Obecnie obowiązująca ustawa przewiduje, że dziecko niezwłocznie może być zabrane z rodziny przez uprawnionych urzędników, jeżeli ojciec bądź matka, stosując przemoc albo w inny sposób stwarzając zagrożenie dla dziecka, nadużywają swej władzy rodzicielskiej i w związku z tym występuje realne zagrożenie dla życia bądź zdrowia dziecka. Šalaševičiūtė proponuje poszerzyć okoliczności, przy których dziecko może być odebrane rodzicom. Ponadto chce, by mogła to robić sama policja bez udziału specjalistów z urzędu ochrony praw dziecka. Przy tym powodem do odebrania latorośli ich rodzicom mogą być tak enigmatyczne przepisy, jak te w rodzaju: „kiedy rodzice stronią się od swego obowiązku wychowania dziecka" czy „nadużywają władzy rodzicielskiej". Co znaczy te „stronią się" czy „nadużywają", rozum, jak chcesz.
Šalaševičiūtė słynie z tego, że opowiada się za tzw. skandynawskim modelem wychowania w rodzinie, który jest skrajnie zideologizowany i, wbrew pozorom, opresyjny wobec instytucji rodziny. W wywiadzie z wiosny tego roku, broniąc tego modelu, przyznała, że gdyby litewskie rodziny z tzw. ryzyka socjalnego okazałyby się na terytorium Norwegii, gdzie obowiązuje jurysdykcja tego państwa, to bez żadnej wątpliwości Norwegowie odebraliby tym rodzinom wszystkie ich dzieci, których na Litwie jest 26 tysięcy, nawiasem mówiąc. Bo, jak argumentuje socjaldemokratyczna posłanka, system skandynawski jest bardziej nowoczesny i postępowy. O ile na Litwie dziecko może być zabrane, jeżeli np. jest zaniedbywane, głodzone, marznie, wcale nie chodzi do szkoły, o tyle w Norwegii wystarczy sygnał, że miała miejsce przemoc wobec żony. „Tam nawet nie potrzeba przemocy wobec dziecka, by prawo zezwalało zabranie jego rodzicom", afirmuje norweskie rozwiązania ich litewska naśladowczyni. „W Skandynawii ustawy chroniące dzieci są bardzo ostre, zabraniają nie tylko przemoc fizyczną, ale i psychiczną", przyznaje Šalaševičiūtė i uznaje zarazem wyższość modelu skandynawskiego nad litewskim. A ta wyższość to polega na samym poglądzie na rodzinę, na relacje w rodzinie, które u północnych sąsiedzi układać i kreować równoprawnie może też niepełnoletnie dziecko. Jak coś nietykalnemu nastolatkowi nie w smak w rodzinie by się stało, to ma przecież ustawowe prawo zaskarżyć rodziców do urzędu, który sprawę pilnie i rygorystycznie zbada i praw rodzicielskich rodzicieli pozbawi, jeżeli tak mu się uzna za słuszne. „Pogląd Skandynawów, w tym Norwegów, jest taki, że jeżeli rodzina nie zapewnia praw dziecka i jego bezpieczeństwa, to wystarczy najmniejsze naruszenie, które wykazałoby, że w perspektywie dziecko może czuć się niebezpieczne w rodzinie, i zgodnie z ich przepisami oni mogą zabrać dziecko", wyjaśnia Litwinom posłanka wysokie skandynawskie standardy.
Cóż, standardy zaiste wysokie. Wystarczy perspektywa i dzieci nie ma. A takie perspektywy zdarzają się, jak obserwujemy w mediach, coraz częściej. Na przykład rodzice utracili pracę, więc w perspektywie nie mogą zabezpieczyć dzieciom godnego standardu życia. Urząd wie wtedy, co ma robić. I robi. Anomalii na gruncie tak „postępowego" prawa jest znacznie więcej. Dzieci na przykład są odbierane z błahych powodów rodzicom i oddawane na wychowanie ... gejom. Czyż nie postęp? Niby walczy się z przemocą w rodzinie, a w konsekwencji dziecko pozbawiane jest najbardziej podstawowych praw. Niszczony jest autorytet rodzicielski, więzy rodzinne.
Dobrze, że w tym przypadku rządowi wystarczyło rozsądku, by nie pójść na Północ...
Tadeusz Andrzejewski
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.