15 sierpnia mija 95. rocznica decydującej bitwy wojny polsko-bolszewickiej, która zadecydowała o zachowaniu przez Polskę niepodległości i uratowaniu Europy przed bolszewizmem.
Czy w chwili obecnej Bitwa Warszawska z 1920 roku odgrywa istotną rolę w polityce historycznej Rosji?
Prof. Włodzimierz Marciniak: Jeśli przez politykę historyczną rozumieć manipulowanie wiedzą historyczną dla bieżących korzyści politycznych, to nie. Kwestia wojny polsko-bolszewickiej, czy też – jak nazywa się ją w historiografii rosyjskiej – sowiecko-polskiej nie ma istotnego znaczenia, gdyż została przysłonięta przez konflikt z Ukrainą. Obecnie głównym tematem rosyjskiej polityki historycznej są zagadnienia związane z tą wojną.
W ogóle stosunki z Polską zeszły na dalszy plan. Jeśli można mówić o politycznym wykorzystywaniu wojny polsko-bolszewickiej, to jedynie w aspekcie śmierci radzieckich żołnierzy w obozach jenieckich. Bardzo wiele mówiono o tym, gdy był aktualny problem pojednania polsko-rosyjskiego. Ale teraz ten temat wydaje się być zamknięty.
Zresztą w ogóle wątpię w to, czy Bitwa Warszawska istnieje w jakiś szczególny sposób w świadomości historycznej Rosjan. Wydaje mi się, że jest po prostu traktowana jako epizod wojny z Polską. To my przywiązujemy do niej bardzo duże znaczenie, bo dla nas był to rzeczywiście moment przełomowy. Rosjanie raczej umniejszają znaczenie tej bitwy, co jest raczej zrozumiałe, bo przecież zakończyła się ona ich porażką, mimo tego, iż mieli miażdżącą przewagę nad nami. Takich rzeczy się nie eksponuje w propagandzie historycznej.
A czy ma to również związek z tym, że głównym zadaniem rosyjskiej polityki historycznej jest tworzenie politycznej mitologii niezwyciężonej Rosji? Ani Bitwa Warszawska, ani wojna polsko-bolszewicka nie wpisują się w żaden sposób w ten konstrukt propagandowy...
Prof. Włodzimierz Marciniak: Z pewnością w Rosji jest silnie obecny mit „zawsze zwycięskiej Armii Czerwonej". Oczywiście, nie ma on nic wspólnego z faktyczną wiedzą historyczną, bo historia Armii Czerwonej jest w zasadzie historią porażek, które ponosiła ona nawet wtedy, gdy walczyła z przeciwnikiem dysponującym podobną siłą militarną. Zresztą Rosjanie manipulują nawet faktami dotyczącymi II wojny światowej, bo nie pokazują zwycięstwa nad Niemcami jako zbiorowej wiktorii koalicji antyhitlerowskiej – której Związek Radziecki był jedynie członkiem - ale właśnie jako triumf Armii Czerwonej.
W kontekście tak sformułowanej polityki historycznej, wojna z Polską z lat 1919-1921 jest dla Rosji oczywiście trudnym problemem. Bolszewicy byli przecież o krok od zwycięstwa, mieli za sobą poparcie – albo korzystną neutralność – państw zachodnich, a to wszystko przekreśliła porażka pod Warszawą. Ta historia raczej słabo wpisuje się w opowieść o „zawsze niezwyciężonej Armii Czerwonej", która tym razem dostała tęgie lanie. Nie powinno więc dziwić, że w zasadzie głównym – jeśli nie jedynym – kontekstem, w którym ta wojna funkcjonuje w polityce historycznej, jest los radzieckich żołnierzy, którzy wtedy trafili do polskiej niewoli.
Sprawa jeńców sowieckich z okresu tej wojny zaistniała w Rosji pod koniec lat 80. Gdy Związek Sowiecki przyznał się do popełnienia zbrodni katyńskiej, sowieccy historycy dostali od Michaiła Gorbaczowa polecenie, by znaleźć w rosyjskich dziejach podobną zbrodnię, tyle że popełnioną przez Polaków na Rosjanach. Wskazali oni na los sowieckich jeńców, z których bardzo wielu zmarło w obozach jenieckich na terenie Polski. Tak narodził się mit tzw. anty-Katynia. Na czym polega istota tej manipulacji historycznej?
Prof. Włodzimierz Marciniak: Dokonała się ona na czterech poziomach. Po pierwsze, polega ona na tym, że powiązano fakt zamordowania polskich oficerów i cywilów w Katyniu z faktem wysokiej śmiertelności radzieckich żołnierzy w polskich obozach jenieckich. W ten sposób, w jakiś sposób dokonano usprawiedliwienia zbrodni katyńskiej. Starano się udowodnić, że był to akt zemsty – może barbarzyńskiej i niehumanitarnej – ale jednak zemsty. Należy jeszcze podkreślić, że ten sposób rozumowania opiera się nie na faktach, ale na domyśle, jakoby Stalin wydając rozkaz zabicia Polaków kierował się pragnieniem rewanżu.
Drugi poziom manipulacji to sprawa liczby zmarłych czerwonoarmistów. Rosyjscy historycy stosują zupełnie inną metodą jej szacowania – wyliczają procent od ogólnej liczebności jeńców. Natomiast polscy historycy są zdania, że za podstawę trzeba przyjąć akty zgonu. Tymczasem rosyjscy historycy nie chcą prowadzić badań archiwalnych w urzędach stanu cywilnego. Na przykład na Pomorzu, gdzie – w rejonie Tucholi – znajdowały się obozy, choć wspomniane akta zachowały się. Takie podejście metodologiczne pozwala Rosjanom zawyżać ilość zgonów.
Trzecia manipulacja polega na tym, że Rosjanie doszukują się celowego polskiego działania w fakcie śmierci rosyjskich jeńców. Nie twierdzą oczywiście, że byli oni rozstrzeliwani, ale sugerują, że umierali oni w obozach z powodu zamierzonego – np. wymuszonego rozkazem – niedbalstwa polskiego personelu obozowego. Tymczasem Polacy dozorujący więźniów, w przypadku dokonania rzeczywistych zaniedbań czy wykroczeń względem więźniów – np. kradzieży żywności - byli za to surowo karani. Zachowały się dokumenty, które o tym zaświadczają.
Czwarty poziom manipulacji to kompletne przemilczanie tego, co się działo z polskimi jeńcami wojennymi w radzieckiej niewoli, których niekiedy od razu rozstrzeliwano na miejscu.
Rosyjscy historycy milczą też w sprawie Polaków, którzy służyli jeszcze podczas I wojny światowej w armii niemieckiej bądź austriackiej i dostali się do carskiej niewoli. Wielu z nich znalazło się w obozach na Syberii. Gdy te obozy zlikwidowano po rewolucji bolszewickiej, to tych ludzi wyrzucono dosłownie na ulicę, by radzili sobie sami. Nikt im nie pomagał. Niekiedy marli z głodu, bo jako że nie byli Rosjanami, to nie przysługiwała im dystrybuowana w oparciu o system kartkowy pomoc żywnościowa. Wielu z nich nigdy już nie wróciło do Polski. To są fakty, z którymi można zestawiać los radzieckich jeńców w polskich obozach. Natomiast na pewno nie można tego robić zestawiając ze sobą wydarzenia odległe od siebie o 20 lat, takie jak właśnie Katyń.
A jaki jest stosunek społeczeństwa rosyjskiego do tworzonych przez państwo mitów historycznych?
Prof. Włodzimierz Marciniak: Aby odpowiedzieć na to pytanie, trzeba zdać sobie sprawę ze stanu wykształcenia historycznego przeciętnego Rosjanina, czyli tego, co w większości wyniósł ze szkoły. Należy zwrócić uwagę na kilka istotnych elementów
W ciągu ostatnich 20-25 lat sposób wykładania historii w Rosji zmienił się kilka razy. Najogólniej rzecz biorąc, kiedyś o przeszłości sowieckiej mówiono wyłącznie dobrze, a na temat niektórych jej momentów po prostu milczano. Potem zaczęto mówić o radzieckich dziejach wyłącznie źle, znów okrywając zasłoną milczenia pewne ich fragmenty.
W efekcie, przeciętny Rosjanin jest przekonany, że historia jest czymś, co nieustannie się zmienia i nie jest niczym pewnym, bo poddawana jest nieustannym korektom politycznym. Nie może też krytycznie się do tego odnieść, ponieważ szkoła nie wpoiła mu takich kompetencji, które pozwalałyby mu oceniać tego rodzaju przekaz.
Na to nakłada się pewna ogólniejsza tendencja kulturowa, którą można zaobserwować również w Rosji. Polega ona na marginalizacji znaczenia wiedzy historycznej w imię takich wartości, jak nowoczesność, postęp itd. W związku z tym, polityka historyczna porusza się w obszarze pewnej płynności i niestabilności wiedzy historycznej – nie tylko jej interpretacji, ale i samych faktów - co jest oczywiście na rękę tym, którzy są jej architektami.
Wszystko to sprawia, że w Rosji historia jest przedmiotem swobodnej manipulacji, na którą ludzie są dosyć podatni. Uważają, że nie ma sensu sprzeciwiać się kolejnym ideologicznym deformacjom historii, bo i tak za jakiś czas zostaną one zastąpione innymi. Każdy Rosjanin wie, że dowolne wydarzenie można opowiedzieć za pomocą dowolnej legendy. W ogóle Rosjanom historiografia kojarzy się bardziej z tworzeniem legend, aniżeli z rzetelną i krytyczną nauką. W takiej sytuacji można im wmówić wszystko, trzeba tylko zastosować odpowiedni PR.
Jeśli chodzi o sprawę radzieckich jeńców z okresu wojny polsko-bolszewickiej, o której rozmawialiśmy, to przeciętnego Rosjanina może – co najwyżej – zdumiewać to, dlaczego nagle w propagandzie przykłada się tak wielkie znacznie do śmierci i cierpienia żołnierzy, którzy znaleźli się w niewoli. Zdziwienie wynika to z tego, że rosyjska polityka na ogół cechowała się brakiem zainteresowania wziętymi do niewoli przez wroga żołnierzami.
Czy to znaczy, że w rosyjskiej polityce historycznej stał się w jakiś sposób obecny mit ofiary?
Prof. Włodzimierz Marciniak: Wydaje mi się, że tak. I chyba w coraz większym stopniu ta polityka zmierza ku wykreowaniu pewnego ogólnego przekonania, że Rosja zawsze była ofiarą, tyle że w wielu przypadkach nie dała się pokonać swoim oprawcom. Ale wątek tego, że Rosja jest wyjątkowa i – w związku z tym – cały świat chce ją zniszczyć, staje się powoli leitmotivem propagandy historycznej. Eksponowanie tragedii radzieckich jeńców jest tego dobrym przykładem.
Te wątki „jenieckie" niekiedy tonowano, na przykład w odniesieniu do żołnierzy, którzy dostali się do niewoli niemieckiej podczas II wojny światowej. Nie dramatyzowano tego, gdyż takie były wymogi rosyjsko-niemieckiego pojednania historycznego. Dlatego też popularne było mówienie o zbrodniach nazistowskich, a nie niemieckich. Obowiązywała więc – ze względów czysto koniunkturalnych - ta sama poprawność polityczna, z którą mamy do czynienia również na Zachodzie.
Natomiast – w kontekście zbrodni katyńskiej, aby ją jakoś „zrównoważyć" – starano się eksponować winy Polski względem Rosji. W tym sensie, rosyjska polityka historyczna względem naszego kraju jest w jakiś sposób efektem polityki względem Niemiec. Jeśli Rosja przyznała, że to nie Niemcy odpowiadają za mord katyński, ale jednak NKWD, to trzeba było wymyślić anty-Katyń, o czym rozmawialiśmy wcześniej.
Jakie jest więc znaczenie budowanego przez Rosję mitu ofiary dla jej bieżącej polityki?
Prof. Włodzimierz Marciniak: Ogromne, bo jego przesłaniem jest apel o konsolidację społeczną i gotowość do poświęceń w imię solidarności ludzi zagrożonych obcą agresją. Ten wątek ma też ogromne znaczenie dla sytuacji wewnętrznej w Rosji. Badania wykazały, że większość Rosjan czuje się zagrożona przez mniejszości etniczne. Jest to oczywiście dość absurdalne, bo przecież Rosjanie stanowią 80 proc. mieszkańców kraju. Ale napędzane przez mit ofiary poczucie zagrożenia zewnętrznego i wewnętrznego zwiększa gotowość do akceptacji represyjnego reżimu. Przekaz jest klarowny: w obliczu niebezpieczeństwa naród powinien zjednoczyć się wokół pułkownika Putina i poprzeć prześladowanie wrogów. A przecież – według propagandy rosyjskiej – jest ich tak wielu...
Rozmawiał Robert Jurszo PAP