Regionalny zwyczaj nakazywał chłopcom i mężczyznom z samego rana w drugi dzień świąt wielkanocnych chwytać za gałązki i „okładać" nimi przedstawicielki płci pięknej. „Dziewczęta były chłostane najczęściej witkami brzozy, ale zdarzało się, że w ruch szły witki jałowca, które – żeby bardziej bolało, niektórzy chłopcy suszyli za kominem przez kilka dni" – powiedziała PAP Life Iwona Klinger z Muzeum Kaszubski Park Etnograficzny im. Teodory i Izydora Gulgowskich we Wdzydzach Kiszewskich.
„Oczywiście dyngowano przede wszystkim dziewczęta i młódki, które się podobały" – zaznaczyła Klinger dodając, że panny, którym zależało na popularności, potrafiły zostawiać niedomknięte drzwi lub okno, by ułatwić adoratorom wejście do swojego domu. Z kolei młodzieńcy, którym zależało na konkretnej pannie, obmyślali różne fortele – na przykład zawczasu ukrywali się na strychu czy w innej skrytce w domu panny, by wczesnym rankiem dopaść ją z witką.
Klinger wyjaśniła, że Longin Malicki w swojej książce „Rok obrzędowy na Kaszubach" pisał, iż istniał pewien sposób, dzięki któremu panna mogła obronić się przed razami. „Ponoć był taki zwyczaj, że jeśli dziewczyna doleciała do chlewa i wypuściła świnie, to była bezpieczna, nie było wolno już jej dyngować" – powiedziała Klinger.
Dziś może się to nam wydać dziwne, ale – zwyczaj nakazywał, aby za dyngowanie ... podziękować. „Była to zapłata w postaci jaj, ciasta czy wędliny, a czasem nawet gorzałki. A jeśli dygujący chłopak dziewczynie się podobał, to darowywała mu ona czerwoną kraszankę, czyli jednobarwną pisankę" – wyjaśniła Klinger.
Jak wspomniała, dziś na Kaszubach dyngus wygląda podobnie, jak w innych regionach Polski, ale gdzieniegdzie zwyczaj przetrwał. „Sama widziałam jakieś dwa czy trzy lata temu, jak w kościele parafialnym w Starej Kiszewie, w wielkanocny poniedziałek tamtejszy proboszcz każdego wiernego, który wchodził do świątyni, smagał symbolicznie po ręku jałowcem" – powiedziała Klinger.
Mimo suchego dyngusa tradycyjna Wielkanoc na Kaszubach wcale nie była sucha. Woda była ważnym elementem pewnego obrządku, który miał miejsce w samą Wielkanoc – w niedzielę. Zgodnie z bardzo starym zwyczajem tego dnia – najlepiej wczesnym rankiem, Kaszubi zwykli udawać się nad pobliskie rzeki, rzeczki czy strumienie, aby obmyć się w ich wodach. Nie trzeba było zanurzać się po szyję, wystarczyło przemyć twarz, by – zgodnie z tradycją, móc liczyć na zdrowie i urodę.
„Ta wielkanocna woda chroniła też przed chorobami skóry i oczu. Ważne, aby była to woda płynąca. Z myślą o starcach, chorych czy innych osobach, które nie mogły same dojść do rzeki czy strumienia, wodę taką przynoszono też do domu" – powiedziała PAP Life Klinger.
Wielkanocna woda miała magiczną moc od sobotniej północy do wczesnego ranka w niedzielę. „Obmywanie się nią należało czynić w ciszy i powadze, bo inaczej mogła nie zadziałać" – zastrzegła Klinger dodając, ze wodnym czarom poddawano też konie i bydło przyprowadzając je np. do jeziora czy przeganiając przez rzekę, aby się symbolicznie opłukały. PAP Life