Maluje nie dla pieniędzy, nie dla poklasku. Po prostu lubi malować. Jego dusza romantyka rwie się do czegoś, co pozwala oderwać się od szarej codzienności i przenieść w całkiem inny wymiar rzeczywistości – w świat wyobraźni, harmonii i właściwego naturze ładu.
– Od najmłodszych lat lubiłem rysować. Nieraz nauczycielka zwracała mi uwagę, że maluję, zamiast słuchać tego, co mówi na lekcji matematyki ... – opowiada o sobie Janusz Subotowicz.
– W szkole koledzy prosili mnie, abym narysował to, co akurat było zadane, więc chętnie to robiłem podczas przerw.
Pan Janusz malarskiej sztuki nigdy się specjalnie nie uczył. Wszystko, co udało mu się w tym zakresie osiągnąć, pochodzi z jego wewnętrznych zasobów – fantazji, pracowitości, spostrzegawczości, wyczucia i rozumienia otaczającego go świata.
– Nie miałem możliwości się uczyć. Było to bardzo trudne – po chwili namysłu odpowiada na pytania, dlaczego nie uczył się malarstwa.
– Zostałem sierotą mając zaledwie pięć miesięcy. Mama zmarła, a ojciec założył inną rodzinę. Wychowali mnie dziadkowie, rodzice mego ojca Bronisława. Opowiadano mi, że moja mama bardzo ładnie szyła. Miała na imię Michalina. Możliwie, że tę twórczą iskierkę odziedziczyłem właśnie po niej. Po niej odziedziczyłem także moje drugie imię – Michał – pan Janusz cieszy się, że twórcze usposobienie w rodzinie Subotowiczów jest przekazywane z pokolenia na pokolenie. Zdolności plastyczne ma też jego syn, Sławomir Subotowicz, nasz redakcyjny kolega, także jego córka Gabriela.
– Wnuczka uczyła się rysunku. Na święta sama robi pocztówki. Lubi i umie rysować – mówi z dumą dziadek.
Obrazy Janusza Subotowicza już kilkakrotnie wędrowały po rejonie wileńskim. W roku 2011 był uczestnikiem wystawy prac twórców ludowych powiatu wileńskiego „Złoty wieniec" w Święcianach. W tym roku miał wystawę swoich obrazów w Muzeum Wileńszczyzny w Niemenczynie. Dwa lata temu jego prace były eksponowane w bibliotece w Duksztach. Z twórczością pana Janusza z bliska zapoznaliśmy się Muzeum Wł. Syrokomli w Borejkowszczyźnie, gdzie jego obrazy zostały wyeksponowane w ramach tegorocznego święta poezji „Lira Syrokomli". Helena Bakuło, kustosz muzeum, cieszyła się, że pojawiła się możliwość przedstawienia twórczości Janusza Subotowicza również w tej części rejonu wileńskiego.
– Te obrazki na ścianach, to jakby okna, przez które widzimy okolice całej Wileńszczyzny – mówiła Helena Bakuło.
W niedużym pomieszczeniu muzeum wywieszono 20 obrazów malarza z Dukszt, zaledwie znikomą część tego, co namalował w ciągu swojego życia, a na dobre z pędzlem i sztalugą zbratał się w wieku 30 lat. Dzisiaj pan Janusz ma 75 lat, lecz mimo już niemłodego wieku, kłopotów ze zdrowiem swej największej pasji życiowej nawet nie ma zamiaru porzucać. Lubi utrwalać swojskie pejzaże, kościoły. Uwielbia malować zwierzęta. Kiedyś przypadkowo zobaczył stary młyn. On też znalazł odbicie na płótnie.
Twórca swoje obrazki chętnie daruje rodzinie. – Mam dwóch braci i siostrę, która mieszka w Moskwie. Tam zawędrowało sporo moich obrazów. Jedna z córek mieszka na Białorusi, więc i tam pojechały. Mam już przygotowaną kolejną ich partię do podarowania – mówi pan Janusz. Obrazy ojca zdobią mieszkania i dzieci, i wnuków. Malowanymi widokami gospodarz pozawieszał także ściany swojego domu w Duksztach.
– Żona już przyzwyczaiła się do tej mojej pasji, chociaż na początku nie bardzo chciała przyjąć mnie z tym całym dobrem – farbami, pędzlami – do kuchni, gdzie najczęściej maluję. Mówiła, że się głupstwem zajmuję. Nieraz żartuje, że ludzie będą się z nas śmiać, bo zamiast tapet od sufitu do podłogi ponawieszaliśmy na ścianach obrazy... Ale ludziom się one podobają... – skromnie dodaje samorodny malarz.
Według pana Janusza, zdarzało się, że ciekawscy przychodzili do domu obejrzeć jego prywatną autorską kolekcję. Byli zadowoleni z tego, co zobaczyli.
Pan Janusz nie ma obrazów niedokończonych, zarzuconych w kąt. Bo gdy rozpoczyna pracę nad nowym obrazem, ciągnie go, żeby jak najprędzej zobaczyć końcowy efekt swego trudu. Artysta ludowy nie ukrywa, że zima, to dla niego najlepsza pora, kiedy może najwięcej czasu poświęcić ulubionemu zajęciu. Bo, jak powiada, latem jest sporo pracy przy domu. Niemniej jednak, to właśnie wiosna i lato zniewalają jego serce.
– Dom, w którym mieszkamy za polskich czasów należał do gospodarstwa leśnego. Stoi w otoczeniu zieleni. Dookoła las: jodły, ogromne wiekowe lipy. Wprawdzie sporo ich złamały burze... Gdy kwitną wiśnie siedzę i przyglądam się, jak dookoła pięknie, biało. A jak pachną bzy, to aż dech zapiera... – z błogością o swych estetycznych przeżyciach mówi Janusz Subotowicz.
Latem pan Janusz przygotowuje sobie materiał do przyszłych obrazów: gruntuje płótna, robi obramowania.
Chociaż wraz z wiekiem nawał prac znacząco zmalał, zresztą, jak stwierdza, już nie ma siły i zdrowia pracować, na wsi ciągle jest coś do zrobienia.
– Jak się uprę, to mogę obrazek namalować i w ciągu jednego dnia. Ależ tyle tych obowiązków... Zdarza się, że maluję nawet całą noc. Zapalam wielką lampę i do roboty! Gdy kiedyś pracowałem w szkolnej kotłowni, miałem przed sobą długie noce. Pamiętam, że wtedy sporo obrazków powstało – wraca do przeszłości uduchowiony mieszkaniec Dukszt.
Za czasu kołchozu w ojczystej miejscowości obowiązkiem pana Janusza było urządzanie stelaży informacyjnych, wykonywanie rozmaitych prac, które wymagały twórczego i estetycznego podejścia i wprawnej ręki. Trwałe pamiątki Janusz Subotowicz zostawił też Szkole Podstawowej w Duksztach, gdzie przez wiele lat trudnił się jako pracownik techniczny. Przysłowiowe złote ręce pana Janusza potrafiły wyczarować i gablotę naścienną, i plakat, i obrazek na prezent dla przyjaciół z Polski. Do dzisiejszego dnia uczniowie na lekcjach chemii korzystają z tablicy Mendelejewa, którą własnoręcznie namalował Janusz Subotowicz.
– Rysowałbym i rysował... – mówi Janusz Subotowicz, wertując grubą księgę ilustrującą najpiękniejsze miejsca i zabytki w Polsce, którą otrzymał w prezencie od Heleny Bakuło z okazji otwarcia wystawy. Z pewnością wiele z nich posłuży natchnieniem, aby znowu wygodnie zasiąść przed sztalugą, poczuć zapach olejnych farb i zanurzyć się w fantazyjny świat natury.
Irena Mikulewicz
"Rota"