50 euro – tyle wynosi opłata za mundurek, czesne za szkołę, kupno szkolnych przyborów oraz posiłki na cały rok szkolny dla dziecka uczęszczającego do szkoły w Kamerunie. Uczniowie wspomnianych wyżej szkół Wileńszczyzny, zachęceni przez swoje katechetki (Ritę Gvazdaitytė w Gimnazjum im. J. I. Kraszewskiego i Olgę Czepukojć w Bujwidzach), zorganizowali zbiórki pieniędzy i loterie na misje w Afryce.
„Siostra Afrykanka"
– W październiku, kiedy w Kościele obchodzi się Tydzień Modlitw za Misje, mieliśmy lekcje, podczas których misjonarka Maria Cichoń ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów opowiedziała o życiu ludzi w Afryce i działalności chrześcijańskich placówek misyjnych. Właśnie po tych zajęciach zrodził się pomysł, żeby pomóc dzieciom na Czarnym Lądzie – w rozmowie z „Tygodnikiem Wileńszczyzny" opowiedziała Olga Czepukojć, dodając, że nie trzeba było długo namawiać uczniów do dzieła dobroczynnego.
Młodzież bujwidzka szybko przeliczyła: żeby zebrać 50 euro, każdy musiałby ofiarować po 1 euro, czyli np. zrezygnują z porcji lodów. Jednak, jak wynika ze słów katechetki, nie dla wszystkich wydatek jednego euro był łatwy.
– Do szkoły uczęszczają też dzieci, których rodzice nie pracują, dlatego nie stać ich, żeby dawać kieszonkowe swoim pociechom, jest też sporo uczniów z rodzin wielodzietnych. Jednak dzieci te mają wrażliwe serca, dlatego postanowiły na czymkolwiek zaoszczędzić, żeby dołączyć do akcji. Ktoś pomógł porąbać drewno, inny posprzątał sąsiadowi podwórko – dzieliła się spostrzeżeniami s. Olga, podkreślając, że dzieci jeszcze długo przypominały lekcje przeprowadzone przez s. Marię i nazwały ją dobrotliwie „Siostra Afrykanka".
1 euro: niewiele i wiele
Nieco łatwiej poszło ze zbiórką w Gimnazjum im. J. I. Kraszewskiego – stołeczna szkoła, więc więcej uczniów. Pieniążków zebrano więcej niż potrzeba na jeden rok nauki, dlatego przeznaczono je na dalszy ciąg nauki dla afrykańskiej uczennicy.
Siostry z misji w Kamerunie przysłały zdjęcia „adoptowanych" dzieci. W obu przypadkach są to dziewczynki. Bujwidzianie pod swoją pieczą mają 3-klasistkę Marie Jeane Mpot, zaś uczniowie Kraszewskiego – uczennicę klasy pierwszej Mbezele Stephanie Stride.
– Nam, którzy mamy tak dobre warunki do życia, zapewnioną naukę, wygodne mieszkanie, trudno wyobrazić sobie, że są dzieci, które nie mogą chodzić do szkoły i często są głodne. Jedno euro tak niewiele znaczy, a można za nie zrobić tak dużo – powiedziała Gabriela Zurzaitė, uczennica klasy 8 ze szkoły w Bujwidzach.
„Adopcja serca"
Misjonarki ze Zgromadzenia Sióstr od Aniołów prowadzą trzy placówki w Afryce: w Kongo (Ntamugenga), w Kamerunie (Esseng) i w Rwandzie (Nyakunama). Z ich inicjatywy zostały tam założone katolickie placówki oświatowe – przedszkola i szkoły. S. Maria Cichoń, która spędziła 12 lat na misjach w Afryce (10 lat w Rwandzie i 2 lata w Esseng), obecnie mieszka w Nowej Wilejce. Doświadczeniem pracy na misjach dzieli się podczas organizowanych w szkołach spotkaniach, na festynach. Na razie akcja objęła te szkoły, gdzie katechizują siostry od Aniołów. I choć same pracują z dziećmi z rodzin wspieranych socjalnie (prowadzą świetlice), uczą swoich podopiecznych pomocy, otwartości dzielenia się z innymi tym, co mają.
„Adopcja serca" – to jeden z rodzajów pomocy dla dzieci w Afryce. Jak tłumaczy s. Maria, idea zrodziła się po wojnie w Rwandzie w latach 90. Było wówczas bardzo dużo sierot, którymi zazwyczaj nikt się nie opiekował. Siostry, pracujące z takimi dziećmi, postanowiły zorganizować „opiekę na odległość". Rodzina z Europy wpłaca na konto misji określoną sumę pieniędzy – jest tego niewiele na warunki europejskie, a całkiem sporo jak na Afrykę. Misjonarka twierdzi, że ten sposób jest dość powszechny w Polsce: misjonarze, przybywający na wakacje do kraju, jeżdżą po różnych parafiach w celu zebrania ofiar. Tłumaczą, z jakimi potrzebami stykają się w pracy z dziećmi, które marzą o tym, żeby chodzić do szkoły.
– Często się zdarza, że rodziny, które mają np. dwie córki chcą opłacić naukę dla chłopca, traktują go jak przybranego syna. Z czasem do akcji dołączać zaczęły szkoły i różne organizacje. Dla misji jest ważny każdy grosz – mówi s. Maria, tłumacząc, że z pomocy korzystają przede wszystkim sieroty lub dzieci z biednych rodzin, których nie stać na opłacenie szkoły.
Prestiżowe szkoły misyjne
Lekcje misyjne w polskich szkołach w Nowej Wilejce i Bujwidzach siostra wspomina bardzo mile. Mówi, że młodzież jest otwarta na biedę innych.
– Trudno im było uwierzyć, że dzisiaj ludzie żyją w tak trudnych warunkach, że ich rówieśnicy nie mogą chodzić do szkoły, że dzieci codziennie muszą iść kilka kilometrów po wodę do źródła – opowiadała s. Maria, tłumacząc, że problemem dzieci w Afryce są też choroby i niedożywienie.
Do szkoły w Esseng, którą prowadzą siostry od Aniołów, chodzą dzieci z rodzin chrześcijańskich, choć nie brakuje też uczniów wyznających islam. Placówka sióstr jest otwarta dla wszystkich, od dzieci innej wiary wymagają jedynie okazywania szacunku np. podczas wspólnej modlitwy. Szkoły i przedszkola katolickie, prowadzone przez misjonarzy, cieszą się lepszą renomą niż publiczne; w tych ostatnich brakuje należytej opieki, uczniowie są zaniedbani. Różni się też poziom nauczania: uczniowie kończący szkoły katolickie bez większych problemów zdają egzaminy i dostają się na naukę do gimnazjów. Jednak daleko nie każdą rodzinę stać na opłacenie katolickiej szkoły. Poza tym sieroty, które wychowują się u krewnych, najczęściej w ogóle nie mają szans na naukę, gdyż rodziny dbają o to, by przede wszystkim zapewnić edukację własnych dzieci.
Cyprys zamiast choinki
Ponieważ rozmawiamy z siostrami w okresie poprzedzającym okres świąteczny, nie sposób pominąć tego tematu. Święta Bożego Narodzenia dla Afrykańczyków nie są okazją do rodzinnych spotkań. Celebracja święta odbywa się przede wszystkim w parafii. Bardziej rodzinny jest Nowy Rok, kiedy rodziny odwiedzają się nawzajem i składają sobie życzenia. Nie ma też tam choinek, przy parafiach i w szkołach są ustawiane jedynie szopki. Siostra Maria opowiada, że na placówce, gdzie pracowała, były dwa zestawy figurek do szopki: białe i czarne. Na pytanie, jakie stawiamy figurki, dzieci najczęściej wolały białe. Dla nich jest oczywiste: skoro Maryja była biała, więc mają to być figurki przedstawiające ludzi białych.
Pewną zabawną przygodę siostry miały z cyprysem. Raz na Boże Narodzenie chciały urządzić w swoim domu choinkę, a ponieważ w tamtym klimacie nie ma drzew iglastych, więc poprosiły o drzewko sąsiada, który hoduje cyprysy. Upiększyły go na święta, zadowolone, że mają choć namiastkę polskich świąt. Minęło kilka miesięcy i przed Wielkanocą przychodzi do sióstr ten sam sąsiad, zapytując, czy na święta będą zamawiały u niego drzewko... Cóż, skojarzył sobie, że zwyczajem u nas jest upiększanie drzewka nie tylko na Boże Narodzenie.
Teresa Worobiej
"Rota"