Abp Pierbattista Pizzaballa przypomniał, że w Izraelu żyje około 130 tys. chrześcijan, którzy są Arabami oraz 80 tys. chrześcijańskich imigrantów. W Palestynie natomiast żyje około 50 tys. wyznawców Chrystusa. Wskazał także, że złe wrażenie na tamtejszej wspólnocie wywierają informacje o sytuacji chrześcijan w Iraku czy Syrii. Jeżeli bowiem tam dzieją się takie rzeczy, to dlaczego nie miałyby dziać się u nas? – pytają chrześcijanie.
Mówiąc o wpływie Kościoła katolickiego na sytuację w Ziemi Świętej, włoski franciszkanin zaznaczył, że trudno jest mu wypełniać szczególne zadania, bo jest on w całkowitej mniejszości. „Naszą rolą nie jest budowanie mostu między Izraelczykami a Palestyńczykami – stwierdził abp Pizzaballa. – Jeżeli bowiem chcą ze sobą rozmawiać, to mogą to robić także i bez nas”. Przyznał jednak, że pomimo tego, Kościół jest tam ważny choćby ze względu na wielką rzeszę pielgrzymów, którzy przybywają z całego świata, aby odwiedzić miejsca święte.
Ponadto Kościół pokazuje pewien styl życia. „Na tej tak skonfliktowanej ziemi – powiedział administrator apostolski łacińskiego Patriarchatu Jerozolimy – możemy być przykładem tego, jak nie używać siły, nie mieć wrogów, szukać i budować dobre relacje międzyludzkie ze wszystkimi. To nie jest czas na wielkie gesty. Kościół musi szukać sposobu na tworzenie małych więzi, małych mostów ze wszystkimi, zgodnie z naszym chrześcijańskim stylem życia”.
Na podst. vaticannews.va