Słupek rtęci w termometrach z dnia na dzień pnie się coraz wyżej, słonko też coraz jaśniej przygrzewa, a śniegu na podwórkach, poboczach dróg, na polach i w lasach uzbierało się sporo i to budzi pewny niepokój wśród ludzi.
– Gdzieś przecież musi on spłynąć – zauważa z niepokojem mieszkanka wsi Krywołouże, której dom znajduje się akurat w pobliżu brzegu Wilii. Tymczasem hydrolodzy przekonują, że warstwa śniegu nie jest tak gruba i w okolicach Wilna w drugiej połowie lutego wynosiła od 10 do 40 cm. Dobrą wiadomością jest również to, że śnieg przykrył w zasadzie niezamarzniętą ziemię, a więc jest ona w stanie wchłonąć znaczną część wody z topniejącego śniegu i lodu. Na dodatek poziom wody w rzekach jest od 5 do 73 cm niższy od wieloletniej średniej i to też jest przesłanką tego, że rekordowa powódź nam nie grozi, a lokalne podtopienia są możliwe zawsze i prawie wszędzie.
Obawy co do tego, czy nie powtórzy się np. w Wilnie scenariusz z roku 1931, gdy to wezbrane wody Wilii i Wilenki zalały plac Katedralny są więc raczej bezpodstawne. Nawet w przypadku, gdyby w stolicy poziom rzeki podniósł się o trzy metry nie sprawi to zagrożenia dla miasta i nie zakłóci normalnego życia mieszkańców. W ostatnich latach poważne zagrożenie dla Wilna stanowiła powódź z roku 1979, ale na szczęście dla miasta i jego mieszkańców skończyło się na strachu. Od 1976 roku 15 proc. wód Wilii powstrzymuje tama w Wilejce i to też pozwala Wilnu czuć się o wiele bezpieczniej. Nadbrzeża owszem mogą być zalane, ale jest to normalne zjawisko podczas wiosennej pory roku. Po prostu odzwyczailiśmy się od „normalnych” zim i zwyczajnego topnienia śniegu. Niegdyś topnienie śniegów sprawiało wiele radości dzieciom, które tworzyły koryta bystrych strumyków i puszczały po nich własnej konstrukcji statki. Dzisiaj o takiej „rozrywce” już mało kto pamięta.
W ogóle powodzie na Litwie zdarzają się dosyć rzadko – 2-3 razy na sto lat i mają zwyczaj powtarzania się w tych miejscowościach, gdzie już bywały wcześniej. Na Litwie do takich „nawiedzanych” miejscowości należą miejscowości Pomorza, rejon kowieński i szyłucki, czyli tam, gdzie są rozległe równiny. Jak przekonują synoptycy, wiele będzie zależało od lodu na rzekach. Lód powoduje bowiem podniesienie poziomu wód i np. w roku 2010 spowodowało to powódź w okolicach Kowna, gdy to na skutek żywiołu bardzo ucierpieli mieszkańcy Radikiai. Straty spowodowane przez żywioł były oszacowane na 500 tys. euro. Co prawda, w tym roku samorząd rejonu kowieńskiego zawarł umowę opiewającą na milion euro w sprawie budowy nasypu ochronnego w tej miejscowości, ale szkopuł w tym, że prace budowlane rozpoczną się dopiero jesienią tego roku. Możliwość wystąpienia powodzi potęguje to, że w Kownie prowadzone są prace związane z budową nowego mostu, w związku z czym koryto rzeki jest zawężone, a przepustowość wody zmniejszona. Tłuczenie lodu koszem potężnej koparki może i daje pewne tymczasowe efekty, ale czy uchroni przed zatarasowaniem koryta rzeki przez krę, gdy ta zacznie spływać w kierunku Bałtyku? Tym bardziej że, jak twierdzą hydrolodzy, lód jest nieprzewidywalny. Dlatego warto się zabezpieczyć przed możliwym atakiem żywiołu, bo „przezorny zawsze ubezpieczony”. Wskazówki i porady jak się przygotować do, w czasie i po powodzi, można znaleźć na stronie internetowej Departamentu Ochrony Przeciwpożarowej i Ratownictwa: pagd.lrv.lt
Zazwyczaj powodzie kojarzą się nam z wiosną i topniejącym śniegiem oraz lodem, ale jeżeli sięgniemy pamięcią nieco wstecz, to przypomnimy sobie katastrofalną powódź w rejonie solecznickim, która zdarzyła się pod koniec lata. W sierpniu 2005 roku poziom wody w Mereczance w wyniku obfitych opadów deszczu podniósł się o 3 m i utrzymywał się przez kilka dni. W wyniku powodzi ucierpiało około 150 rodzin z Jaszun, Rudnik oraz Wołokiennik. Dmuchajmy więc na zimne, aby to niebezpieczne i groźne zjawisko, jakim jest powódź, nas omijało o dowolnej porze roku.
Zygmunt Żdanowicz
Tygodnik Wileńszczyzny