A wychowywał nas tak właśnie, jak wielu przedwojennych profesorów. Zawsze podkreślał naszą polską godność narodową, dawał wiele przykładów czynów chwalebnych z historii Polski. Wraz z nim całą klasą zwiedzaliśmy zabytki historyczne Wilna. Pamiętam nasze zejście do podziemi katedry wileńskiej, gdzie leżą prochy Barbary Radziwiłłówny.
Interesował się naszym życiem prywatnym, w jakich mieszkamy warunkach w tym trudnym, powojennym okresie. Kiedyś odwiedził mnie na mojej stancji, na poddaszu, przy ulicy Królewskiej 3. Mieszkałem tam wówczas u kuzynki mojego ojca.
Zawsze miał kontrolę nad naszymi tzw. „prywatkami”, na których sam też często bywał. Praktycznie nie mogliśmy tej imprezy organizować bez jego akceptacji. Chodziło mu głównie o godną atmosferę moralną tych prywatek.
Udzielał się również w szkole, w pracy komitetu uczniowskiego, którego był opiekunem. To jemu zawdzięczam, że polubiłem bardziej historię i obecnie staram się zachować od zapomnienia pewne ważne wydarzenia w Polsce i na świecie. Zawieram to w moich tak zwanych „opracowaniach”. Kiedy Jabłoński przestał być naszym wychowawcą klasowym, praktycznie więź z nim się urwała. On bowiem w roku 1958 wyjechał do Polski, zamieszkał w Tychach, koło Katowic. Ja przyjechałem do kraju w 1959 roku – do Wrocławia. Tu, dopiero w roku 1961, przez przypadek znów go spotkałem. Pamiętam, że kiedyś był ze swoją klasą we Wrocławiu (nadal jeszcze uczył) w teatrze na spektaklu „Fontanna Bachczysaraju”. Przy tej okazji na moje zaproszenie gościł u mnie w domu. To było już nasze ostatnie bezpośrednie spotkanie. Później przez wiele lat miałem z nim łączność korespondencyjną. Dotąd przechowuję cały plik jego listów. Trwało to aż do jego śmierci – 5 kwietnia 2007 roku. Miał 94 lata.
Atmosfera polityczna
W pamięci utkwiły mi dwa wydarzenia ze sfery polityki. Zaraz po wojnie i wkroczeniu Armii Czerwonej na Wileńszczyznę, młodzież tutejsza włączyła się do walki podziemnej z komunistami. Walczyła ona również podczas okupacji niemieckiej. Wielu z nich zostało wówczas rozstrzelanych w dołach lasku w Ponarach.
Pamiętam, jak kiedyś do klasy podczas lekcji weszła woźna i powiedziała, że klasę mają niezwłocznie z książkami opuścić uczniowie, których wymieniła. Byli to: Wojciech Styczyński, Mieczysław Kowalewski, Paszkowski i Jasiukiewicz, których imion już nie pamiętam. Wszyscy oni pochodzili z mojego miasteczka – Niemenczyna. Już nigdy do szkoły nie wrócili. Zostali aresztowani i wywiezieni w głąb ZSRR. To samo spotkało ich rodziny.
Później, już po tzw. „odwilży” w ZSRR po śmierci Stalina w 1953 roku spotkałem Mieczysława Kowalewskiego. Opowiadał mi o ciężkiej pracy w kopalni. Drugie wydarzenie polityczne, to pochód 1 majowy w 1948 roku, którego byłem uczestnikiem.
W tamtym czasie wszystkie szkoły obowiązkowo uczestniczyć musiały we wszelkiego rodzaju pochodach, z okazji święta 1 maja, czy też święta rewolucji październikowej – 7 listopada. Pamiętam pochód pierwszomajowy w roku 1948. Byłem wówczas uczniem siódmej klasy gimnazjalnej. Pochód przechodził główną ulicą Wilna o przedwojennej nazwie Adama Mickiewicza. Nasza klasa, jako najstarsza, bo nie było jeszcze klasy ósmej, szła w czołówce pochodu. Pochód prowadziła dyrektor szkoły Tatiana Kurylenko w asyście swoich zastępców – pana Bryo i pana Tulisowa. Za naszym gimnazjum i przed nami maszerowały inne szkoły wileńskie: litewskie i rosyjskie. Wszystkie one śpiewały jakieś pieśni w swoim języku. Nie chcieliśmy śpiewać ani po litewsku, ani po rosyjsku, a naszych polskich pieśni patriotycznych śpiewać nie zezwalano, chyba, że byłyby o zabarwieniu komunistycznym, a tych śpiewać nie mieliśmy ochoty. Maszerowaliśmy więc milcząco. W pewnym momencie dyrektorka odwróciła się do nas mówiąc z wyrzutem, że to przecież pochód pierwszomajowy, a nie orszak żałobny i że należy coś śpiewać, jak to robią inne szkoły. Idąc tak dalej umówiliśmy się, że skoro dyrektorka chce naszej pieśni, to ją będzie miała… I zaintonowaliśmy w rytmie marszowym „Jeszcze Polska nie zginęła”. Zaskoczenie było kompletne! Dyrektorka szybko opuściła czoło pochodu i zeszła na chodnik, pozostali tylko jej dwaj zastępcy. Jeden z nich pan Bryo kilka razy obracał się do nas i stanowczym głosem nakazywał zaprzestanie śpiewu. Ponieważ byłem w pierwszym szeregu pochodu – dobrze zapamiętał moją twarz. Następnego dnia byłem przez tego pana Bryo w obecności całej klasy zbesztany i wyszydzony. Pamiętam, jak z ironią w głosie komentował słowa hymnu: „Dał nam przykład Bonaparte jak zwyciężać mamy”. Mówił: „Rzeczywiście ten Napoleon dał nam przykład, jak spod Moskwy na saniach przez dwa tygodnie, porzuciwszy swoją armię, powracał do Paryża”. Od tego czasu byłem już w szkole osobą „politycznie podejrzaną”.
Kiedy 1 września 1948 roku nasza nowa wychowawczyni pani Moroz zapoznawała się z klasą, wyczytując moje nazwisko uniosła głowę i z ironią na ustach powiedziała: „Aha, to jeszcze Polska nie zginęła”…
Pan Bryo wyjechał do Izraela i zamieszkał w Jerozolimie. Napisałem kiedyś do niego list i przedstawiłem się jako ten, który wówczas śpiewał nasz hymn na pierwszomajowym pochodzie. Napisałem mu również, że mu wybaczam. Odpisał mi bardzo szybko, tłumacząc, że musiał tak wówczas postąpić, bo nasze polskie gimnazjum w Wilnie było pod szczególną kontrolą władz politycznych, które tylko czekały na to, by mieć jakiś pretekst do zamknięcia szkoły.
Matura i duchowość szkoły
Jak wiemy, na Wileńszczyźnie, za czasów komunistycznych mowy być nie mogło o lekcjach religii ani o żadnym duszpasterstwie. Religia bowiem według komunistów to „opium dla narodu”. Mieliśmy na szczęście rodziny katolickie i wiara w nas była jeszcze żywa. Kiedy więc zbliżały się egzaminy maturalne, zamówiliśmy w tej intencji Mszę św. w kościele śś. Piotra i Pawła – perle wśród świątyń Wilna. Nieudolnie służyłem do tej Mszy, ponieważ wcześniej nigdy nie byłem ministrantem. Pomagał mi wówczas w obsłudze ołtarza mój kolega Medard Czobot. Pamiętam, że nasza studniówka odbyła się „na słodko”. Nie pamiętam, abyśmy mieli coś innego oprócz tortów, ciastek i cukierków czekoladowych. Zapijaliśmy piwem własnej produkcji, na którą mieliśmy zgodę szkoły.
Dość humorystycznie przedstawiał się na studniówce obrazek tańczącego tęgiego pana chemika – Kuczewskiego z filigranową nauczycielką fizyki Januszkiewiczówną. W rogu sali, gdzie odbywała się studniówka widziałem gorąco dyskutujących nad jakimś rozwiązaniem matematycznym pana Święcickiego z kolegą Henrykiem Krepsztulem. Ten zupełnie nie był zainteresowany tańcem. Interesowało go bardziej to matematyczne zadanie… Kiedy powrócił do Polski (Krepsztul), został znanym fizykiem atomistyki instytutu w Świecku.
Wierność „Piątce”
Wszyscy maturzyści poszczególnych roczników „Piątki” zaprzysięgali, że gdzie by później nie byli, nie zapomną tych lat z „Piątki” i będą się systematycznie spotykać w określonym miejscu i czasie. I tak zostało do dziś… Ci, którzy jeszcze żyją utrzymują stały kontakt ze sobą.
Ja, z niektórymi kolegami, do końca ich życia utrzymywałem stały kontakt. Tak było z kolegą Czesławem Jachimowiczem, Jerzym Choroszewskim, Medardem Czobotem, Tadeuszem Dowgiałłą, jak również z koleżankami (podaję nazwiska panieńskie) z Teresą Sołłohubówną, Irką Kochanowską i Irką Romańczykówną. Po śmierci tej ostatniej, przez wiele lat korespondowałem z jej córką – Maryną. Dotąd utrzymuję stały kontakt z kolegą Antonim Pytlewiczem i jego żoną Szpakowską, jak też z Hanką Strużanowską, Hanką Hołłubówną i Hanką Malawkówną. Kiedy nieraz opowiadam o tej naszej wyjątkowej więzi „piątkowiczów” obecnej młodzieży, są tym zjawiskiem bardzo zdziwieni i czasami robią wrażenie jakby tego po prostu nie rozumieli… O tempora, o mores!
Wacław Filipowicz
(w szkole znany jako Jarmołowicz), Wrocław
***
Życie dyktuje nam nowe wyzwania. Po wielu zmaganiach o los pierwszego wileńskiego polskiego gimnazjum, zwanego „Piątką”, obecnie Gimnazjum im. Joachima Lelewela, wielopokoleniowa społeczność szkolna na swych zebraniach i spotkaniach proponuje, aby kontynuować publikowanie wspomnień jej absolwentów. Wydana w roku 2014 na 70-lecie szkoły książka „Zawsze wierni „Piątce” jest świadectwem niezłomności i pełnej poświęcenia walki o tożsamość narodową społeczeństwa polskiego na Ziemi Wileńskiej. Kontynuujemy więc publikowanie cyklu „Zawsze wierni „Piątce – 2”, zapraszając do podzielenia się swoimi wspomnieniami tych, którzy z tą zasłużoną placówką byli związani. Będę wdzięczna za kontakt ze mną, absolwentką szkoły roku 1956 i autorką książki „Zawsze wierni „Piątce” (kontakt tel. 8 5 2443771).
Krystyna Adamowicz
Rota
Komentarze
Atmosfera polityczna
W pamięci utkwiły mi dwa wydarzenia ze sfery polityki. Zaraz po wojnie i wkroczeniu Armii Czerwonej na Wileńszczyznę, młodzież tutejsza włączyła się do walki podziemnej z komunistami. Walczyła ona również podczas okupacji niemieckiej. Wielu z nich zostało wówczas rozstrzelanych w dołach lasku w Ponarach.
Pamiętam, jak kiedyś do klasy podczas lekcji weszła woźna i powiedziała, że klasę mają niezwłocznie z książkami opuścić uczniowie, których wymieniła. Byli to: Wojciech Styczyński, Mieczysław Kowalewski, Paszkowski i Jasiukiewicz, których imion już nie pamiętam. Wszyscy oni pochodzili z mojego miasteczka – Niemenczyna. Już nigdy do szkoły nie wrócili. Zostali aresztowani i wywiezieni w głąb ZSRR. To samo spotkało ich rodziny.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.