młodszy o dwa lata Mateusz (15 lat) – to intelektualista, gra w szachy, jest zaangażowany w kościele, posługuje do Mszy św. i podobnie jak starszy brat jest bokserem. Marysia (13 lat, Progimnazjum im. Jana Pawła II) ma ładny głos i uczęszcza na lekcje wokalu. Bogumił (11 lat) potrzebuje konkretnych poleceń i zawsze wszystko chce zrobić jak najszybciej. Dziadkowie podejrzewają, że Krysia (9 lat)może zostać modelką lub artystką. Inteligentny i spokojny Antek (6 lat)jest w zerówce, Stefan (4 lata) rozpoczyna edukację przedszkolną, a w domu przy rodzicach pozostaje najmłodsza, 2-letnia, Elżbieta, „przytulanka” całego rodzeństwa.
Latorośle Lucyny i Józefa – to piątka dzieci, których wszystkie imiona rozpoczynają się na literę „D”. Najstarsza Dominika (15 lat) uczy się w Gimnazjum im. A. Mickiewicza w Wilnie, gra na skrzypcach, jest zaangażowana w harcerstwie. „Wszędzie jej pełno i jest urodzoną liderką” – tak ją określają dziadkowie i przyznają, że dobrze się jej to udaje. Młodszy o dwa lata Dawid (12 lat) jest najbardziej odpowiedzialny z całego rodzeństwa, choć obecnie przeżywa nastoletni okres buntu i niepewności, którą obrać drogę. Wspólnie ze starszym, stryjecznym bratem Mateuszem jest zaangażowany w kościele. Damian (8 lat) lubi sport i walki wschodnie, uprawia judo, często jeździ na zawody, z których wraca z laurami zwycięstwa. Je dużo owoców i jagód, nigdy ich nie ma dość i chętnie chodzi do lasu, żeby nazbierać sobie i dla rodzeństwa. Kolejny – to Domicjan (6 lat), który, zdaniem dziadków, jest cichy i spokojny. Najmłodsza w tej rodzinie Diana (3 lata), choć mała, ale już się zna na pięknych strojach, stroi się w sukieneczki z falbankami, słowem – mała kobietka.
– Każdy wnuk jest inny, do każdego trzeba znaleźć inną drogę… Myślę, że nam się to udaje. Czujemy, że wnuki nas kochają i są z nami szczęśliwe. A to jest dla wszystkich dziadków najważniejsze – zgodnie twierdzą małżonkowie, którzy już układają plany, kto i do kogo pójdzie na uroczystości związane z Dniem Babci i Dziadka. Przecież do wszystkich jednego dnia nie dadzą rady…
Teresa Worobiej
"Rota"
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.