W Wielką Sobotę gospodynie miały dużo pracy, gospodarze też. Babska to rzecz przygotować święcone. Na południe musiało być gotowe. Od świtu wszyscy się krzątali. Gospodynie z córkami zamykały się w izbie; piekły baby. Wielka to sztuka, bo baby musiały być ogromne, doskonale wyrośnięte, pulchne i lukrowane. Podczas gdy ciasto rosło, dziewczęta krasiły jajka. Zasiadły przy okienku, postawiły przed sobą czarkę roztopionego wosku. Każda trzymała w ręce ostro zastrugany patyczek i maczając go w wosku, pokrywała powierzchnię jajka we wzór, jakiego nauczyły ją matka i babka. Dodawała też coś od siebie. Poznać było po pisance, kto ją malował: Kurpianka, Kaszubka czy panna z Cieszyna (Ewa Ferenc, „Polskie tradycje świąteczne”). Tak było dawniej. A jakie zwyczaje przetrwały do dziś?
Siuda Baba
Zwyczaj ten obecnie zachował się w okolicach Krakowa. Tradycyjne widowisko „Siudej” jest wystawiane w poniedziałek wielkanocny we wsi Lednica Górna koło Wieliczki. Nawiązuje ono do wiosennych obrzędów słowiańskich i ma swe źródło w legendzie o pogańskiej świątyni. Kapłanka, która strzegła w niej ognia, wychodziła raz do roku na wiosnę w poszukiwaniu następczyni. Wybrana przez nią dziewczyna nie mogła się wykupić. Siuda Baba jest czarna od sadzy, bo przez cały rok pilnowania ognia nie wolno jej było się myć. Dziś Siuda Baba to mężczyzna przebrany za usmoloną, niechlujną kobietę w podartym ubraniu. Nosi duży krzyż w dłoni, na szyi sznury korali z kasztanów lub ziemniaków, na plecach duży kosz owinięty płachtą, a w ręce bat unurzany w sadzy. Chodzi od domu do domu w towarzystwie Cygana i Krakowiaków w ludowych strojach. Odśpiewują piosenkę, a kiedy kończą, Siuda Baba z Cyganem czernią twarze i ręce domowników czarną mazią z sadzy.
Walatka, czyli… kaczanie
Na Wileńszczyźnie w każdej rodzinie kaczanie jaj jest główną zabawą świąteczną, wymaga jednak specjalnego urządzenia tzw. łubka. Walatka natomiast to też bitwa na jajka, z tym, że nie wymaga dodatkowych sprzętów. Zabawa polega na tym, że zawodnicy ustawiają się po dwóch końcach stołu. Mają w ręku po 1 jajku. Ich zadaniem jest potoczyć je po stole w taki sposób, by nie zderzyły się z żadnym innym puszczonym w tym czasie jajkiem. Rzecz jasna, nie może również spaść z blatu. Zwycięzcą zostaje ten uczestnik, którego jajko się nie rozbije ani nie pęknie. Zabawa ta wywodzi się z dawnego obyczaju zaduszkowego, praktykowanego w prawosławiu. Na grobach toczono jaja, po czym oddawano biedakom.
Śmiergust
To zwyczaj, który przypomina współczesny Lany Poniedziałek. Jest ciągle żywy na Śląsku. Polega na tym, że młodzieńcy polewają wodą panny na wydaniu, ale są przy tym odpowiednio wystrojeni. Śmierguśnicy przebierają się w pstrokate stroje, ubierają kapelusze zdobione kolorową bibułą i przywdziewają własnoręcznie wykonane maski, by nikt ich nie rozpoznał. Przy dźwiękach muzyki, chodząc od domu do domu lub łapiąc dziewczęta na rynku, polewają je wodą lub wrzucają do wanny. Polewanie ma wróżyć szczęście i pomyślność. I choć jest dużo pisku i krzyku, każda panna marzy o tym, żeby w tym dniu ociekać wodą! Im bardziej dziewczyna w Śmiergust mokra chodziła, tym większą liczbę adoratorów posiadała. A skąd taka nazwa? Śmiergust – to słowo gwarowe, pochodzące od śmigania, smagania, czyli uderzania dziewcząt przez młodzieńców, zazwyczaj po nogach, gałązkami jałowca bądź witkami wierzby czy brzozy.
Haiłki, czyli o pannie Zelmann
Mieszanka kultur zawsze charakterystyczna była dla Lwowa. Nie mogło więc być świętowania bez tradycji ulepionej ze zwyczajów różnych narodów zamieszkujących te tereny. Po południu, gdy tylko jest dobra pogoda, ciekawie jest obejrzeć pierwsze wiosenne zabawy pod gołym niebem. To haiłki, nazywane też we Lwowie hahułkami – napisał w pierwszych latach XX wieku dziennikarz Iwan Bryka.
Ten rodzaj wielkanocnej zabawy połączonej ze śpiewaniem polegał na tym, że dziewczęta i chłopcy z okolicznych przedmieść i pobliskich wsi stali w kręgu i śpiewali różne ukraińskie pieśni, np. o pannie Zelmann, która już panna wstała i w kościele była… Lwowscy ulicznicy często psuli im zabawę krzycząc i przerywając krąg. Innym razem młodzieńcy wchodzili jeden drugiemu na ramiona ustawiając się w wieżę, a następnie obchodzili w ten sposób dookoła cerkiew.
Te wielkanocne zabawy odżyły na przełomie lat 80. i 90. we lwowskim skansenie Szewczenkowski Gaj. Stały się wielotysięczną zabawą, kształtującą w lwowiakach poczucie wolności i jedności, ducha patriotyzmu i niezależności. Dzięki odważnej młodzieży i jej wychowawcom, wraz z wielkanocnymi dzwonami rozbrzmiewają do dziś dźwięki tradycyjnych haiłek.
I cóż… Konia z rzędem temu, kto w swojej rodzinie nie ma ciekawych tradycji wielkanocnych lub nie słyszał o oryginalnych zwyczajach. Ugruntowane przez pokolenia zasługują nie tylko na poznanie, ale też na pielęgnowanie. Warto pochylić się nad tym, co ważne, co przez wieki kształtowało naszą tożsamość i może z tego czerpać repertuar dla zespołu czy pomysł na kulturę. Niewiele dziś osób pamięta chociażby o pieśniach wołoczebnych, na Wileńszczyźnie nazywanych: łałymki, ałałymki (po polsku), a lalinkos (po litewsku), o kolędowaniu wielkanocnym...
Życzmy więc sobie, by radość odkrywania tradycji łączyła się z radością wcielania jej w życie. Dla innych, dla kolejnych pokoleń. Nie tylko w czasie świąt wielkanocnych, ale może właśnie od nich warto zacząć…
Opr. Monika Urbanowicz
Rota