Martynas Norbutas, wiceminister ochrony środowiska, entuzjastycznie przekonywał, że nowa metoda polega na opryskiwaniu obszarów zdominowanych przez tę roślinę mieszanką herbicydów, która atakuje tylko barszcz i nie niszczy innych gatunków roślin. Ponadto jej atutem jest to, że jeżeli poprzednio spryskiwano „plantacje” z barszczem Sosnowskiego herbicydami zawierające glifosat kilkakrotnie w ciągu roku, to mieszanką herbicydów – „Nuance 75 WG” i „Accurate 200 WG” – wystarczy spryskać tylko raz.
Producent gwarancji nie daje
Aby opryskiwanie było efektywne muszą być spełnione określone warunki: temperatura powietrza musi oscylować w granicach 10- 20 stopni ciepła, rozety kiełkującej rośliny powinny być nie wyższe niż 30 cm, tzn. opryskiwania należy przeprowadzić w okresie początku wegetacji, czyli od początku kwietnia do połowy maja, a ponadto proces opryskiwania powinien być dokonany co najmniej na dwie godziny przed deszczem. Na opryskanym polu nie można prowadzić żadnych prac. Należy przede wszystkim uzbroić się w cierpliwość, gdyż na efekty działania nowej „broni” należy poczekać co najmniej rok. Duński producent herbicydów zastrzega jednak, że nie bierze na siebie odpowiedzialności za skuteczność zastosowania środków.
Upodobał ziemie zaniedbane
Jak poinformował zebranych dr Zigmantas Gudžinskas, pracownik naukowy Litewskiego Instytutu Botaniki, zwalczanie barszczu Sosnowskiego jest procesem trudnym i skomplikowanym. Roślina ta jest niezwykle żywotna i plenna. Jest odporna na mróz (do – 45 stopni C), produkuje do 100 tys. nasion, które zdolność rozrodczą zachowują przez kilka lat. Nie jest wymagająca, może rosnąć w cieniu i z tego powodu coraz częściej można ją spotkać również w lasach. Barszcz Sosnowskiego imponuje swymi rozmiarami – osiąga wysokość 5-6 metrów, liście w obwodzie mają 50-60 cm długości, łodyga – 10 cm, a korzenie do 200 cm.
– Walkę z tą rośliną inwazyjną, która bezlitośnie wypiera inne gatunki należało podjąć jeszcze przed 30 laty, teraz jest już za późno. Powstrzymanie rozpowszechnienia się barszczu wymaga dużych nakładów pieniężnych i skoordynowanej pracy – podsumował naukowiec. Dodał, że na Litwie barszcz Sosnowskiego opanował od 12 do 15 tys. ha i nadal w szybkim tempie się rozprzestrzenia. Zauważył, że upodobał sobie połacie nieuprawiane, zapuszczone i zaniedbane. Rozsiany jest po całym kraju, ale szczególnie wielkie jego „plantacje” znajdują się w rejonie ignalińskim, rakiskim i rejonach Wileńszczyzny.
Krzywda wraca bumerangiem
Miejscowi mieszkańcy od razu z irytacją skomentowali, że trzeba było zwrócić ziemię prawowitym właścicielom, a nie manipulować nią i problemów takich by nie było.
Irena Sawko, starsza specjalistka starostwa podbrzeskiego, powiedziała „Tygodnikowi”, że przedtem na terenie starostwa tego plugastwa nie było, a barszcz rozpowszechnił się najbardziej w okresie sławetnej reformy rolnej, gdy to proces zwrotu ziemi był sztucznie hamowany, a właściciele bezskutecznie obijali progi urzędów, by otrzymać należną własność. Nie wszystkim to się udało.
– Każda ludzka krzywda wraca bumerangiem i nie ma co teraz utyskiwać, że ziemia stoi odłogiem, a na niej dumnie i szyderczo kwitnie barszcz Sosnowskiego – podsumowała Sawko, żona znanego w Podbrzeziu rolnika.
Przygaszony entuzjazm
Laura Janulaitienė, st. specjalistka ministerstwa, optymistycznie zaś twierdziła, że w tym roku ministerstwo zakupiło pokaźną ilość nowych herbicydów, którymi można spryskać 5 tys. ha powierzchni, gdzie występuje inwazyjna roślina.
– Samorządy powinny wykazać się inicjatywą i operatywnie skorzystać z pilotażowego projektu, który już jest realizowany, a rolnikom, którzy wezmą w nim udział przewiduje się skompensowanie części wydatków. Pokaz spryskiwania, który prezentujemy w Gaukieliszkach nosi charakter promocyjno-szkoleniowy, ale wydziały rolne muszą zachęcić rolników do nabywania nowych herbicydów i przyczynić się do kampanii niszczenia tej inwazyjnej, niebezpiecznej dla zdrowia i ekosystemu, rośliny – jednym tchem przekonywała Janulaitienė.
Entuzjazm jej jednak przygasł, gdy Rusłan Naruniec, kierownik wydziału rolnego samorządu rejonu wileńskiego, zapytał o metodykę, kryteria i zasady przyznawania kompensat rolnikom.
Okazało się, że ministerstwo takowych nie przygotowało. Próbuje umyć ręce, a ewentualne nieporozumienia wynikłe w trakcie realizowania projektu, chciałoby zwalić na barki samorządów. Te jednak nie są w ciemię bite i domagają się konkretnych wskazówek i rozwiązań. Wydział w tej kwestii wystosował pismo do ministerstwa z prośbą o wyjaśnienie trybu przyznawania kompensat.
Słowem, szkoleniowo-promocyjna akcja zorganizowana przez ministerstwo w świetle kamer i aparatów fotograficznych, była jedynie uwerturą do wielkiego dzieła walki z barszczem Sosnowskiego, a partyturę do niego muszą rozpisać klerkowie z ministerstwa.
Niewygodny przybysz
Ojczyzną kłopotliwego barszczu Sosnowskiego jest Kaukaz. Nie odkrył go – jak powszechnie się sądzi – Dmitrij Iwanowicz Sosnowski, rosyjski botanik i badacz flory Kaukazu. Gatunek ten został odkryty jeszcze w 1772 roku, ale dopiero w 1944 r. został opisany i nazwany na cześć badacza.
W latach 50. ubiegłego stulecia został sprowadzony do krajów obozu socjalistycznego, a ponieważ miało to miejsce tuż przed śmiercią Józefa Stalina, w latach 90. w republikach byłego ZSRR został nazwany „zemstą Stalina”. Sprowadzony został z intencją zastosowania go jako kiszonki paszowej dla bydła. Do jego rozpowszechnienia przyczynili się również pszczelarze, którzy początkowo potraktowali barszcz jako roślinę miododajną, a działkowicze ozdobną. Po niedługim czasie, z powodu problemów z uprawą i zbiorem, głównie ze względu na zagrożenie dla zdrowia zarówno ludzi, jak i zwierząt, uprawy zaniechano. Gatunek okazał się przybyszem bardzo niewygodnym, gdyż w szybkim tempie zaczął się rozprzestrzeniać spontanicznie. Okazało się, że jest to niezwykle agresywna roślina inwazyjna, a na dodatek trudna do zwalczenia. Powoduje degradację środowiska przyrodniczego i ogranicza dostępność terenu. Sok wydzielany przez świeże rośliny wywołuje zmiany skórne. Zawarte w wodnistym soku oraz w wydzielinie włosków gruczołowych furanokumaryny stanowią zagrożenie dla zdrowia ludzi. Związki te w kontakcie ze skórą i w obecności światła słonecznego powodują oparzenia II i III stopnia.
Na podwórko tylko w botkach
Irena Sawko opowiadała o przypadkach porażenia skóry u ludzi na terenie gminy podbrzeskiej. Do szpitala trafili starsza pani i pan, którzy w jasny słoneczny dzień do walki z barszczem ruszyli uzbrojeni… w kosy. Oboje ponieśli sromotną klęskę i z oparzeniami skóry wylądowali w szpitalu. W pobliżu opryskiwanego pola w Gaukieliszkach mieszka rodzina, której trójka dzieci na podwórko wychodzi na krótko i tylko w botkach gumowych. Może w następnym roku będą miały lżej..?
Zygmunt Żdanowicz
"Tygodnik Wileńszczyzny"
Komentarze
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.