Pomysł na rejs był szybką decyzją - powiedział dziennikarzom kapitan Wassyla Artur Wassielewski. On sam zdecydował się na wyprawę, żeby - jak powiedział - móc w przyszłości opowiadać wnukom o czymś, bardziej interesującym, niż posiadanie większego od sąsiada telewizora, czy ładniejszego samochodu.
"Pewnie, że się boimy, nie boi się tylko osoba, która nie myśli" - odparł, pytany, czy załoga nie obawia się wyprawy. Jak dopisze pogoda, wszystko powinno się udać - dodał.
Wassyl to duża, solidna i typowo wyprawowa holenderska jednostka przygotowana na taki rejs - opowiadał kapitan. Jacht ma duże zbiorniki wody i paliwa, a także generator wiatrowy, panel słoneczny, odsalarkę oraz nowoczesne urządzenia do łączności.
Przed żeglarzami ponad 45 tys. mil morskich. Chcą opłynąć niebezpieczny przylądek Horn "w złą stronę", odwiedzić lody Grenlandii i Antarktydy, odkryć nowe wyspy na Pacyfiku i opanować chaos Azji - żartują.
"Popłyniemy najdłuższą trasą na zachód, ale nie zależy nam na biciu rekordów, chcemy po prostu zobaczyć jak najwięcej" - powiedział kapitan. "Przelecimy jednym cugiem przez Europę, dotankujemy tylko paliwo, ostatnie zakupy na kontynencie zrobimy w Portugalii lub Hiszpanii, potem Wyspy Kanaryjskie, a później przeskok przez Atlantyk" - mówił kapitan o pierwszym etapie rejsu.
Kolega sprzedał samochód i wynajął swoje mieszkanie, żeby popłynąć - żartował Wassielewski. Powiedział jednak zaraz, że wyprawa nie jest szczególnie droga; miesięcznie utrzymanie jednego załoganta to około 1,2 tys. zł, w tym mieści się paliwo, opłaty w portach i jedzenie. "Na lądzie za te pieniądze w miesiąc się nie utrzymać, więc wolę, zamiast płacić rachunki za gaz, zapłacić za ropę w porcie" - dodał Wassielewski. (PAP)