Prosiłam Boga, by zabrał mnie do siebie
„Wiele trudnych, burzliwych lat upłynęło od mojej wileńskiej młodości. W naszym V Gimnazjum na Antokolu w roku 1949 zdałam maturę, urok tych lat na zawsze pozostał w moim sercu i pamięci” – pisze w swych wspomnieniach. Jest na bieżąco co do bolesnych spraw, które ostatnio spotkały szkołę w związku z jej wysiedleniem z Antokola, dzielnicy, gdzie niegdyś każdy dom tchnął polskością. Czytam jej wspomnienia „Piątce” poświęcone i nie mogę się nadziwić, że człowiek, który tyle przeżył, ma w sobie tylko dobroć i pokorę a wspomina jedynie to, co kształtowało osobowość jej i kolegów. W rozmowie przyznała się: „gdy byłam w łagrze, jedynie prosiłam Boga, abym umarła. Siedziałam w okropnych celach więziennych na Łukiszkach i „u Słuszków”, ale tego, co przeżyłam w łagrach – nie da się opisać. Cela więzienna w porównaniu z łagrem to sanatorium. Dlaczego nie mam w sobie złości za tamte przeżycia? Może dlatego, że cały ból, cierpienie, które wtedy przeżyłam, nie jest już cierpieniem. Dziś jest to pamięć”.
„Teraz, gdy opanowuje mnie nostalgia i smutek dnia dzisiejszego (a któż tego nie doświadcza), uciekam do wspomnień z lat młodości, do wspomnień z naszej wileńskiej szkoły, na obrzeżach miasta, na tonącym w zieleni Antokolu. Nasi mądrzy, dobrzy nauczyciele dawno już „odeszli w zmierzch”, a z grona kolegów i koleżanek niewielu pozostało na tym świecie – pisze pani Hanna.
Nasi Nauczyciele – ileż im zawdzięczamy. Pani Stanisława Pietraszkiewiczówna, polonistka. To ona rozbudziła w nas miłość do poezji romantycznej, a zwłaszcza do Mickiewicza. Pan Bolesław Święcicki – matematyk, świetny pedagog i metodyk, spowodował, że wielu z nas, w tej liczbie i ja, polubiliśmy ten trudny przedmiot i dzięki Niemu przez 30 lat uczyłam w szkołach warszawskich matematyki, pomagając rzeszy swoich uczniów przebrnąć przez gąszcz liczb, reguł i twierdzeń.
Pan Aleksander Jabłoński (w którym zakochane były wszystkie uczennice) na lekcjach historii Rosji „przemycał” nam wiedzę o Polsce i jej najnowszych dziejach. Bronił też swoich uczniów przed represjami i indoktrynacją komunistyczną. Byli też wśród naszych nauczycieli zwolennicy stalinowskiego nurtu, ale nie chce się im poświęcać uwagi, bowiem ich starania wobec nas nie odnosiły skutku. Był wśród nas tylko jeden komsomolec, którego tolerowaliśmy z konieczności”.
Aresztowano ojca, a po latach – córkę
Tym jedynym komsomolcem był Zygmunt W. Chłopak bez większych ambicji, słabo uczący się, ale wstąpił do komsomołu, bo jego rodzinie groziła wywózka. Ktoś go zapewnił, że komsomołem uratuje rodziców, którzy prowadzili na wsi niemałe gospodarstwo i byli zamożnymi tzw. „kułakami”, jak Sowieci nazywali pracowitych gospodarzy – rolników.
Zygmunt jeden z pierwszych wyjechał do Polski, ożenił się z dziewczyną również z „Piątki”. Ale rodziców nie obronił – zostali wywiezieni na tzw. „białe niedźwiedzie”.
Hania wiedziała, co to znaczy „wywózka”. Gdy tylko weszli Sowieci, już w roku 1944 został aresztowany jej ojciec, Gustaw Malawko. Nigdy nie zapomni tych okropnych chwil, kiedy pewnego majowego wieczoru wpadli do domu jacyś nieznajomi, machali legitymacjami. Zbiegiem okoliczności ten pierwszy areszt był raczej cywilizowany, a to dlatego, że w tym samym czasie odwiedził państwa Malawków enkawudzista Ajzensztadt, którego matkę lekarkę w czasie okupacji niemieckiej przechowywali w swym domu Malawkowie. Gdy ten pokazał swoją legitymację, przybysze już nie plądrowali domu, na ile ich było stać zachowywali się grzecznie, po prostu zabrali ojca (bo taki mieli nakaz), zostawiając matkę z pięciorgiem dzieci. Enkawudzista Ajzensztadt zapewnił rodzinę, że zrobi wszystko, aby ojca wypuścili z więzienia. I rzeczywiście, po 9 dniach pan Gustaw Malawko był już w domu. Radość była niesamowita.
Niedługo jednak był na wolności – po kilku dniach znów przybyła grupa kolejnych enkawudzistów i zabrali ojca na długie lata
Bohaterska karta Kolonii Wileńskiej
Jedenaście lat Gustaw Malawko przebył za Uralem, koło Workuty, w obozie, gdzie doznał głodu i chłodu, niewymownie ciężkiej pracy. Bez sądu. Najbardziej jednak cierpiał od tego, że zostawił w domu rodzinę, ukochaną Kolonię Wileńską, z którą tyle przeżyć się łączyło. Był z zawodu nauczycielem, podczas okupacji niemieckiej – uczył polskie dzieci na tajnych kompletach, zajęcia częstokroć odbywały się w ich domu. W operacji Armii Krajowej „Ostra Brama” brał udział w leczeniu rannych żołnierzy, w pochówku poległych na małym cmentarzyku tuż za kościołem. Szpital polowy w Kolonii Wileńskiej to bohaterska karta w życiu społeczności tego pięknego kawałka ziemi, dla wielu Polaków – ziemi rodzimej. Rodzinie Malawków jakże trudno było się pogodzić z wielka utratą – podczas operacji „Ostra Brama” dziewięcioletni synek Krzysiek został zasypany w schronie. Spoczywa na cmentarzu przykościelnym.
Po sześciu latach, w roku 1951 została aresztowana Hania.
Już po ukończeniu gimnazjum pracowała jako „sczetowod” – (w księgowości). Zmuszona była pracować z powodu trudności materialnych rodziny – mama z zawodu nauczycielka, jako żona „wroga narodu” nie mogła znaleźć innej pracy, jak tylko sprzątaczki.
Niemal cały rok trwało napastowanie Hani przez enkawudzistów. Namawiali, by współpracowała z sowiecką bezpieką. Zatrzymywali ją na ulicy, podstępem prowadzili do jakichś domów, więzienia, raz na ul. Ofiarną, innym razem do więzienia na Łukiszkach. Trzymali po dwie, trzy doby w okropnych warunkach. Nie może do dziś zapomnieć złowieszczej celi na Łukiszkach – od szlochu i łez nie mogła się powstrzymać. Po trzech dniach została wypuszczona, ale napastowanie się nie zakończyło. Kulawy enkawudzista Gleb Sznejerow nie mógł darować, że taka młodziutka dziewczyna a taka jest twarda.
Przyszedł do domu razem z innymi enkawudzistami, którzy mówili po polsku. Było to w Wigilię Bożego Narodzenia, w wieczór, gdy śpiewano kolędy, modlono się, dzielono się opłatkiem. Koleżance Irce Kozakiewiczównie, szczerze oddanej tej rodzinie, udało się przez inne drzwi wybiec.
Rewizja przewróciła cały dom do góry nogami – niczego nie znaleźli. Ale Hanię zabrali. Ostatnie słowa Sznejerowa do matki brzmiały: „Nie bójcie się, za trzy dni wróci”.
Te trzy dni trwały cztery lata i osiem miesięcy, osądzona zaś była na 10 lat łagrów i 5 lat pozbawienia praw, w zmarzlinie syberyjskiej, gdzie cierpieniom nie było końca. Wytrwała dzięki pomocy matki i sąsiadów, którzy pani Malawkowej w tak trudnej sytuacji pomagali jak mogli żywnością, pieniędzmi czy pomocą w ogrodzie, by ojciec i Hania i tak z natury dziewczyna wątła i delikatna, z jej przesyłek żywnościowych wyżyli.
Hania w czasie okupacji niemieckiej była w nielegalnym harcerstwie. Brała też udział w tajnym nauczaniu, a gdy nadszedł okres, gdy cała Kolonia Wileńska pomagała rannym żołnierzom AK, Hania wraz z koleżankami – harcerkami też brała w tym udział. Pamięta teatr, faktycznie też nielegalny, występy dzieci z okazji świąt religijnych czy polskich narodowych. Najczęściej to było w domu pani Grześkowiak, a swoją rolę w jasełkach – była jednym z królów – pani Hanna pamięta do dziś.
Całe kierownictwo harcerstwa zostało aresztowane, chłopaki i dziewczęta zostali wywiezieni za Ural, osądzeni na 10 lat łagrów. Ci, którzy wyżyli, znaleźli swoją przystań w Polsce. Podobnie jak rodzina państwa Malawków. Młodsza córka Ewa, Maria, Kamilla, Tomasik również ukończyła „Piątkę” i jest to temat w rodzinie często omawiany – wspomnieniom nie ma końca. To właśnie Kama jest przekonana, że tylko wiara, nadzieja i miłość pozwoliły całej rodzinie przeżyć tyle cierpień. Kama Malawkówna do dziś jest wspominana wśród starszych mieszkańców Kolonii, zresztą jak i cała rodzina, określana jako legenda. (O tym szerzej w książce „Zawsze wierni „Piątce”).
W Polsce byli Nauczycielami
Niemal cała rodzina Malawków poświęciła swe życie pedagogice – wielu z nich pedagogice specjalnej. Najmłodsza córka – Maria Zofia Krygowska – jako matematyk z wykształcenia (Uniwersytet Warszawski), była nauczycielką akademicką, wykładała na Politechnice Warszawskiej, autorką wielu prac naukowych.
– Patrzę na fotografię z tamtych lat i łza mi się kręci. Nigdy nie zapomnę naszych klasowych spotkań w gościnnym domu Hanki Strużanowskiej. Jak tam się iskrzył humor, beztroskość i radość – pisze Hanna Malawkówna-Wąsikowa.
– Myślę, że kiedy moje życie będzie dobiegać końca i będą zanikać wszelkie ziemskie kontury, to jeszcze w nadchodzącej nocy widzieć będę „mój kraj lat dziecinnych”, moich dobrych, serdecznych Przyjaciół i Nauczycieli z „Piątki” na Antokolu, tych wszystkich, którzy kształtowali nasze umysły i postawy życiowe. I na zawsze mi zostanie w pamięci rzeźba patrona Wilna – św. Krzysztofa na czołowej ścianie naszej kochanej, nigdy niezapomnianej szkoły.
Krystyna Adamowicz
"Rota"
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.