Jak przyjął Pan decyzję o wybuchu Powstania Warszawskiego?
– Z wielkim entuzjazmem i radością przyjęliśmy wiadomość, że 1 sierpnia mamy się stawić w wyznaczonym miejscu koncentracji. Jako wyszkolony w czasie wojny podchorąży po pięciu latach konspiracji i przynależności do Szarych Szeregów i VI/XXVI Obwodu AK na Pradze liczyłem, że udział w Powstaniu Warszawskim przyniesie nam tak upragnioną wolność. Budujący był też entuzjazm warszawiaków, którzy w pierwszych dniach Powstania czynnie nam pomagali. Razem z nami budowali barykady, wspomagali np. żywnością i nie tylko.
Gdzie walczył Pan w pierwszych dniach Powstania?
– Jako żołnierz III Obwodu AK na Woli w grupie szturmowej brałem udział w akcji zdobycia szpitala na Czystem, lecz bez powodzenia. Niemcy byli przygotowani, a my zbyt słabi. Zostaliśmy odepchnięci i rozproszeni. Wraz z moim przyjacielem „Szarym” Edmundem Burkiewiczem zdecydowaliśmy się powrócić na kwatery do szkoły przy ul. Karolkowej, skąd wyszliśmy do akcji, a przedtem pełniliśmy funkcje wywiadowcze. Po powrocie do szkoły dowiedzieliśmy się, że na rogu ul. Karolkowej przy Lesznie jest barykada i przy niej żołnierze 2. kompanii batalionu „Parasol” pod dowództwem „Kopcia” Stanisława Jastrzębskiego. Zgłosiliśmy się, lecz „Kopeć” odesłał nas do Domu Starców przy ul. Żytniej i tu zostaliśmy wcieleni do II plutonu 1. kompanii batalionu „Parasol”. W dniach od 3 do 5 sierpnia broniliśmy skutecznie arterii, a nawet zdobyliśmy broń i amunicję od Niemców pokotem leżących na Wolskiej. Byliśmy usatysfakcjonowani, odnosząc zwycięstwo. Nasze straty były znikome. Wielu Niemców zostało zabitych i wielu rannych. Mieliśmy do czynienia z doborowym i doświadczonym, bezwzględnym przeciwnikiem, specjalnie szkolonym w ramach oddziału SS brygady Dirlewangera, większość kryminalistów, bandziorów. Po kilku dniach walk nasze natarcie załamało się, byliśmy zmuszeni wrócić na cmentarze ewangelickie. Obrona cmentarzy nie była łatwa. Niemcy na cmentarze skierowali huraganowy ogień artylerii, moździerzy, granatników, a także wozy pancerne i czołgi. Pomimo takiej przewagi przez następne trzy dni, od 6 do 9 sierpnia, odpieraliśmy ataki. Oczywiście ponosiliśmy poważne straty, wielu zabitych i rannych. Ogromną stratą było ciężkie zranienie na terenie Domu Starców dowódcy batalionu „Parasol” Adama Borysa ps. „Pług” i wycofanie z czynnej służby. Bezpośrednie dowodzenie przejął „Jeremi” Jerzy Zborowski mający wówczas 22 lata.
Dowódca Pańskiego plutonu, sierżant podchorąży „Gryf” Janusz Brochwicz-Lewiński, obecnie generał brygady, szybko zszedł z pola walki?
– Został również ciężko ranny 8 sierpnia w czasie obrony cmentarza ewangelickiego przy ul. Młynarskiej. Byliśmy wtedy ulokowani wzdłuż grobów w odległości 10 metrów za kaplicą Halpertów, z dobrą widocznością muru cmentarnego, z otworami wybitymi działami czołgowymi, którymi wdzierała się piechota niemiecka. „Gryf” stał wśród nas, lecz wyróżniał się posturą i aktywnością. W pewnym momencie Janusz przy mnie się osunął i zobaczyłem zalaną krwią twarz. Zacząłem wzywać sanitariuszkę – do dziś nie ustaliłem, kto to był – i razem odciągnęliśmy „Gryfa” i po załadowaniu na samochód spełniający rolę sanitarki odwieźliśmy go na Stare Miasto do szpitala przy Bonifraterskiej. Jestem przekonany, że został zraniony przez strzelca wyborowego. Miał całą szczękę zniszczoną. Szpital łącznie z korytarzami pełny był pokotem leżących rannych. Na lekarzu wymusiłem, by zrobił nieodzowny pierwszy opatrunek mojemu dowódcy.
A jak przebiegały dalsze walki?
– W obronie cmentarzy kalwińskiego i ewangelickiego przebywaliśmy do 9 sierpnia. W tym dniu otrzymaliśmy rozkaz przesunięcia batalionu „Parasol” na Stare Miasto do odwodu dowódcy Grupy Północ. Późnym popołudniem objęliśmy kwatery w Pałacu Krasińskich. Z Pałacu Krasińskich wychodziliśmy na pozycje obronne rozmieszczane na terenie byłego getta. Niezależnie od nieprzerywanego ognia artyleryjskiego, moździerzowego oraz granatników zastosowano ciężką artylerię, tzw. krowy, szafy niszczące i zapalające budynki, jak również systematyczne nękające naloty samolotowe, bombardujące zajęte przez nas pozycje. Oczekiwaliśmy nadaremnie konkretnej pomocy ze strony sojuszników w formie desantu, zrzutów broni i amunicji. Dokonywane zrzuty nie zawsze do nas docierały. Brakowało też nowych kadr, na które liczyliśmy, że dotrą do nas drogą lotniczą. Po nieudanej próbie połączenia się z Żoliborzem, a później ze Śródmieściem w nocy z 31 sierpnia na 1 września główny trzon batalionu oraz gros rannych i chorych kanałami przeszedł do Śródmieścia. Jako ranny przeszedłem również.
Walczył Pan do końca Powstania?
– Po przejściu kanałami do Śródmieścia i po krótkim odpoczynku w zespole scalonego oddziału w liczbie około 140 ludzi (dwa plutony) przeszedłem na Czerniaków i od 9 września czynnie uczestniczyłem w walkach obronnych ulic Ludnej, Okrąg, Solec i Wilanowskiej. Tu, na Czerniakowie, obrona pozycji była bardziej uciążliwa, a Niemcy od początku zastosowali goliaty i czołgi. Wreszcie w ostatnim momencie z 23 na 24 września dostałem się wpław na drugi brzeg Wisły. Płynąłem w obosiecznym ogniu ostrzału ckm z przyczółków mostowych.
Powstanie Warszawskie miało sens? Dziś też by Pan walczył?
– Teraz to ja jestem staruszek i od wielu lat mamy spokój. Ale gdyby to było konieczne, z całą pewnością poszedłbym. Jestem przekonany, że nasza dzisiejsza młodzież również nie zawahałaby się, pomimo tej dyskusji o bezsensowym Powstaniu Warszawskim. To prawda, że wielu żołnierzy i cała przyszła kadra dała ofiarę krwi, jak również zginęły wielkie rzesze ludności cywilnej, podobnie jak w innych powstaniach z przeszłości w obronie Ojczyzny. Moim zdaniem, wszystkie współczesne zrywy niepodległościowe powstały dzięki naszej przeszłości. Miłość do Ojczyzny czynami się mierzy.
Ma Pan dziś 93 lata, wkrótce ukaże się pierwsza Pana książka.
– Biografię żołnierzy batalionu „Parasol” opracowywałem jako uzupełnienie książki śp. Piotra Stachiewicza pt. „Parasol”. Doszedłem do wniosku, że byłoby dobrze, gdyby mi się udało opracować życiorysy maksymalnej liczby byłych żołnierzy zarejestrowanych w batalionie „Parasol”. Moje dzieło rozpocząłem w 2000 roku i zakończyłem w 2014 roku. Mam nadzieję, że książka ukaże się we wrześniu tego roku. Moją pracę wykonałem bezinteresownie, aby utrwalić pamięć moich współtowarzyszy walki.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik"
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.