Od godziny szóstej mrok ogarnął całą ziemię, aż do godziny dziewiątej. Około godziny dziewiątej Jezus zawołał donośnym głosem: „Eli, Eli, lema sabachthani?”, to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? Słysząc to, niektórzy ze stojących tam mówili: „On Eliasza woła”. Zaraz też jeden z nich pobiegł i wziąwszy gąbkę, napełnił ją octem, włożył na trzcinę i dawał Mu pić. (…) A Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha (Mt 24, 45-50).
W naszej świadomości przegrana sprawa, upokorzenie, samotność, cierpienie, śmierć to tylko rozczarowanie, zawód, katastrofa w niewłaściwym miejscu. Uważamy, że do śmierci prowadzi tylko droga krzyżowa, na której trzeba męczyć się, ociągać, kuleć – a jeżeli już mielibyśmy jechać na osiołku, to na czarnym jak zmora.
Kiedy Jezus jak król wjeżdżał z orszakiem po dywanie z palm, wszyscy byli zachwyceni. Wystarczyło jednak, że zeskoczył z osiołka, zniknął w ciemnych ulicach – i wszyscy machnęli na Niego ręką. Rozczarowali się i uczniowie, i faryzeusze. Powiedzieli, że zawiódł.
Niedziela Palmowa jest wspomnieniem drogi triumfalnej, wiodącej na śmierć. Ten, kto chce z Jezusem zmartwychwstać i po śmierci pokazać spokój chwalebnych ran, musi również przyjąć z radością niejedno rozczarowanie: śmierć życiowych ambicji, nadziei, pragnień, śmierć ciała. Musi zejść do piekła całkowitego zawodu. I ten, kto ślubuje małżeństwo, i ten, kto zostaje kapłanem czy wstępuje do zakonu, musi przeżyć niejedno rozczarowanie. Ten zawód jest „w programie”, bo trzeba mocno dostać w skórę, żeby zmartwychwstać.
Chrześcijanin musi zawisnąć na takim czy innym krzyżu, ażeby potem wstać z Jezusem z grobu. Nie smućmy się żadnym cierpieniem, upokorzeniem, samotnością. Przyjmijmy to jako drogę do Zmartwychwstania. Jaka to radość, iść z Jezusem na śmierć, żeby z Nim wstać z grobu.
Ks. Jan Twardowski