Osobiście poznałam ks. Antoniego Dilysa, kiedy na jesieni 1990 r. został proboszczem w naszej miejscowości, w Rzeszy. Szybko zyskał szacunek parafian. Polubiliśmy księdza za szczerość i prostotę. Za okazywany szacunek wobec każdego. Za odpowiedzialność i dyspozycyjność. I za humor, którym częstokroć lubił strzelić.
Kolędował w naszych domach i organizował pielgrzymki: do Częstochowy, na Górę Krzyży, do Kalwarii Wileńskiej. Zorganizował w Rzeszy pamiętne bierzmowanie w nietypowej oprawie: podjechał pod kościół wraz z kardynałem Audrysem Juozasem Bačkisem piękną karetą zaprzężoną w parę koni, użyczoną przez miejscową stadninę. Na święto zebrała się cała społeczność lokalna, rodzina i znajomi księdza oraz najważniejsi przedstawiciele duchowieństwa. To było wydarzenie!
W Rzeszy obchodził jubileusz 50-lecia kapłaństwa. W wigilię jubileuszu, rozmawialiśmy o powołaniu, 7-letnim zesłaniu do Workuty i Karagandy, człowieczeństwie w uwięzieniu, godności i głodzie. Pamiętam, że po rozmowie wyszłam, wtedy początkująca dziennikarka, z takim uczuciem, jakbym ręką dotknęła żywej, prawdziwej historii. Wywiad z okazji 50-lecia kapłaństwa ukazał się w tygodniku „Słowo Wileńskie”. Potem o księdzu pisałam jeszcze wiele razy w „Gazecie Wileńskiej” i „Kurierze Wileńskim” – i nigdy się nie zdarzyło, by w dniu ukazania się materiału ks. Dilys nie zadzwonił do redakcji z podziękowaniem za dobry artykuł.
Potrafił wyrazić wdzięczność: otwieram jedną z książek w domowej biblioteczce pt. „Życie – to wielka tajemnica” (wspomnienia ks. Antoniego Dilysa w opracowaniu Liliany Narkowicz). „... wdzięczny za pomoc w pracy chóru kościelnego w Rzeszy i za uwiecznienie mojej starej postaci w prasie polskiej na Wileńszczyźnie. 2003.03.07”. To nie tekst książki. To dedykacja. Przywołująca jak najcieplejsze wspomnienia i najgłębszy szacunek do jej Autora tyle razy, ile na tę książkę na mojej półce spojrzę.
Książek związanych z ks. Antonim mam sporo: z wdzięcznością „odziedziczyłam” je w wyniku parcelacji wielotysięcznej biblioteki księdza przed wyjazdem z Rzeszy do Wilna w 2000 r. Każda książka z odręcznym podpisem księdza na początku i datą jej przeczytania w końcu. Z sentymentem je biorę w ręce: „Jadwiga i Jagiełło” Karola Szajnochy przeczytana 12 kwietnia 1970 r., pięknie wydany album „Weltstädte der Kunst Moskau” z datą w końcu 19 marca 1981 r., „Baśnie” Andersena, wydane w 1976 r., a przeczytane rok później. „Atgimstanti Lietuva”, „Medžioklė”, „Рембрант”, zbiór dzieł Słowackiego – na wszystkich książkach ten sam odręczny podpis.
Ks. Dilys od zawsze był doskonale zorientowany w tematach wydawniczych, społecznych i politycznych i do dzisiaj czyta całą polskojęzyczną prasę na Litwie.
O czym marzył? „Hm, dobrze byłoby nosić czerwone guziczki…” – pół żartem pół serio mówił do wywiadu 20 lat temu. Spełniło się jednak coś znacznie ważniejszego od czerwonych guziczków: Kapłan zyskał głęboki szacunek ludzi.
W jednym z listów, niegdyś szkolny kolega, Kardynał Henryk Gulbinowicz per reverendissimus (zwrot grzecznościowy stosowany wobec biskupów) napisał ks. Dilysowi: „Chwalą Ciebie i parafianie parafii św. Piotra i Pawła i św. Rafała i Rzeszy. To piękny dar Boży!”
„Ksiądz Dilys? O, to bardzo ludzki człowiek. To najpierw Człowiek. Potem Kapłan” – tyle zwykli ludzie.
Był dla nas godnym zaufania Ojcem duchownym. Przykładnym Duszpasterzem. Powiernikiem dusz. Spowiednikiem. Kapłanem. Nauczycielem. Doradcą. Pocieszycielem. Dodawał otuchy. Słowem leczył rany duszy i robił to bez cukierkowatych określeń. Konkretnie. W sedno.
A co najważniejsze – był i jest uczciwym Człowiekiem.
Wanda Zajączkowska
Rota