Do niedawna działająca w Nowych Werkach szkoła początkowa, będąca filią szkoły w Jerozolimce, w tym roku obchodziłaby 75-lecie. Została oddana do użytku 1 września 1939 roku. Nie było jednak żadnych apeli i uroczystych obchodów. Szkoła, przez miejscowych nazywana „Zieloną" (od koloru gmachu), nie działa już od kilku lat. W 2011 roku dzieci z okolicy przeniosły się do nowo wybudowanej litewskiej szkoły podstawowej w sąsiedniej dzielnicy Balsiai. (Najbliższa placówka oświatowa, gdzie są polskie klasy, znajduje się w Jerozolimce). A stary drewniany budynek szkolny przy obecnej ul. Żaliuju ezeru (Zielonych Jezior) władze stołeczne przekazały w ręce prywatne.
Szkoła z bogatą historią
|„Serce się ściska, gdy przejeżdżam obok szkoły. Nasuwają się miłe wspomnienia, jak każdego ranka biegło się pod górkę do pracy" – wspomina emerytowana nauczycielka klas początkowych Fryderyka Bartoszewicz z Werkowskiej Rzeszy, która prawie 40 lat poświęciła nauczaniu polskich dzieci w „Zielonej szkole".
„Według liczebności uczniów była to kiedyś jedna z największych szkół w rejonie wileńskim" – powiedziała Bartoszewicz, która pracę w tej placówce rozpoczęła w 1965 roku. (Nowe Werki zostały przyłączone do Wilna w 1969 roku). Z opowiadań męża, rdzennego mieszkańca, wie, że „Zielona szkoła" została poświęcona i oddana do użytku w pierwszy dzień II wojny światowej i była to szkoła polska.
Ponoć głównie ostatni właściciele dworu w Werkach przeznaczyli materiał budowlany i środki na jej budowę. Podczas repatriacji zatrudnieni w niej nauczyciele wyjechali do Polski i przy nowej władzy radzieckiej szkoła została przekształcona w rosyjską.
Placówka przeszła wiele reorganizacji. Jak opowiadała pani Fryderyka, po pewnym czasie znów utworzono tu klasy polskie i szkoła stała się ośmioletnią polsko-rosyjską placówką oświatową, w której z czasem powstały też litewskie klasy początkowe.
„Wtedy, podobnie jak i teraz, o uczniów musieliśmy zabiegać. Z tym wyjątkiem, że teraz wiele polskich rodzin oddaje swe dzieci do klas litewskich, a wtedy nagminnie kierowali do rosyjskich. Bo uważano, że tak lepiej dla przyszłej kariery dziecka, że bardziej prestiżowo. Chodziliśmy więc od domu do domu, od jednej polskiej rodziny do drugiej, agitując, namawiając, by dzieci kształcić w języku ojczystym" – wspominała nauczycielka.
Zawsze była zielona?
„Wiele dla tej szkoły zrobił dyrektor Antoni Posoch. Za jego kierownictwa powstała kotłownia ogrzewająca całą szkołę. Bo dotąd nieraz marzliśmy i musieliśmy wkładać płaszcze, bo klasy były duże, a piece grzały niewystarczająco " – wspominała nauczycielka.
Szkoła była wielokrotnie przebudowywana, polepszały się warunki nauczania (powstała dobudówka, stołówka obok), ale jedynym niechlubnym faktem aż do końca jej funkcjonowania był brak sanitariatów. Uczniowie i nauczyciele za potrzebą biegali do „budki" na zewnątrz.
„Zaletą szkoły było natomiast jej malownicze położenie wśród sosnowego boru. Z uczniami chodziliśmy na przechadzki. I boisko, może niezbyt urządzone, ale za to ulokowane było w otoczeniu lasu" – wspominała rozmówczyni. Wielu uczniów dotychczas klasowe wyprawy na nartach do zimowego lasu wspomina jako najmilsze szkolne chwile.
Czy „Zielona szkoła" zawsze była zielona? „Jak pamiętam, to była zielona. Choć zdaje się, że przez jakiś czas była też brązowa. Jeżeli pamięć nie myli, to za kierownictwa Supiejewa przemalowano ją na brązowo. Ale przez większość czasu była chyba jednak zielona" – żartowała była nauczycielka, która w „zielonej szkole" pracowała do 2003 roku.
„Wtedy zostały dwa łączone komplety polskie. Rosyjskie klasy już wcześniej się wyniosły. W szkole przeważały klasy litewskie. Może pracowałabym i dalej, ale moja klasa się "rozsypała" – z powodu niżu demograficznego ubolewała rozmówczyni. W ostatnim roku funkcjonowania „Zielonej szkoły", w 2010 r., uczyły się w niej tylko litewskie dzieci.
Pracę w szkole wspomina jednak z wielką przyjemnością. „Miałam dobrych uczniów. Pomyślna współpraca układała się też z rodzicami. Kiedyś nie żałowaliśmy swego czasu dla dzieci. Zostawało się po lekcjach, by komuś pomóc w nauce, wytłumaczyć. Wertując album ze zdjęciami moich uczniów, łzy nieraz napływają do oczu" – opowiadała rozmówczyni.
Płakała cała szkoła
Barbara Gasińska „zieloną szkołę" ukończyła w 1956 roku. Pochodząca z Ożkińc rozmówczyni nauczanie początkowe pobierała jednak w innej placówce. Bo wystarczyło przepłynąć Wilię łódką - i na drugim brzegu znajdowała się polska szkoła początkowa.
„Po ukończeniu czterech klas prawie dwa lata nie uczęszczaliśmy w ogóle do żadnej szkoły, bo w oddalonej od nas ok. 4 kilometrów „zielonej szkole" nauczanie było prowadzone tylko w języku rosyjskim. A rosyjskiego nie znaliśmy. Dopiero jak utworzono tu polskie klasy, to kontynuowaliśmy naukę" – wspominała Gasińska.
Chociaż od czasów szkolnych minął dobry szmat czasu, pani Barbara dotychczas pamięta swoją wychowawczynię, polonistkę Irenę Stanilewicz, a także szkolne harce. Otóż raz cała klasa zamknęła się w gabinecie i do nauczycielskiego dziennika każdy powpisywał sobie dobre stopnie, a kartkę, gdzie ktoś niechcący postawił kleksa, wydarto. „Był wielki skandal. Nawet milicję wywoływano. – wspomin rozmówczyni. – Dobrze też pamiętam dzień śmierci Stalina, bo dyrektor Maslinnikowa kazała wszystkim z tego powodu płakać. I płakała cała szkoła".
Gasińska powiedziała, że płakali też wszyscy, gdy „zieloną" szkołę podstawową przekształcono w filię nauczania początkowego Szkoły Średniej nr 14 w Jerozolimce. Były to już lata 80. Dla pani Barbary „zielona szkoła" na zawsze pozostanie miejscem bardzo bliskim i ważnym, bo uczył się w niej także jej mąż Józef, trzech synów i większość wnuków.
Pomagała minister z Finlandii
Nowym gospodarzem „Zielonej szkoły" jest obecnie Centrum Pomocy Rodzinom Osób Zaginionych. Od 2013 roku trwa rekonstrukcja budynku. „Powstanie tu przytułek dla ofiar handlu ludźmi, sklep charytatywny, centrum dzienne dla dzieci i młodzieży" – powiedziała nam Natalia Kurczinskaja, dyrektor Centrum Pomocy Rodzinom Osób Zaginionych.
Jak zaznaczyła, szczególna uwaga zostanie skierowana dzieciom z rodzin niezamożnych i ryzyka socjalnego ze starostwa werkowskiego. W centrum dziennym będą mogły treściwie spędzić czas na różnorodnych zajęciach. Kurczinskaja przewiduje, że budynek zostanie oddany do użytku jesienią 2016 r. Projekt finansuje Emmaus Europa – międzynarodowa organizacja charytatywna. Dzięki pomocy wolontariuszy został już m.in. wymieniony dach, urządzono wodociąg i kanalizację. W pracach remontowych wnętrza pomagała nawet minister spraw społecznych, zdrowia i środowiska Finlandii – Carina Aaltonen, która swój urlop wraz z 10 wolontariuszami z Finlandii poświęciła na wolontariat w Wilnie.
Teraz, spoglądając na odnawiany budynek byłej szkoły (zielony kolor gmachu pozostał), Fryderyka Bartoszewicz ma nadzieję, że w dalszym ciągu będzie on służył szczytnym celom.
Iwona Klimaszewska
Fot. autorki i archiwum Barbary Gasińskiej