Książka „Martyrologia duchowieństwa archidiecezji wileńskiej 1939-1945” ukazała się w marcu br. w białostockim wydawnictwie BUK, natomiast już w środę, 26 kwietnia o godz. 17.30, Dom Kultury Polskiej w Wilnie, wspólnie z Białostockim Oddziałem Instytutu Pamięci Narodowej, organizuje jej prezentację z udziałem autora, wileńskiemu czytelnikowi. Zanim książka znajdzie się w rękach czytelników, proponujemy rozmowę z ks. dr. Tadeuszem Krahelem o naukowym odkrywaniu archidiecezji wileńskiej, losach jej kapłanów i najważniejszym przesłaniu, że prawda wyzwala.
Wspomniał Ksiądz kiedyś, że wychowywał się w promieniach Grodna, czy wpływ małej ojczyzny miał znaczenie na wybór drogi życiowej i naukowej?
Bliżej Grodna, czyli do parafii różanostockiej, przeprowadziliśmy się w 1948 roku, skąd było niecałe 30 km do miasta. Wpływ tej małej ojczyzny później się kształtuje. W młodości człowiek raczej nie zdaje sobie z tego sprawy. W Różanymstoku jest wielkie sanktuarium maryjne, w którym odbywały się piękne nabożeństwa. Jako młody chłopak byłem zauroczony, gdy w kościele różaniec albo nieszpory śpiewali na zmiany: mężczyźni i kobiety. To było takie urokliwe… A kiedy dobry organista na końcu Mszy św. wciskał registry, to cała świątynia, zdawało się, że unosi się ku niebu… Takie wspomnienia pozostały z dzieciństwa i młodości. Po maturze nie od razu poszedłem do seminarium. Uczyłem się w salezjańskim gimnazjum w Różanymstoku, które zamknięto w 1954 roku, 30 czerwca w dniu całkowitego zaćmienia słońca. Różanystok otoczyła milicja i kazano salezjanom się wynosić. Utworzono tu technikum rolnicze oraz rachunkowości rolnej. Kuratorium oświaty wysłało moje papiery do technikum rachunkowości rolnej, które utworzono tu dla tych, którzy byli po 9. klasie gimnazjum. Pobyłem w nim dwa tygodnie. Nie odpowiadała mi kadra nauczycielska i nie znosiłem takich przedmiotów, jak towaroznawstwo czy księgowość. Zacząłem więc uczyć się w Ogólnokształcącym Liceum Korespodencyjnym w Białymstoku i pomagałem rodzicom w pracy na roli.
Po maturze trochę popracowałem poza domem rodzinnym i poszedłem na KUL, na polonistykę. Zawsze byłem zafascynowany historią i językiem polskim, może dlatego, że się wychowałem na „Trylogii” Sienkiewicza, którą czytałem już w klasie czwartej. Jednak po roku podjąłem ostateczną decyzję – idę do seminarium. Po ukończeniu w 1964 r. seminarium w Białymstoku i po kilku latach pracy w dwóch parafiach, poprosiłem moją władzę o możliwość dalszych studiów, tym razem historii Kościoła na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim.
A jak przebiegały studia?
Pierwsze miesiące były trudne. Po latach pracy na parafiach bieganie na wykłady, lektoraty, seminaria nie należało do rzeczy łatwych. Byłem już „podstarzały” jak na studenta. Pracę magisterską pt. „Schematyzmy diecezji wileńskiej jako źródło historyczne”, napisałem pod kierunkiem ks. prof. Stanisława Librowskiego, natomiast na studia doktoranckie przeniosłem się do Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie. Tu pod kierunkiem ks. prof. Eugeniusza H. Wyczawskiego napisałem dysertację pt. „Historiografia diecezji do 1939 roku”. Oba tematy umożliwiły zapoznanie się ze stanem badań nad archidiecezją wileńską, z wydanymi źródłami i opracowaniami. Tak się złożyło, że w trakcie zbierania materiałów zapoznałem się u księży Marianów w Warszawie z litewskim historykiem ks. Józefem Vaišnorą. On zaproponował mi wyjazd do Rzymu. Skorzystałem z tego. W Rzymie – w domu generalnym Księży Marianów i Papieskim Kolegium Litewskim – mogłem przestudiować litewską literaturę przedwojenną i emigracyjną na temat diecezji wileńskiej (był to rok 1974). Wcześniej chodziłem na lektorat języka litewskiego na Uniwersytecie Warszawskim.
Jak wyglądała sytuacja archidiecezji wileńskiej w tym czasie?
Przed wojną archidiecezja wileńska była największą w Rzeczpospolitej. Obejmowała całe województwo wileńskie, część nowogródzkiego i część białostockiego – ponad 53 tys. km kwadratowych, od Puszczy Białowieskiej na południu po rzekę Dźwinę na północy. Jego specyfiką był nie tylko olbrzymi obszar, ale i skład narodowościowy i wyznaniowy. Duchowni i wierni w czasie II wojny światowej wiele wycierpieli w czasie okupacji sowieckiej i niemieckiej. Po wojnie natomiast archidiecezja została podzielona granicami państwowymi. Olbrzymia jej część znalazła się w granicach Związku Sowieckiego, w Litewskiej i Białoruskiej Republice, a mała część w granicach Polski. W Białymstoku powstał nowy ośrodek administracji kościelnej, zwany archidiecezją w Białymstoku, do którego został wydalony z Wilna przez władze sowieckie arcybiskup metropolita wileński Romuald Jałbrzykowski. Dzieje więc diecezji wileńskiej były bardzo złożone, ale i fascynujące. Uważałem za swój obowiązek dokumentować i opracowywać tę historię, do której źródła były trudno dostępne. Uważałem za konieczne zwłaszcza gromadzić informacje o losach duchowieństwa w czasie wojny, a także i prześladowań sowieckich po wojnie.
Wykładał Ksiądz w seminarium duchownym w Białymstoku. Swoje zamiłowanie do badań nad historią Kościoła przekazał Ksiądz także swoim uczniom, którzy poszli w ślady swego mistrza – ks. dr. Tadeuszowi Kasabule i ks. dr. Adamowi Szotowi. Ale nie tylko oni towarzyszyli Księdzu w spotkania z „żywą historią”?
Cieszę się, że mam wybitnych uczniów, historyków. Celowo ich ukierunkowałem, żeby jeden był od czasów starszych, a drugi – od historii nowożytnej. Oprócz wspomnianych przez Panią, trzeba jeszcze wymienić ks. dr. Andrzeja Kakarekę, historyka prawa z ukierunkowaniem na diecezję wileńską.
Wiele czasu spędziłem w archiwach i bibliotekach wileńskich. Bardzo życzliwie traktowano mnie w Bibliotece Litewskiej Akademii Nauk im. Wróblewskich. Dyrektor Juozas Marcinkevičius pozwalał mi korzystać z jeszcze nieskatalogowanych archiwaliów kościelnych, w tym – kurii arcybiskupiej i seminarium. Na zawsze pozostanie mi w pamięci spotkanie z nim po jego przejściu na emeryturę. Powiedział wówczas: „Wczoraj byłem na grobie Tadeusza Wróblewskiego, złożyłem kwiaty i powiedziałem – zrobiłem, co mogłem”. Była to aluzja do starań o uratowanie Biblioteki Litewskiej Akademii Nauk, kiedy chciano ją zlikwidować i rozparcelować po różnych bibliotekach i archiwach, a przecież była to fundacja Wróblewskich dla miasta Wilna.
Ważną rzeczą było też poznanie z autopsji parafii, kościołów i cmentarzy na terenie archidiecezji, spotkanie z ludźmi, wywiady. Dzięki życzliwym ludziom mogłem odwiedzić prawie wszystkie parafie archidiecezji w granicach Litwy i Białorusi. Wymienię tu przynajmniej Adama Pawłowskiego, Jana Mincewicza, ks. Tadeusza Kasabułę, ks. Jana Puzynę, ks. Anatola Parachniewicza, którym z tego miejsca wyrażam moją wdzięczność.
Jak zapamiętał Ksiądz „wycieczki” po parafiach archidiecezji?
Gdy w roku 1977 zaczynałem przeprowadzać wywiady, nie miałem należytej wiedzy, która pozwoliłaby wydobyć z interlokutorów o wiele więcej informacji. Bywały spotkania przypadkowe i ograniczone czasowo, jak np. z ks. Bolesławem Zabłudowskim (po sowieckich łagrach i służbie w armii Andersa pozostał w Anglii), kiedy jedyny raz przyjechał do Polski w 1992 roku. Spotkałem go na obiedzie w Seminarium Duchownym w Białymstoku i… prawie wszystkie serwetki obiadowe zostały zapisane. Dzisiaj z tych kapłanów, z którymi przeprowadziłem wywiady, żyje tylko ks. Antoni Dilys w Wilnie. Trzeba też wspomnieć ks. Władysława Klinickiego, który jest drugim (oprócz ks. Antoniego), żyjącym alumnem Seminarium Duchownego w Wilnie w latach wojny. Uciekł on w Warszawie z transportu wiozącego kleryków na roboty przymusowe do Niemiec. Później trafił do więzienia na Pawiaku, potem był w obozie w Dachau, a po wojnie pracował w Brazylii i dziś ma już 103 lata.
Nieraz spotkania z miejscową ludnością były bardzo przejmujące… Np. w Prozorokach (dekanat głębocki) ludzie opowiadali, jak z kościoła zrobiono magazyn kołchozowy i zarządzono zniszczenie ołtarza. Nikt nie chciał się podjąć tej barbarzyńskiej roboty. Wreszcie znaleźli kogoś, kto się odważył zerwać krzyż z ołtarza i podczas tej „roboty” spadł i się połamał. Przypisano to karze Bożej i nie ruszano nic więcej. W Nowej Rudzie natomiast podjechano maszynami, żeby powyrzucać i wywieźć rzeczy kościelne. Ludzie protestowali, ale to nic nie pomagało. Kiedy urzędnicy sowieccy weszli od kościoła, żeby niszczyć, wtedy jedna parafianka krzyknęła przeraźliwym głosem – Jezu nie daj się! Przestraszyli się i zostawili kościół w spokoju. W parafii Dubrowy pierwszy raz byłem ponad 20 lat temu, zastałem kościół w ruinie, tylko mury, prawie nie było widać ścian, tak był obrośnięty drzewami i krzewami, w środku też rosły drzewa… W zaroślach zapuszczony pomnik na mogile ks. Edwarda Murończyka i dokładna data śmierci (partyzantka sowiecka go zamordowała). Dzisiaj miejsce oczyszczone i pomnik odnowiony.
Na pewno jeszcze sporo jest do opracowania… Pod jakim kątem?
Osobiście widzę potrzebę opracowań historycznych z najnowszych dziejów – od wybuchu II wojny światowej po czasy współczesne. Chociaż to jest temat trochę niewdzięczny. Prawda historyczna niektórych może zaboleć. Sprawy polsko-litewskie, polsko-białoruskie, a także komunistyczne są trudne… Trzeba np. pokazać, jak partyzantka sowiecka mordowała miejscową ludność, co m.in. wynika z tej książki o martyrologii. Kolejna kwestia – to problem Żydów… Niedawno białoruska noblistka Swiatłana Aleksijewicz, w wywiadzie w Ameryce powiedziała, że księża katoliccy z ambon nawoływali do mordowania Żydów. Powołała się przy tym na jakiegoś dziennikarza. Jak można takie rzeczy mówić nie znając żadnych konkretów? Nawet relacje niemieckie z okresu wojny mówią o tym, że ludność Wileńszczyzny nie poszła na współpracę z Niemcami, i że ratowała Żydów. Z moich wywiadów i relacji wynika, że właśnie księża katoliccy razem ze swymi parafianami ratowali Żydów i zapisali w tym względzie piękną kartę. A przecież za to groziła kara śmierci. Kilku księży za to zginęło.
W swoich badaniach odsłania Ksiądz rzeczy trudne do przełknięcia. I choć mówi się, że prawda wyzwoli, to może powinno minąć niejedno pokolenie, żeby ludzie mogli przyjąć prawdę historyczną, żeby w przyszłości takie rzeczy się nie powtórzyły?
Są rzeczy trudne. Nie można na nie jednak patrzeć przez pryzmat jakiejś ideologii czy szowinizmu, czy poddawać się jakimś kompleksom. To co było, należy już do przeszłości, do historii. Chodzi tu o prawdę historyczną, by z bolesnych przeżyć wyciągać wnioski i naukę na przyszłość. Teraźniejszość i przyszłość trzeba budować na prawdzie.
Opisał Ksiądz w książce też losy kapłanów, którzy uniknęli aresztowania i wywózek, bo ktoś ich uratował, musieli przez wiele lat się ukrywać…
Jest grupa księży, których uwzględniłem, a którzy zdołali uniknąć aresztowania, np. bł. ks. Michał Sopoćko, ks. prof. Ignacy Świrski, ks. prof. Władysław Rusznicki. Ks. Sopoćko ukrywał się w Czarnym Borze, ks. Świrski przechowywany był w majątku koło Turgiel, potocznie ludzie mówili na niego „dziadunio”, a Rusznicki ukrywał się na wsi w Pryciunach, pod opieką Sióstr od Aniołów. Z okolic Lidy cała grupa księży uniknęła uwięzienia, kiedy były wielkie aresztowania księży w ramach akcji „Polenaktion” – to była akcja przeciwko polskiej inteligencji, na polecenie władz w Berlinie. W połowie 1942 roku, wielu księży rozstrzelano w okolicach Nowogródka, Baranowicz, Lidy, Berezwecza, Woropajewa, Wołkołaty. Śmierć poniosło też kilkunastu kapłanów z diecezji pińskiej.
Ci, którzy się ukrywali, też mieli bardzo ciężko… Szereg księży poszło do partyzantki, byli tam kapelanami np. ks. Aleksander Grabowski z Postaw trafił na kapelana do Łupaszki i przeszedł z nim przez granicę. Ks. Jan Laska z Zadziewia trafił do VI Brygady i brał udział w operacji „Ostra Brama”. Byli kapelanami także w brygadach partyzanckich w okolicach Lidy. Niektórych z nich znałem i nawet przeprowadzałem wywiady – np. z ks. Antonim Warpechowskim.
Ks. Czesław Jankowski też był przeznaczony do aresztowania, ale uratował go Białorusin, murarz, który wcześniej wykonywał w kościele jakieś roboty, wybronił go, gdy ustalana była lista do uwięzienia. Pracował w Minojtach, nieopodal Lidy i tam duszpasterzował po wyjściu z łagrów aż do swojej śmierci w 1982 r. Przyjeżdżali do niego wierni nawet Baranowicz, z Mińska, gdyż parafia była na uboczu. Opowiadał mi, że przyszedł do niego pewien kierowca i mówi, by uważał na drodze (jeździł rowerem do kościoła): „Mnie kazali rozjechać księdza, ja tego nie zrobię, ale mogą znaleźć kogoś innego”. Pierwszy raz spotkałem go, gdy przyjechałem do Minojt z ks. Józefem Obrembskim. W zakrystii przygotowywał dzieci do I Komunii św. To było w 1976 roku, kiedy z ks. Obrembskim zrobiliśmy wyprawę do Nowogródka, przez Lidę i Minojty.
W trakcie badań udało się ustalić, na podstawie dziennika kapelana więzienia na Łukiszkach – ks. Juozasa Baltramonaitisa, że w Ponarach zginął nie tylko ks. Romuald Świrkowski, ale i ks. Piotr Węckiewicz z parafii w Komajach. W Ponarach został rozstrzelany też jeden kleryk – Franciszek Oganowski.
Ta „Martyrologia” zawiera około 450 życiorysów kapłanów, alumnów i zakonników, którzy zginęli bądź doświadczyli różnego rodzaju represji ze strony okupantów. Starałem się pokazać ich losy w świetle świadectw ludzi im współczesnych, przez co stają nam bardziej bliscy, autentyczni. Sylwetki tych kapłanów to cząstka historii tych parafii, w których pracowali, nieśli ludziom Ewangeliczną Prawdę i uczyli miłości do Boga i bliźniego. Te biogramy represjonowanych kapłanów, zakonników i alumnów są bardzo ważnym przyczynkiem także do poznania sytuacji ludności wojennego i okupowanego Wilna. Myślę, że książka zainteresuje także tych, którym jest droga i ważna historia ich Ojczyzny w mniejszym wymiarze, tej regionalnej, w której mieszkają i pracują.
Rozmawiała Teresa Worobiej
Rota