Rektorem wileńskiego seminarium został Ksiądz po raz drugi: pełnił tę funkcję w latach 1997-2001 i teraz – od roku 2015. Kilka promocji księży wyszło spod księdza ojcowskich skrzydeł. A jak dojrzewało powołanie u Księdza, czy rodzina miała na nie wpływ?
Wychowałem się w katolickiej rodzinie, ale moi bliscy nie mieli wpływu na wybór mojej drogi życiowej. Zdecydowaną rolę odegrał proboszcz tej wsi – ks. Karl Genau. Namówił mamę, żeby wysłała mnie na naukę do gimnazjum. Twierdził, że z moimi zdolnościami mogę zrobić coś więcej niż tylko zająć się rolnictwem na wsi. Powiedział wówczas do rodziców: „Wasz syn odda Kościołowi albo wielką przysługę, albo zrobi wielką szkodę”. Proboszcz wtedy też pomógł naszej rodzinie finansowo w moim kształceniu. Gimnazjum znajdowało się w Heiligenstadcie i jeszcze do lat 50. było katolickie. Wykładały w nim siostry zakonne. Gdy ja się uczyłem w szkole, to w tym mieście pracowali dwaj młodzi ambitni kapłani: Georg Sterzinski, późniejszy kardynał i metropolita Berlina i ks. Joachim Meisner, późniejszy kardynał i metropolita Kolonii. Naukę religii dla nas – gimnazjalistów – prowadził ks. Joachim Meisner. Na zajęcia te chodziliśmy do kościoła, ponieważ w szkołach kraju komunistycznego, jakim były Niemcy Wschodnie, nie było mowy o wychowaniu w duchu chrześcijańskim. Pamiętam, że po pierwszej lekcji religii poszedłem do księdza i powiedziałem: „Niech się ksiądz nie złości, ale mój wiejski proboszcz, ciekawiej opowiada niż ksiądz dla gimnazjalistów”.
Po ukończeniu gimnazjum przyszedł czas na wybór studiów. Nie od razu zdecydował się Ksiądz na studia teologiczne…
W szkole miałem bardzo dobrych nauczycieli języka rosyjskiego, łacińskiego i angielskiego. Dzięki nim zdecydowałem o wyborze studiów i zawodu – nauczyciel języków obcych. Ks. Meisner się wtedy zezłościł i powiedział mi, że w naszym komunistycznym kraju katolik nie może być nauczycielem. Ja się wtedy z nim nie zgodziłem. Po latach studiów, gdy się zetknąłem z pracą pedagogiczną w niemieckiej szkole, przyznałem mu rację… Już podczas praktyk stwierdziłem, że nie mogę pracować w środowisku, gdzie jest tak bardzo krzewiona ideologia komunistyczna. Wtedy też chciałem rzucić studia i pójść do seminarium.
Jednak zmienił Ksiądz zdanie i postanowił ukończyć studia?
Kościołem akademickim Najświętszej Maryi Panny w Lipsku opiekowali się księża z Oratorium św. Filipa Neri. Ich duszpasterstwo zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Można powiedzieć, że w tej parafii otrzymałem mój „drugi chrzest”. Gdy podjąłem decyzję o zmianie studiów, pojechałem do Erfurtu do ks. prof. Heinza Schürmanna, słynnego niemieckiego biblisty. To on mnie zachęcił do kontynuowania studiów, a nawet podjęcia pracy w zawodzie. Powiedział wówczas: „Niech się pan nie martwi, jeśli Bóg pana powołuje, to On znajdzie sposób, aby mieć pana wśród duchowieństwa. Jestem bardzo wdzięczny mu za tę radę. Dzięki temu zdobyłem więcej doświadczenia na drodze wiary. Po studiach slawistycznych pracowałem przez rok jako nauczyciel, w zwykłej szkole. Jednym z moich uczniów, z którym mam kontakt do dzisiaj, był premier Saksonii-Anhalt Reiner Haseloff. Po roku napisałem do biura oświaty regionu, że nie zgadzam się z celem wychowania szkoły komunistycznej: nie byłem wychowywany w takim duchu i sam nie będę wychowywał tak młodzieży.
Kończył Ksiądz studia slawistyczne. Wtedy też się nauczył polskiego?
Slawistyka w Niemczech Wschodnich – to były wyłącznie studia filologii rosyjskiej. Języka polskiego uczyłem się na lektoracie: zaczęło nas wówczas 10 studentów, a skończyło dwóch. Litewskiego, natomiast, uczyłem się już nieco później: gdy jako kapłan zaprzyjaźniłem się z ludźmi z Litwy.
Czyli Bóg znalazł sposób, żeby mieć młodego Fischera wśród duchownych?
Tak. Wstąpiłem do Oratorium św. Filipa Neri, po rocznym nowicjacie rozpocząłem studia teologiczne w seminarium w Erfurcie, które kończyłem w roku 1976 i po dwóch latach otrzymałem sakrament święceń. Nie byłem księdzem diecezjalnym, dlatego nie składałem ślubu posłuszeństwa biskupowi, tylko swemu przełożonemu. Co ciekawe, że po półtora roku sam zostałem przełożonym. Czyli ślub posłuszeństwa złożyłem sobie samemu... I, mam nadzieję, że pozostałem sobie wierny. Inną ciekawostką z tego momentu jest historia mego obrazka prymicyjnego. Jako hasło wybrałem fragment z ewangelii według św. Jana „Prawda was wyzwoli” (J 8,32). Pół roku czekałem na pozwolenie władz komunistycznych na wydruk obrazków z takim tekstem.
Jak wyglądały pierwsze lata pracy duszpasterskiej?
Gdy wstąpiłem do Oratorium św. Filipa Neri, to język polski był mi bardzo potrzebny, ponieważ w tej parafii w Lipsku od lat była prężna wspólnota wiernych polskojęzycznych. Nawet przed I wojną światową były tam odprawiane Msze św. po polsku. W latach 60.-70. przybywało do pracy wielu ludzi z Polski. Rozpoczynając posługę w parafii, tylko ja mogłem mówić kazania po polsku. Po jakimś czasie przyjechali kapłani z Polski, m.in. ks. Wiktor Skworc, obecny metropolita archidiecezji katowickiej.
Po święceniach pracowałem jako duszpasterz dzieci, potem młodzieży – i naszej parafii, i całego dekanatu lipskiego. Było to w czasie dość ostrej konfrontacji pomiędzy Niemcami Wschodnimi a Zachodnimi. Na terenie kraju były instalowane rakiety – co groziło konfliktem zbrojnym. Powstała wówczas i w naszej parafii wschodnioniemiecka sekcja ruchu Pax Christi, jednoczącego chrześcijan różnych obrządków w modlitwie o pokój. Wtedy oficjalną pozycją Kościoła katolickiego w Niemczech Wschodnich było nie mieszanie się do polityki. Gdy ruch grup, troszczących się o pokój, prawa człowieka i ochronę przyrody powstawał w Niemczech Wschodnich, to włączyło się do niego 150 grup ewangelickich i tylko dwie katolickie. Jedynie ks. Wolfgang Luckhaupt, były sekretarz biskupa Ottona Spülbecka w Dreźnie i ja – w Lipsku – zorganizowaliśmy takie wspólnoty modlitewne. Byliśmy jedyni, którzy wzięli w tym udział.
Od początku był Ksiądz zagorzałym przeciwnikiem ideologii komunistycznej. Włączał się także w organizowanie działalności charytatywnej dla krajów byłego bloku sowieckiego w Europie Środkowowschodniej. Jak to się stało, że na drodze życiowej Księdza pojawiła się Litwa?
Nasze środowisko akademickie w Lipsku organizowało letnie spotkania dla studentów katolickich z Europy Środkowowschodniej. W 1970 roku po raz pierwszy odwiedził nas Leonas Petravičius – wspaniały germanista i tłumacz. To od przyjaźni z nim rozpoczęła się moja przyjaźń z Litwą i Litwinami. Wtedy też nauczyłem się języka litewskiego. A pierwszy kontakt z tym krajem miałem nie przez Kościół, ale poprzez sztukę. Leonas zapoznał mnie ze środowiskiem Szkoły Sztuk Pięknych imienia Čiurlionisa w Wilnie.
A tak na dobre, to na Litwę przyprowadziły mnie akcje charytatywne. Kiedy się dowiedziałem, że w Wilnie powstaje jadłodajnia dla bezdomnych „Betania”, to w Niemczech zorganizowałem akcję Dziesięć obiadów za dwie marki. Za zebrane pieniądze planowałem, że zakupię żywność i przywiozę na Litwę. Ale moja siostra „wybiła” mi ten pomysł z głowy: „Jesteś typowym księdzem” – powiedziała. – „Przecież twoich ziemniaków i makaronów nie trzeba na Litwie. Oni tam potrzebują pieniędzy”. Zbieraliśmy pieniądze, które przywiozłem ówczesnemu arcybiskupowi kard. Juozasowi Audrysowi Bačkisowi. Gdy się dowiedział, że mam doktorat z teologii, złożył mi propozycję podjęcia pracy w seminarium. Przyjeżdżałem do alumnów z wykładami, jakiś czas wykładałem na ówczesnym Uniwersytecie Pedagogicznym.
Gdy po raz pierwszy został Ksiądz rektorem seminarium, wypadło to na lata budowy nowego budynku. Jak Ksiądz wspomina tamten czas?
Nie jestem aż na tyle naiwny, żeby myśleć, że zostałem powołany na to stanowisko tylko z racji na moje kwalifikacje. Funkcję tę mi zaproponowano chyba i dlatego, że należałem do rady funduszu niemieckiej katolickiej organizacji charytatywnej Renovabis.
Pracując jeszcze w Niemczech, kontaktował się Ksiądz także ze wspólnotami Kościoła katolickiego w innych krajach bloku sowieckiego.
Ważnym wydarzeniem było spotkanie przedstawicieli Kościołów chrześcijańskich w Bazylei w roku 1989. Przez wschodnioniemiecką konferencję biskupów zostałem oddelegowany do grupy przygotowującej konferencję. Dla mnie to było ciekawe doświadczenie, bo po raz pierwszy mogłem wyjechać na Zachód. Spotkali się wówczas ludzie, którym zależało na przyszłości Kościoła. Wtedy też dzięki oratorium, miałem kontakty z podziemnym Kościołem w Czechach, szczególnie z obecnym biskupem – wtedy jeszcze tylko kapłanem – Václavem Malým. Jego także zapraszaliśmy do Bazylei, ale czechosłowacki rząd komunistyczny nie wydał pozwolenia na wyjazd.
W czasie zjazdu potajemnie zorganizowałem zebranie wszystkich delegatów z krajów wschodnioeuropejskich. Udział wzięły delegacje kościołów chrześcijańskich ze wszystkich krajów Europy Środkowowschodniej. Wydarzenie było ukryte, a rozmowy na nim bardzo otwarte. Np. delegaci czeskiej grupy otwarcie powiedzieli, którzy z nich są współpracownikami KGB i wyprosili ich ze spotkania. Była to ostra konfrontacja w grupach krajów Związku Radzieckiego. Co ciekawe, że Litwini podkreślili wówczas, że występują oficjalnie jako delegacja z Litwy, a nie z ZSRR. Za ich przykładem poszli Łotysze i Estończycy, którzy poprosili, żeby na kartkach informacyjnych było napisane Łotwa i Estonia. Już wtedy można było zrozumieć, że w tych trzech krajach bałtyckich coś się dzieje…
Przygotowaliśmy też oficjalny protest do rządu Czechosłowacji, że nie pozwolili na wyjazd ks. Václavowi Malemu, tylko wysłali na jego miejsce księdza ubeka.
Kto reprezentował Litwę?
To m.in. Nijolė Sadunaitė, ks. Vaclovas Aliulis, Petras Kimbrys, Vytautas Ališauskas... Co ciekawe, niektórzy wahali się, czy warto wystosować protest do Czechosłowacji. Wtedy wstali Petras Kimbrys i Vytautas Ališauskas i odważnie zaproponowali: „Skoro wy się boicie, to my napiszemy ten protest w naszym imieniu”. Protest został odczytany publicznie podczas jednego ze spotkań w Bazylei. Wydarzenie to, choć bardzo mało znane, miało wpływ na dalszy bieg historii w Europie. Ważne było też to, że delegacje krajów, które były za żelazną kurtyną, mogły się ze sobą spotkać, dowiedzieć, czym żyje Kościół na Zachodzie. I wszystkim było wiadomo, że każdy chce tego samego: końca komunizmu.
Często lubimy ponarzekać na Zachód, że stamtąd przyszło też wiele złego. Jakie wrażenie ma Ksiądz?
Kościół katolicki i ewangelicki we Wschodnich Niemczech istniał dzięki pomocy i materialnej, i duchowej z Zachodu. Często kapłani z Niemiec Zachodnich przyjeżdżali na Wschód. Osobiście jestem wdzięczny za to wsparcie. W Niemczech jest 34 mln katolików i 34 mln protestantów. Ostatnio jest już 5 mln wyznawców islamu i coraz więcej ateistów, szczególnie na wschodzie. Określiłbym to następująco: w Niemczech Wschodnich ateizm jest nagi, zaś w Zachodnich – w strojach ludowych. Bardzo wielka i bogata jest tradycja, która ogranicza się do form i obrzędów, a treść jest pomijana.
Czy nie podobnie jest na Litwie?
Zauważyłem u niektórych ludzi utożsamianie katolicyzmu z tradycją: jestem katolikiem, więc na Wigilię muszę zjeść określone potrawy, czy na Wielkanoc malować jajka. A gdy się spyta ich o treść wiary, to tylko nieistotna część zna dobrą odpowiedź. Zauważyłem, że i w Polsce powoli zachodzi podobne zjawisko. Na Litwie od początku pracowałem w parafiach dwujęzycznych. Zawsze odnoszę wrażenie, że przekazywanie wiary w rodzinach pochodzenia polskiego lepiej funkcjonuje, niż w rodzinach litewskich. Być może jest tak dlatego, że struktury socjalne w rodzinach polskich są mocniejsze niż w rodzinach litewskich.
Jest Ksiądz wykładowcą i wychowawcą kilku roczników kapłanów. Czy się różni młodzież z lat 90. i ta, która teraz rozpoczyna studia w seminarium?
Cieszę się, że przynajmniej część tych, którzy przy mnie ukończyli seminarium, zrozumieli, czego chciałem i czego nauczałem. Że są oddani wiernym i rozumieją, że są powołani ludowi Bożemu, a nie sobie. Cieszę się, jak widzę wielkie oddanie młodych kapłanów, którzy pracują z ludźmi, pomagają im. Nie wystarczy ludziom mówić o miłości i miłosierdziu, ale trzeba praktykować te cnoty. Narzędziem kapłana nie może być palec wskazujący i przynaglenie wiernych do tego, że muszą stale coś robić. Kapłan powinien sam służyć przykładem.
Różnią się młodzi przede wszystkim tym, że w tamtych czasach byli to ludzie starsi. Po latach komunizmu, gdy nie mogli być w seminarium, zostały im wreszcie otwarte drzwi do kształcenia duchowego... Teraz są młodsi, ale i wtedy, i teraz, tylko połowa kończy.
Poruszył Ksiądz bolesny temat braku powołań… Od czego to zależy?
Jestem przekonany, że nie ma problemu braku powołań, tylko sposobu życia księży. Bardzo wiele zależy od tego, jaki jest ksiądz w parafii. Czy on jest oddanym i poświęcającym się całą duszą i sercem kapłanem, czy też jest tylko urzędnikiem kościelnym. Ważne jest, żeby plebania była otwartym domem: to nie może być twierdza, gdzie się chowa ksiądz, ale dom otwarty dla wszystkich. Są parafie, gdzie przynajmniej co drugi rok jest powołanie, i są takie, gdzie od wielu lat nie ma ani jednego kandydata w seminarium. Są dwa ważne elementy: pierwszy – to rodzina, drugi – przykład księdza.
Jak wygląda życie w Oratorium św. Filipa w Wilnie?
Cieszę się, że w tym dniu, gdy ponownie zostałem rektorem seminarium, to zgłosili się do mnie kapłani z wileńskiej archidiecezji z prośbą o wstąpienie do oratorium. Są już w nowicjacie. Niedawno jeszcze jeden złożył prośbę o dołączenie do naszej wspólnoty. Spotykamy się we wtorki na wspólnej modlitwie i adoracji. A potem, już drugi rok, czytamy Pismo Święte, ewangelię według św. Łukasza. Dzielimy się też, czym Słowo Boże przemówiło do każdego z nas osobiście. W danym momencie nasze oratorium, które się mieści na Antokolu, na drugiej stronie kościoła śś. Piotra i Pawła, liczy dwóch kapłanów założycieli, dwóch nowicjuszów i dwóch kandydatów.
Kiedy wstąpiłem do oratorium, naszym przełożonym był znany teolog biblista i za każdym razem, gdy napisał nową książkę, najpierw dawał przeczytać naszej kucharce i sekretarce, żeby kobiety podkreśliły to, czego nie rozumieją. Uważał i tego samego nauczył nas, że głoszenie Słowa Bożego ma być klarowne dla wszystkich.
Czytanie Pisma Świętego i stała modlitwa – to najważniejsze rzeczy w życiu chrześcijanina, które pozwalają mu rozwijać się duchowo. Modlitwa ma bardzo wielką moc… Życzyłbym każdemu, aby doświadczył, jak wielka moc tkwi w modlitwie.
**
Filipini, inaczej oratorianie – Kongregacja Oratorium św. Filipa Neri – stowarzyszenie księży katolickich założone w 1551 przez św. Filipa Neri w Rzymie. Ich nadrzędnym celem jest pokazywanie ludziom, że można jednocześnie być wesołym i wierzyć. Cechuje ich łagodny charakter i życzliwość. Na świecie są 92 oratoria. Około 860 księży i ok. 60 braci. Są w Europie – we Włoszech, w Austrii, Szwajcarii, Hiszpanii, Francji, Słowacji, Polsce, na Litwie, w Anglii, Niemczech, Holandii; a także w Afryce Południowej, w Kanadzie, Stanach Zjednoczonych Ameryki, na Jamajce, w Meksyku, w Kostaryce, Brazylii, Argentynie, Chile i Kolumbii. Planowane jest odnowienie wspólnot w Indiach i w Togo w Afryce.
Teresa Worobiej
Fot. autorka
"Tygodnik Wileńszczyzny"
Komentarze
Stawiliśmy znaczny opór lewackim i marksistowskim siłom. I także my daliśmy impuls do powstania wiernych. Inne kraje dzięki temu również zaczynają budzić się z letargu i też mają dość tych szkodliwych, upodlajacych ludzi ideologii
Jestem przekonany, że nie ma problemu braku powołań, tylko sposobu życia księży. Bardzo wiele zależy od tego, jaki jest ksiądz w parafii. Czy on jest oddanym i poświęcającym się całą duszą i sercem kapłanem, czy też jest tylko urzędnikiem kościelnym.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.