Ze strony opozycji pojawiają się krytyczne opinie co do spotkania prezesa Jarosława Kaczyńskiego z premierem Viktorem Orbánem. Węgry pod przywództwem Orbána, w odróżnieniu od Polski pod rządami Donalda Tuska i Ewy Kopacz, prowadziły i prowadzą skuteczną politykę zagraniczną.
– Przede wszystkim Węgrzy zdają sobie sprawę, iż podporzadkowanie się dyktatowi Brukseli, czyli Niemiec i Francji, sprawi, że ich państwo za kilkanaście lat będzie miało status terytorium zależnego, gdzie wyrwanie się z tej zależności będzie niezwykle trudne. W związku z tym, będąc członkiem Unii Europejskiej i NATO, utrzymują również dobre stosunki z Rosją. Bardzo dobrze, że Polska, co prawda na razie na szczeblu wiceministrów, pod koniec stycznia rozpoczyna konsultacje w Moskwie. Nie może być tak, iż wszyscy rozmawiają z Rosją, a Polska jest tylko elementem rozgrywki Unii z tym państwem.
Co konkretnie możemy przyjąć od Węgrów jako wzorzec?
– Węgrzy pragmatycznie podchodzą do kwestii współpracy w zakresie energetyki. Dlatego też Moskwa kredytuje budowę ich elektrowni atomowej. Rosjanie wbrew powszechnym opiniom mają w tej chwili jedne z najnowocześniejszych w świecie technologii budowy tego typu obiektów. Oczywiście musimy dywersyfikować nasze źródła energetyczne, aby nie być zależnym od jednego dostawcy, ale dotyczy to dostaw ze wszystkich kierunków. Tak więc pewien obszar współpracy z Rosją w tej kwestii musimy także zachować. Od Węgrów możemy się także uczyć, jak skutecznie dbać o przedstawicieli swojego narodu na ziemiach, które utracili po II wojnie światowej.
Czego natomiast nie powinniśmy przekładać na nasz polski grunt?
– Węgry praktycznie są zupełnie bezbronne. Ich wysiłek budżetowy w kwestii wydatków na obronność jest poniżej 1 proc. PKB, a w ostatnich latach to nawet niespełna 0,8 proc. Ostatnia presja migracyjna i zmuszenie państwa do wsparcia służb policyjnych wojskiem pokazało, iż niezbędne jest zwielokrotnienie wydatków na obronność. Przypomnę tylko, iż Polska wydaje na obronność ok. 2 proc. PKB.
Premier Orbán stwierdził stanowczo, że Węgry nigdy nie poprą ewentualnych unijnych sankcji wobec Polski. A zatem nie jesteśmy już sami...?
– Przypomnę tylko, że tak samo Węgrzy odmawiali Niemcom udziału w pacyfikacji Powstania Warszawskiego. Natomiast wspomniana przez pana deklaracja premiera Orbána jest niezwykle ważna, ponieważ Bruksela otrzymuje czytelny, jasny sygnał, iż próba uderzenia w Polskę skończy się konfliktem z blokiem państw. Z kolei my sami musimy także pamiętać w przyszłości o tym geście Węgrów. Jeśli Budapeszt kiedykolwiek będzie w potrzebie, my również musimy stanąć po stronie tego kraju i to bez względu na konsekwencje. Jest to jedyna metoda oparcia się brukselskiej biurokracji i próby dalszej wasalizacji państw Europy Wschodniej.
Przewodniczący Parlamentu Europejskiego Martin Schulz kolejny już raz w niewybredny sposób karci Polskę, sugerując, że Warszawa uprawia politykę w stylu Putina. Czy w tej sytuacji to nie my powinniśmy zacząć krytykować Niemców, bo to chyba u nich bardziej niż u nas zagrożona jest demokracja?
– Warto bliżej przyjrzeć się sytuacji w Niemczech, gdzie obecnie dławi się wszelki opór przeciwko polityce rządu. Wszelki sprzeciw jest pacyfikowany przez policję, a internet jest poddany w dużym stopniu cenzurze. Jeśli traktujemy demokrację jako formę sprawowania władzy przez naród, to dławienie wszelkich działań przeciwstawiających się polityce rządu zbliżają Niemcy do demokracji białoruskiej. Tak więc Schulz swoimi wypowiedziami utwierdza nas w jednym, a mianowicie w tym, że według Niemców pluralizm polega na wyborze jedynie słusznej polityki państw unijnych pomiędzy tym, co nakreślają niemieccy chadecy lub socjaliści.
Rozmowy prezesa Kaczyńskiego i premiera Orbána dotyczyły też m.in. wspólnego stanowiska w ramach Grupy Wyszehradzkiej w odniesieniu do – jak to stwierdził premier Węgier – „skomplikowanych tematów dotyczących Wielkiej Brytanii". Jakiego wspólnego stanowiska możemy się zatem spodziewać w tej kwestii?
– Myślę, iż jest to dość wygodny element komunikatu prasowego. Zapewne uzgodnienia obu polityków dotyczyły wielu elementów, m.in. kwestii nielegalnej imigracji, sprawom związanym z Ukrainą, relacji z Rosją itd. Nie wykluczam, iż Budapeszt będzie pełnił rolę pośrednika w ustabilizowaniu naszych relacji z Moskwą. Sama sprawa uzgodnienia stanowiska w sprawie Wielkiej Brytanii była obszarem drugorzędnym.
Nie ulega wątpliwości, że Wiktor Orbán jest przeciwnikiem przyjmowania imigrantów islamskich do Europy, czemu zresztą dał wyraz, wznosząc płot na granicy węgiersko-serbskiej. Czy nasze dobre relacje z Węgrami mogą być zapowiedzią, że Polska postąpi podobnie na granicy z Ukrainą?
– Oczekiwałbym takich działań, lecz obawiam się, iż PiS jest jeszcze na ten krok nieprzygotowane. Żeby do tego doszło, konieczny jest w tej sprawie nacisk społeczny. Mam nadzieję, iż przynajmniej w tej kwestii są przygotowywane działania analityczne oraz logistyka, tak aby w momencie krytycznym określone firmy natychmiast przystąpiły do działania.
Na kanwie spotkania prezesa Kaczyńskiego z premierem Orbánem pojawia się narracja, że choć prezydentem jest Andrzej Duda, premierem Beata Szydło, to karty na scenie politycznej rozdaje Jarosław Kaczyński. Czy te zarzuty są uprawnione?
– Czy to się komuś podoba, czy nie, faktem jest, iż to Jarosław Kaczyński jest liderem partii, która wygrała wybory, i to on wraz z klubem nakreśla polityczne cele rządu. Co do prezydenta Andrzeja Dudy to jest jasne, iż pochodząc z określonego obozu politycznego, identyfikuje się osobiście z wieloma celami tego środowiska. Dlatego też tego typu zarzuty są infantylne. Źle byłoby, gdyby osoby, które wyszły z danego środowiska, się od niego dystansowały.
O czym Pana zdaniem świadczą przypadki molestowania seksualnego kobiet w Kolonii przez imigrantów, m.in. z Syrii, Iraku i Afganistanu, i jak należy rozumieć stanowisko burmistrz tego miasta Henriette Reker, która sugeruje, że to kobiety są sobie winne...?
– To podejście jest skandaliczne. Świadczy to tylko o tym, jak daleko elity Niemiec odeszły od fundamentalnych zasad, które są podstawowym elementem polityki bezpieczeństwa każdego państwa. Niemcy są państwem obywateli niemieckich, a imigranci gośćmi. To goście muszą się podporządkować kulturze i zasadom społecznym obowiązującym w państwie gospodarza. Tymczasem w imię poprawności politycznej właściwe relacje i kwestie dotyczące imigrantów postawiono na głowie. Mamy zatem sytuację, kiedy to gospodarze muszą się dostosować do gości.
Wprawdzie kanclerz Niemiec stanowczo potępiła zachowanie imigrantów, ale czy to nie Angela Merkel ponosi winę za zaistniałą sytuację?
– Oczywiście, że tak. Obserwujemy od kilku miesięcy cenzurę informacyjną w tej kwestii przypominającą czasy PRL-u. Imigrantom wydaje się, że skoro nikt jednoznacznie nie wytłumaczył im, że każde złamanie prawa równa się z deportacją, to mogą się i czują bezkarni. Jeśli Niemcy nie podejmą w najbliższym czasie w tej sprawie jednoznacznej polityki, to doprowadzą swoje państwo do sytuacji, z jaką od lat mamy do czynienia na Bałkanach.
Podobne przypadki napaści z udziałem imigrantów miały miejsce w Hamburgu, Stuttgarcie, Duesseldorfie i Berlinie, ale także w Austrii, Finlandii i Szwajcarii. Czy nie jest to już manifestacja pogardy wobec cywilizacji zachodniej, bo trudno pojąć, że „uchodźcy", którzy rzekomo szukają schronienia przed wojną, zachowują się w taki sposób?
– Przypomnę, że imigrantów witano na dworcach kwiatami. Oni przyszli z obszaru kultury, w którym samotna kobieta na ulicy to „zwierzyna łowna". Tak więc robią częściowo to, do czego byli przyzwyczajeni w swoich państwach. Wielu Europejczyków publicznie zadaje sobie pytanie, ilu tak naprawdę wśród uchodźców jest osób rzeczywiście uciekających przed wojną, a ilu jest kulturowych kolonizatorów Europy. Ta pogarda wobec kobiet to pierwsze sygnały tego, do czego będzie dochodziło w Europie. Milczeniem objęto wiele przypadków niszczenia szopek i podpalania choinek stojących w miastach Włoch, Francji czy też Niemiec. Taka bezczynność podyktowana poprawnością polityczną tylko rozzuchwala imigrantów muzułmańskich.
Ostatnio urzędnicy niemieccy przyznali, że system identyfikacji i weryfikacji osób ubiegających się o azyl tzw. baza EURODAC praktycznie nie działa, bo imigranci nie zgadzają się na pobieranie odcisków palców. Czy osoby, które nie chcą poddać się weryfikacji, powinny być wpuszczane na terytorium UE?
– Niestety, Europa jest bezbronna i bezradna w zakresie ochrony swoich granic. Należy także domniemywać, iż jest podobnie w kwestii militarnej. Żaden uchodźca nie powinien nigdy dotrzeć do centrum Europy. Kontrola powinna być na granicach zewnętrznych. Tu niestety pokutuje polityka Niemiec w stosunku do Włoch. Przypomnę, że kiedy w 2010 i 2011 r. uciekinierzy z Afryki Północnej lądowali na Półwyspie Apenińskim, to Berlin wówczas stwierdzał, iż jest to wewnętrzna sprawa Włoch. Teraz ta poprawność polityczna nadal pokutuje. Gdyby z granic Unii odesłano natychmiast kilka tysięcy osób, które nie chcą poddać się weryfikacji i pobraniu odcisków palców, to dzisiaj sytuacja byłaby zupełnie inna.
Jak Pana zdaniem sprawdza się wyceniony na kilka miliardów euro pomysł polityków unijnych dotyczący rozwiązania problemu migracyjnego przez Ankarę?
– To tylko załatwienie sobie dobrego samopoczucia przez Brukselę. Przypomnę, że to Turcja była państwem, które wspierało nielegalnych przemytników. To wreszcie Ankara przymykała oczy na operację logistyczną przerzucenia miliona ludzi przez Morze Śródziemne. Obecnie na 1/6 części terytorium tego kraju trwa wojna z Kurdami. Szacuje się, iż dwieście tysięcy uciekinierów kurdyjskich szykuje się do opuszczenia kraju. Tak więc Turcja nie będzie tylko pośrednikiem w transferze nielegalnych imigrantów, ale także będzie ich eksporterem.
Dziękuję za rozmowę.
"Nasz Dziennik"
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.