Sprawa polegała na tym, że na ówczesnej Białorusi wydział odontologiczny istniał tylko w Mińskim Instytucie Medycznym. Rodzice nie chcieli wypuścić córki do dalekiej stolicy. Posłuszna woli rodziców, Maria złożyła więc dokumenty na kierunek położnictwa w Grodzieńskiej Szkole Medycznej. Jak sama przyznaje, po upływie 50 lat pracy w zawodzie, nigdy nie żałowała dokonanego wyboru.
Zgodnie z radzieckim ustawodawstwem, wszyscy młodzi specjaliści po zdobyciu dyplomów powinni byli odpracować 2 lata we wskazanym miejscu. Pani Maria otrzymała skierowanie do wiejskiego szpitala w Murowanej Oszmiance (rejon oszmiański, Białoruś).
Wiejska placówka medyczna, w której pracowało kilku lekarzy i położna, mieściła się w dawnym dworku szlacheckim. W tym malowniczym miejscu, położonym z dala od głównych dróg, czas jakby się zatrzymał na początku XX wieku. Lata 60. Do szpitala nie tylko nie doprowadzono energii elektrycznej, nie było nawet żadnej maszyny prądotwórczej. Po zapadnięciu zmroku szpital oświecały wyłącznie lampy naftowe.
– Obecnie trudno w to uwierzyć, w jakich warunkach musieli pracować lekarze w wiejskich szpitalach. Swój pierwszy samodzielny poród przyjmowałam przy świetle lampy naftowej, którą trzymała pielęgniarka. Instrumenty medyczne szpital posiadał tylko podstawowe, o żadnej aparaturze medycznej nie było mowy – wspomina pani Maria.
Po dwóch latach spędzonych w Murowanej Oszmiance młoda położna postanowiła wyjechać do Grodna. W mieście nad Niemnem wyszła za mąż za studenta miejscowego instytutu medycznego. Wraz z mężem przez kilka lat pracowała w Horodyszczach (rejon baranowicki, Białoruś).
– Gdzie bym nie pracowała, zawsze ciągnęło w ojczyste strony, do domu rodzicielskiego. Gdy tylko nadarzyła się okazja do rozpoczęcia pracy w Solecznikach, bez długich namysłów opuściliśmy Horodyszcze. Od Solecznik do Naczy jest bardzo blisko, a granicy między Litwą i Białorusią wówczas jeszcze nie było – mówi M. Sobolewska.
Tak się stało, że w Solecznikach pani Marii znowu przypadło pracować w dworku szlacheckim. W latach 70. ubiegłego wieku solecznicki szpital znajdował się bowiem w pałacu Wagnerów. W znanej wielu solczanom „złotej sali" Szkoły Sztuk Pięknych im. St. Moniuszki mieścił się wówczas pokój szpitalny oddziału chirurgii. Lekarze pracowali w trudnych warunkach, co też wpływało na jakość usług, jakie szpital świadczył swoim pacjentom. Wystarczy przypomnieć, że pierwsze cesarskie cięcie w Solecznikach zostało dokonane dopiero w połowie lat 80., kiedy szpital przeniósł się do nowego budynku.
Pani Maria ma za sobą duże doświadczenie zawodowe i wspomina jakie zachodziły zmiany w medycynie. Rozpoczynając w latach 60. pracę ze stetoskopem położniczym w ręce, dzisiaj bez trudu korzysta ze współczesnej aparatury diagnostycznej. Jak sama przyznaje, iść za postępem technicznym nie było rzeczą trudną. „Wszystkiego można się nauczyć" – zaznacza.
W ciągu 50 lat z jej pomocą na świat przyszło około siedmiu tysięcy niemowląt. To mniej więcej tyle samo, ile mieszkańców obecnie liczą Soleczniki. Dzisiaj jej pacjentkami są już córki tych mam u których niegdyś przyjmowała poród. Córki różnią się od swoich mam światopoglądem, często są nie tylko bardziej wykształcone, ale i wymagające. Dzisiejszy pacjent jest dobrze rozeznany w zakresie należnych mu praw. W szarej rzeczywistości, która zawładnęła ludzkimi umysłami, często spotykamy zwykły brak szacunku do pracy medyków...
Nie zważając na wszystkie zmiany życiowe, pozytywne czy negatywne, pani Maria nadal pracuje w zawodzie. Jej niegasnący optymizm i doskonała forma fizyczna pozwalają w dalszym ciągu służyć pacjentkom. Największym szczęściem dla pani Marii, jak i dla każdej babci, jest czworo wnuków, którym stara się poświęcać większą część swego wolnego czasu.
Andrzej Kołosowski
„Tygodnik Wileńszczyzny"
Fot. autor
Komentarze
tyle razy widzieć cud narodzin- bezcenne! :)
Kanał RSS z komentarzami do tego postu.