Niestety z przykrością, coraz częściej dowiadujemy się, że ważne decyzje, dotyczące losów naszej ojczyzny, zapadają poza jej granicami. Niezwłocznie też są one nad Wisłą implementowane. Niewiele osób w Polsce wie o faktycznych przyczynach wymiany premier Beaty Szydło na Mateusza Morawieckiego oraz personalnej rekonstrukcji rządu „dobrej zmiany”. Może więc czas ujawnić niektóre fakty. Jak się dowiaduję, pan premier Mateusz Morawiecki wręczając dymisję polskiemu ministrowi środowiska, profesorowi Janowi Szyszko, powiedział, że czyni tak, gdyż domagał się tego prezydent Francji Emmanuel Macron? Panie premierze, co ma do mnie prezydent Francji? – pytał zdumiony minister. Odpowiedzi nie uzyskał, ale stanowisko stracił. Wcześniej polski minister środowiska skutecznie zabiegał o polskie interesy na szczycie klimatycznym w Paryżu. Miał też przewodzić obecnie trwającemu szczytowi klimatycznemu COP 24 w Polsce, w Katowicach. Nie przewodzi. Decyzja zapadła poza Polską. Notabene nie tylko ta.
Przypomnijmy, jak rząd polski pod przewodnictwem wspomnianego premiera, wycofywać się zaczął z przyjętych zmian legislacyjnych. Nie, nie sam. Decyzje zapadały gdzie indziej. Uchwaloną ustawę o Instytucie Pamięci Narodowej, na mocy której ścigać i karać miano osoby oraz instytucje kłamliwie oskarżające Polskę o udział w Holokauście, znowelizowano. Czyli wycofano. W prasie, nie tylko polskiej, mogliśmy przeczytać, że zmiany te uzgodniło dwóch polskich europosłów z przedstawicielami obcego wywiadu. Po tym fakcie, pełnomocnik premiera Izraela Netanjahu, Yaakov Nagel powiedział o Polsce: „Oto kraj, który szczyci się tym, że uchwalił prawo, które według niego, przywróci narodowi honor, a pół roku później anuluje je z podkulonym ogonem”. Opozycja pytała wtedy: „Czy ustawy w Polsce piszą nam obce służby?”. Formacja Zjednoczonej Prawicy doszła do władzy na fali haseł o konieczności powstania z kolan w polityce zagranicznej. „Dość poklepywania po plecach” przez decydentów Unii Europejskiej, twierdzili politycy Prawa i Sprawiedliwości. Obecnie kapitulują i padają na kolana przed unijnym komisarzem Fransem Timmermansem oraz Trybunałem Sprawiedliwości UE. Cofają uchwalone w Polsce ustawy. A to o ratowaniu Puszczy Białowieskiej, dopuszczając do jej dalszej degradacji, a to cofając reformę sądownictwa i przywracając na stanowisko pierwszą prezes Sądu Najwyższego, a to zamrażając ustawę o repolonizacji mediów. Pozbawienie wpływu zagranicznego kapitału na polskie media, ich dekoncentracja – na tych hasłach doszła do władzy obecna formacja rządząca. I co? I jest jak w piosence Andrzeja Sikorowskiego „I co, i co, i co, i co? (...) I nic, i nic, i nic, i nic. Nic, kochani, więcej już nie wyciągniecie. Dżentelmeni oraz damy, a o takich dziś śpiewamy, o szczegółach nie powiedzą za nic w świecie”. Pytanie jednak brzmi, czy w naszej polityce, aby na pewno mamy do czynienia z dżentelmenami i damami? I czy rezydują oni w Polsce?
„Kochani politycy polscy, nie patrzcie na daleki świat, który stoi na granicy szaleństwa. Bądźcie po Bożemu rozumni i wolni” – apelował do rządzących arcybiskup Andrzej Dzięga, podczas homilii wygłoszonej z okazji 27. rocznicy powstania Radia Maryja. Mówił to w kontekście wstrzymywania uchwalania przez obecnie rządzących zakazu aborcji eugenicznej. W Polsce. Sugerował, że polski rząd nie robi tego, gdyż nie ma zgody Unii Europejskiej. Kilka metrów przed wypowiadającym te słowa arcybiskupem, siedział premier RP Mateusz Morawiecki. I co, i co, i nic i nic? Czy naprawdę przedstawiciele innych krajów mogą sobie u nas tak hulać? Ostatnio ujawniono aktywność amerykańskiej ambasador w Polsce Georgetty Mosbacher. Nie idzie tu tylko o protekcjonalny list do polskiego premiera w sprawie jednej prywatnej stacji telewizyjnej nadającej w Polsce, ale wręcz o wpływanie na polskiego ustawodawcę. Jak ujawnił jeden z polskich tygodników, „amerykańska ambasador naciskała na ministrów i urzędników rządu, aby wprowadzić takie zmiany przepisów, które stawiałyby amerykańskie firmy działające w Polsce w uprzywilejowanej pozycji”. Miała wzywać ich do siebie na rozmowy. Na pochyłe drzewo koza skacze, i to nie tylko koza amerykańska. „Smutne to wszystko” – jak zwykł kończyć każdą konwersację jeden z emerytowanych proboszczów w Janowie Lubelskim.
A propos konwersacji, to całkiem niedawno rozmawiałem z młodym liderem Ruchu Narodowego w Polsce, którego formacja szykuje się do startu w wyborach do Parlamentu Europejskiego. W jego ocenie obecna sytuacja w naszym kraju przypomina osiemnasty wiek. Z historii wiemy jak się to skończyło. A wracając do obchodzonej rocznicy Radia Maryja, to przy okazji uroczystości w Toruniu, miałem możliwość rozmawiania z wieloma ludźmi. Zatroskanymi o sprawy Polski. Jeden ze znanych biskupów widząc co się dzieje, mówił do mnie, że cały czas czeka, kiedy oni, czyli polski rząd, wreszcie odważą się rządzić. Obiecałem, że pytanie to przekażę i będę o tym mówić. Więc mówię.
Mirosław Piotrowski
Komentarze
Tak samo jest z niektórymi polskojęzycznymi mediami i ich właścicielami na Litwie. Dla kogo oni pracują, bo na pewno nie dla polskiej społeczności. Tak samo jak ich giedroyciowi pobratymcy
Na Litwie za prawdziwą chadecką partię uchodzi AWPL-ZCHR. W Polsce nie ma takiej, ale jak widać jest miejsce i jest zapotrzebowanie.
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.