Po trwającej dobę obławie policja schwytała w piątek wieczorem czasu lokalnego drugiego z braci podejrzanego o poniedziałkowe zamachy bombowe. Ukrywał się na łódce stojącej w ogrodzie jednego z domów na przedmieściach Bostonu. Jest poważnie ranny, ale żyje.
Bezprecedensowa obława, w której brało udział kilka tysięcy policjantów, zakończyła się powodzeniem. Tuż przed godziną 21.00 czasu lokalnego amerykańska policja złapała 19-letniego Dżochara Carnajewa. Jest "poważnie ranny", poinformował szef stanowej policji, ale żyje. Trafił do szpitala.
"Co za ulga, ludzie naprawdę czuli się zagrożeni, co za dzień, co za tydzień" - komentował jeden z mieszkańców Bostonu. Mieszkańcy, jak pokazują transmisje telewizyjne, ogromnymi brawami nagradzali każdego mijanego policjanta. Tłum bostończyków po aresztowaniu skandował: "USA, USA!". Żyli w niepewności od poniedziałku, czyli od wybuchów bombowych na mecie bostońskiego maratonu, największego zamachu w USA od czasu zamachów 11 września w Nowym Jorku.
Dżochar Carnajew wraz z bratem, 26-letnim Tamerlanem, który stracił życie w strzelaninie z policją w piątek rano, są podejrzani o poniedziałkowe zamachy, w których zginęły trzy osoby, a ponad 170 zostało rannych oraz o zastrzelenie policjanta w czwartek wieczorem czasu miejscowego w Cambridge, na terenie kampusu renomowanego Instytutu Technologicznego Massachusetts (MIT).
Obława, jak się wówczas rozpoczęła w poszukiwaniu podejrzanych na kilkanaście godzin sparaliżowała Boston, jedno z największych miast USA, stolicę stanu Massachusetts. Milionowe miasto opustoszało, ludziom nakazano pozostanie w domach. Dopiero wieczorem, tuż po osiemnastej w piątek (czasu lokalnego) policja i władze stanowe na konferencji prasowej zezwoliły Bostończykom na wyjście z domów, ale zachowując "niezwykłą ostrożność i czujność". Poszukiwany, określany jako "niezwykle niebezpieczny i uzbrojony" wciąż był na wolności, a policja nie wiedziała gdzie przebywa, albo przynamniej tak mówiła na konferencji prasowej.
Tuż po tej konferencji doszło do przełomu w obławie. Policja rozpoczęła zintensyfikowaną akcję; padły strzały, przez Watertown przejeżdżały karetki i pojazdy wojskowe, a około stu policjantów otoczyło jeden z budynków w mieszkalnej części Watertown pod Bostonem. Policyjne skanery potwierdziły, że na łódce stojącej w ogrodzie koło tego domu ukrywał się poszukiwany. Dwie godziny później podejrzany był już schwytany.
Mimo nadzwyczajnych środków, policji bardzo długo zajęło zlokalizowanie zbiegłego. Niektórzy eksperci zaczęli nawet podejrzewać, że zbiegł albo wykrwawił się na śmierć gdzieś w ukryciu. Były bowiem podejrzenia, że został ranny w porannej strzelaninie z policją, w której życie stracił jego brat.
"Najgorszy scenariusz byłby taki, gdyby poszukiwany przebywał w jakimś budynku z zakładnikiem" - mówił były negocjator ds. zakładników w ATF, federalnej agencji badającej przestępstwa m.in. z udziałem materiałów wybuchowych, James Cavanaugh. Sugerował też, że poszukiwany, tak jak jego brat mógł przejść transformację w zamachowca-samobójcę, co czyniłoby go jeszcze bardziej niebezpiecznym.
Zabity Tamerlan miał na sobie - jak donoszą media - bombę, w momencie starcia z policją. Nie było wiadomo, czy Dżochar też ma takie uzbrojenie.
Podczas gdy policja przeszukiwała dom po domu w poszukiwaniu Dżochrana, służby wywiadowcze w Waszyngtonie i Bostonie starały się określić, czy bracia działali sami, czy też mają wspólników, czy są powiązani z krajowymi lub zagranicznymi organizacjami terrorystycznymi. Na te pytania wciąż nie ma jednoznacznej odpowiedzi. W piątek wieczorem w Bostonie policja zatrzymała dwóch mężczyzn i kobietę, ale policja nie podała, czy zarzuca się im współudział w zamachach. Sprawdzane są e-maile, zapisy z rozmów telefonicznych, a także informacje na portalach społecznościowych, jak Facebook. Służby rozmawiają też z członkami rodzin braci i znajomymi.
Z dotychczasowych ustaleń wiadomo, że obaj bracia: 19-letni Dżochar oraz 26-letni Tamerlan są czeczeńskiego pochodzenia, ale jak zapewniał ich wujek nie urodzili się w Czeczeni, ani nigdy tam nie mieszkali. Rodzice mieli wyjechać z Czeczeni na początku lat 90. XX wieku, a Tamerlan urodził się prawdopodobnie w Kirgistanie. W 2001 roku rodzina Carnajewów wyjechała z Kirgistanu do Dagestanu, gdzie obaj bracia krótko, przez ok. rok, chodzili do szkoły. Według niektórych źródeł Carnajewowie przebywali następnie krótko w Kazachstanie, a ostatecznie trafili do USA w 2003 roku, gdzie dostali status uchodźców. Według CNN obaj przyjechali do USA na podstawie kirgiskich paszportów.
PAP