Chyba często, a może najczęściej, po przeczytaniu tekstu tej Ewangelii staje nam w oczach sługa z pochodnią gorejącą w ręku.
Pochodnia, albo inaczej głownia, żagiew, łuczywo smolne. Kiedy w Warszawie nie było jeszcze latarń, chodzono po mieście z pochodniami. Przy domach były specjalne kamienie, o które je gaszono. Zapalona pochodnia i schylona płomieniem ku ziemi mogła oznaczać koniec miłości albo śmierć, a wzniesiona – czujność. Czujność tego, który ją trzymał.
Pochodnia (słowo trochę już przestarzałe) ma swoich krewniaków. Świeca, gromnica. Jak wzruszający jest umierający, który trzyma gromnicę. Jak sługa ewangeliczny, który trzyma ogień i czeka na przyjście Pana, czujny, aby się z Nim spotkać. Zapałka. Jak w opowiadaniu Andersena o dziewczynce, która zapalała zapałki jedną po drugiej, żeby zobaczyć babcię w niebie. Czuwała. Daleka kuzynka ewangelicznego sługi.
Tekst o słudze z pochodnią często czyta się na Mszach żałobnych, ale przecież chodzi tu o wesele. Czekamy na Pana nie tylko w chwili śmierci, Jezus stale pojawia się w naszym życiu i podrzuca czy cierpienie, czy przyjaźń, czy miłość. Trzeba w tym doświadczeniu trwać i nie zapominać o Panu.
Ks. Jan Twardowski
Rota
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.