Zdaniem litewskiego publicysty AWPL w przyszłych wyborach sejmowych może liczyć na poparcie nie tylko swoich tradycyjnych wyborców — Polaków i Rosjan — ale też rozczarowanych obecnymi partiami politycznymi Litwinów: „akcje PR-owskie Tomaszewskiego rosną. W organizowanych przez niego wiecach uczestniczy więcej osób niż w przedsięwzięciach tradycyjnych partii bądź ruchów społecznych. W zatomizowanym, rozczarowanym i niezdolnym do protestów społeczeństwie to jest bardzo zauważalne. To oznacza siłę i tworzy wizerunek silnego człowieka, który przyciąga osoby skłonne do narzekania”. Uważam, że są to prognozy trochę na wyrost. Niewątpliwie popularność AWPL rośnie, jak słusznie zauważa Čyvas, przede wszystkim z powodu tego, że litewscy narodowcy i znarodowiali liberałowie zapędzili siebie w kozi róg nieudolnymi próbami „rozwiązania polskiego problemu” za pomocą przymusowej nauki języka litewskiego czy zakazów używania „w” w pisowni nazwisk, ale wśród Litwinów Akcja Wyborcza nadal cieszy się śladowym poparciem.
Od kilku lat Waldemar Tomaszewski głosi, iż AWPL już nie jest partią narodową, tylko regionalną. W ostatnich wyborach samorządowych świadczyła o tym m.in. rezygnacja i ze zbyt jednoznacznie narodowego szyldu – partia wraz z sojusznikami startowała pod neutralną nazwą „Blok Waldemara Tomaszewskiego”. Ale jak zauważa w rozmowie z PAP sam europoseł na listach wyborczych AWPL nadal przeważają Polacy, chociaż tradycyjnie są też przedstawiciele innych narodowości: „Litwinów jest więcej niż Rosjan. Podczas ostatnich wyborów samorządowych w lutym br. Litwini stanowili 10 proc. naszych list”. Tylko żaden z tych Litwinów do żadnej rady samorządowej się nie dostał, przepadając w rankingowaniu. Nawet Rosjanie na mieszanych polsko-rosyjsko-litewskich listach tradycyjnie spadają w dół. Wskazuje to jednoznacznie, iż nadal podstawowymi wyborcami AWPL czy Bloku Tomaszewskiego są Polacy i tak już zapewne zostanie. Swoje doskonałe wyniki AWPL zawdzięcza przede wszystkim wciągu 20 lat wypracowanym umiejętnościom mobilizowania swoich wyborców oraz at last but not at least radykalnym politykom litewskim, którzy co roku wyskakując z jakąś antypolska akcją, im to zadanie jeszcze bardziej ułatwiają. Znajomy działacz AWPL jakoś zażartował: „My już nic nie musimy robić, żeby zdobyć dodatkowe głosy. Litwini doskonale robią to za nas!”...
Niewątpliwie na litewskiej opinii publicznej, publicystach i politologach, zrobił olbrzymie wrażenie wiosenny sukces Bloku Tomaszewskiego w wyborach samorządowych w Wilnie. Jednak, gdy się te wyniki przeanalizuje na trzeźwo, nie wydają się one być czymś nadzwyczajnym. W latach 90. ówczesne listy wyborcze Związku Polaków na Litwie zdobywały w Wilnie nawet więcej głosów. Blok Tomaszewskiego - doczepiając do lokomotywy AWPL wagon Aliansu Rosjan - tak naprawdę przejął jedynie elektorat skompromitowanego Związku Rosjan Sergieja i Łarisy Dmitrejewych, który w tym roku po raz pierwszy pozostał poza wileńskim samorządem. W Wilnie blok Tomaszewskiego zdobył 15 proc. ogółu głosów, tymczasem mniejszości narodowe stanowią blisko 45 proc. mieszkańców litewskiej stolicy. Tak więc teoretycznie AWPL jeszcze ma dokąd rosnąć. Problem polega jednak na tym, że nie za bardzo ma co zaproponować pozostałym 2/3 swoich potencjalnych wyborców w stolicy. Stąd próby przyciągnięcia na swoją stronę przynajmniej części niezadowolonego litewskiego elektoratu, puszczanie oka do „krzywdzonych” Żmudzinów, właścicieli znacjonalizowanych nieruchomości czy drobnych przedsiębiorców. Wątpię tylko, żeby te próby dały jakiś poważniejszy efekt w przyszłorocznych wyborach. Wszystkie badania opinii publicznej wskazują, że Waldemar Tomaszewski nadal znajduje się w trójce najmniej popularnych litewskich działaczy politycznych (obok premiera Andriusa Kubiliusa i byłego przewodniczącego Sejmu Arunasa Valinskasa), a jego wypowiedzi o tym, że w Wilnie to Litwini, a nie Polacy powinni się integrować, także mu popularności, nawet wśród najbardziej umiarkowanych litewskich wyborców, nie dodają. „Pokrzywdzeni” i pałający chęcią zemsty na konserwatystach wyborcy za rok zapewne tradycyjnie zagłosują na Partię Pracy Wiktora Uspaskicha (który chociaż jest Rosjaninem urodzonym w obwodzie archangielskim, niemiłosiernie kaleczącym język litewski i notorycznie towarzyszą mu skandale finansowe i obyczajowe, jest przez litewskiego wyborcę uważany za "swojego", w odróżnieniu od Tomaszewskiego; być może dlatego, że nigdy nie podejmował problemu praw rosyjskiej mniejszości narodowej) oraz „Porządek i Sprawiedliwość” Rolandasa Paksasa, bardziej rozczarowani wybiorą jeszcze bardziej egzotycznych kandydatów z Frontu Paleckisa, Partii Prunskienė, aliansu Brazauskienė – Šustauskas lub z powstającej właśnie partii kedofili.
Mimo to w roku 2012 AWPL – jeśli nie popełni jakichś totalnych gaf piarowskich – zapewne przekroczy 5 proc. próg wyborczy i po raz pierwszy w litewskim parlamencie będzie miała własną frakcję. Uwzględniając zaś fakt, że następny Sejm będzie zapewne tak samo rozdrobniony jak wszystkie poprzednie, całkiem możliwe, że Akcja Wyborcza znajdzie się też w przyszłej koalicji rządzącej. Ostatnie wydarzenia w radzie samorządowej Wilna wskazują, że pomimo oficjalnie deklarowanej przez litewskich polityków niechęci wobec Akcji i jej lidera, jest to najbardziej pożądany koalicjant i dla prawicy, i dla lewicy.
Aleksander Radczenko, ifpl
www.lietuvosvalstybe.com
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.